β #20
Maraton #2
P.o.v Rivaill
- Ej stary i jak? — powiedział James, który wyszedł razem ze mną.
- Nie wygląda to kolorowo. Ciało Dymitra jest słabe, jeśli to dopiero miesiąc po odbiciu, to w ciągu trzech on umrze.
- Co? — staną w osłupieniu, chyba nie takiej odpowiedzi się spodziewał.
W sumie mu się nie dziwie, sam spodziewałem się czegoś innego. Rzadko zdarza się, by jedno ciało zamieszkiwało dwoje dusz, jest to bardzo niebezpieczne. Gdy obie dusze walczą między sobą, dochodzi niekiedy do rozdwojenia jaźni, gdy jedna z dusz przejmie kontrolę nad drugą i wyprze ją, wtedy ta druga, gdy dostanie się do ciała, nie pamięta, co się działo, najczęściej zapomina o pierwszej duszy, póki ta nie da o sobie znać. Jednak ten przypadek jest inny. Druga dusza całkowicie zawładnęła nad pierwotną. Można to porównać do łańcuchów. Teraz Dymitr jest więźniem własnego ciała, musimy go uratować, inaczej zostanie wyparty z ciała, a im dłużej pozostanie bez fizycznej formy, tym większe zagrożenie bezpowrotnego zniszczenia duszy. Nie wiem czemu, ale Dusza, która zawładnęła Dymitrem, nie wydaje się wrogo do niego nastawiona... To jest jeszcze inny przypadek...
- Słuchasz ty mnie? — z moich rozmyśleń wybudził mnie James.
- Wybacz, co mówiłeś?
- Pytałem, jak możemy mu pomóc.
- Hmm... Muszę pogadać o tym, ze znajomymi po fachu, ten przypadek jest trudniejszy, niż myślałem, dusza tego drugiego...
- Rena — przerwał mi.
- Właśnie, Rena, nie stara się wyprzeć duszy Dymitra, raczej go przetrzymuje...
- Przetrzymuje?
- Tak, wiesz, jak wygląda napad na bank, nie?
- No to ba
- No właśnie, najczęściej przestępcy biorą zakładników, których nie zabijają od razu, lecz czekają, żądają czegoś w zamian.
- Rozumiem! — krzyknął — Ale... jak możemy mu pomóc?
- Powtarzasz się... Mówiłem, muszę popytać znajomych, nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany.
- Ale ja muszę mu pomóc! Ja go kocham!!
- Tak, tak... dlatego trzeba być cierpliwym. Ren jest inteligentny, miał wszystko zaplanowane, jednak nie spodziewał się, że jest ktoś taki jak ty, James — zaśmiałem się.
- No przecież, ja jestem wspa... czekaj, czyli mówisz, że nie zwracał na mnie uwagi?! — wkurzył się.
Zignorowałem go i przyspieszyłem kroku, za plecami słyszałem jedynie krzyki typu „Ej!", oraz różnorakie wyzwiska. Widać, że facet ma ubogi słownik.
Wracając do sprawy. Po wyjściu ze szkoły skierowałem się do mojego biura, które na szczęście znajdowało się tylko dwie ulice dalej. Wchodząc do pomieszczenia, jak zwykle przywitał mnie mój sekretarz i wierny przyjaciel Yeya.
- Witam z powrotem, Rivaill, znowu jakiś ciekawy przypadek, czy kolejne żarty?
- No dzień dobry — przywitałem go z uśmiechem — znowu coś fajnego, tylko tym razem, potrzebuję pomocy Shuseia.
- Hmm, to widzę fajnie już do niego dzwo... Zaraz, co? Jego? Głupi jesteś? Przecież to...!
- Wiem — zaśmiałem się — Niestety, tylko on mi może pomóc, tak więc przygotuj piwnice, oraz potrzebne rzeczy. Rytuał zacznie się dzisiaj równo o północy, dasz radę uprać tę szmatę?
- Nie chcę być niegrzeczny, ale... jej nie wolno prać...
- Czyli tak jak myślałem... Dziadek mógł używać jakieś perfumy...
- Panie Carter, przecież wiesz, że od pokoleń ta szata... — przerwałem mu.
- Tak wiem, nie rób mi teraz wykładu, tylko rusz się, a ja zadzwonię do Rina, co jego braciszek wyprawia.
- Współczuje mu...
- Ja też, ale mus to mus.
Przez ponad dziesięć minut, starałem się odszukać telefonu w moim biurze. Pasowałoby tu posprzątać... pomyślałem. Szukałem go następne pół godziny, aż w końcu znalazłem. Leżał pod stertą papierków z chipsów. Szybko wystukałem numer, który znany mi był na pamięć, po czym zadzwoniłem do Rina. Po dwóch sygnałach usłyszałem głos w telefonie.
- Halo?
- Cześć, to ja, Rivaill Carter
- Tutaj poczta głosowa, po sygnale nagraj wiadomość biiip~.
- Przestań, to poważna sprawa, chodzi o twojego brata...
- Zaraz tam będę.
- Dzię... — nawet nie zdążyłem dokończyć, ponieważ w słuchawce usłyszałem dźwięk rozłączonego połączenia.
Ciekaw jestem jak szybko, tym razem będzie u mnie. Rin mieszka w północnej Ameryce, w Kanadzie. Ostatnio, gdy prosiłem go, by przyjechał, zajęło mu to jeden dzień. Wiem, że on za mną nie przepada, ale mimo wszystko musiałem prosić go o pomoc. Ren jest jego młodszym bratem. Czyli ileś tam „pra" dziadkiem Rozy. Oficjalną wersją jest, że Rin nie żyje, jednak mój ileś tam „pra" dziadek Tadashi, uratował go w XXI w. w Japoni. Tak więc teraz Rin stara się spłacić swój dług, co jest mi jak najbardziej na rękę. Dobry ruch, dziadku, pomyślałem i uśmiechnąłem się, Rin jest taki sam jak Ren, jeśli chodzi o ciała, przynajmniej taki był na początku, jednak uświadomił sobie, że mimo życia w jednym ciele, za zgodą pierwotnej duszy, to i tak je ranił, dlatego udało mi się stworzyć sztuczny organizm. Jednak przeniesienie Rena do tego organizmu, okazało się niemożliwe, ponieważ Ren, on jest całkiem inny... jego DNA nie jest ludzkie.... to potwór. Z mojej analizy wyrwał mnie dźwięk dzwonka do drzwi.
- Otworzę! — krzyknąłem, by Yeya nie przerywał przygotowań.
Podszedłem do drzwi i otworzyłem je z rozmachem. Wiedziałem, kto za nimi stoi.
- Witaj drogi przyjacielu — powiedziałem z uśmiechem.
- Cześć — odburknął - co się dzieje z Renem? — spytał, w międzyczasie wchodząc do mieszkania.
- Miły jak zawsze — uśmiechnąłem się i poczłapałem za nim. — Opętał ciało, kochanka mojego przyjaciela oraz chce zniszczyć świat i próbuje zniszczyć DOŚ-T'a i w ogóle... To jak, pomożesz?
- Poproś o pomoc Shuseia, a nie mnie, wracam do domu.
- Ale czekaj! — złapałem go za nadgarstek — mam deal.
- Jaki?
- Ty mi pomożesz, a przez następne pięć lat się do ciebie nie odezwę, pasi? — spytałem.
- Dobra — mówiłem, że mnie nie lubi...
- To, gdzie jest Ren?
- Słuchałeś, gdy ci wyjaśniałem sytuacje...?
- A czy ja kiedykolwiek cię słuchałem...?
- Eh...
Jak ja go uwielbiam...
•×•
Yaoiiszyn_Kelsaa proszę bardzo xd
Słowa 913
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top