Ω #8
Gdy wszedłem do pokoju, Ruth już zajadał kolacje. Byłem tak zszokowany, że nawet zapomniałem o głodzie. Ta sytuacja jest po prostu absurdalna, jak z jakichś kreskówek, lub kiepskich książek, w których fabuła dotyczy jedynie fikcji, a bohater mknie przez świat z problemami... Opis mojego życia mógłby być bardziej kolorowy...
Chciałbym być zakochany, ale tak szczęśliwie, mieć dzieci i w ogóle... A tu co? Dupa, zjawia się idiota, który okazuje się moim przyrodnim bratem, o którym rodzice „zapomnieli" mi powiedzieć. Z-A-J-E-B-I-Ś-C-I-E. Teraz już nie wiem, czy być złym na siebie, że niczego nie zauważyłem, na rodziców, że nic mi nie powiedzieli, na niego, że nagle zjawił się w moim życiu, czy może na Derona i Elenę, że go tutaj wpuścili... Moje życie jest pojebane...
Z mojego „optymistycznego" toku myśli wyrwał mnie współlokator, który nagle znalazł się przede mną w kuchni. A tak... nawet nie zauważyłem, kiedy do niej wszedłem...
- Coś taki zamyślony? — zapytał.
- Ruth...
- Nie podam ci tej wody, zapomnij — uśmiechnął się.
- Nie... nie to... Ruth, bo ja...
- ... Tak...?
- Ruth, bo ja tak naprawdę... — oczy mi się zaszkliły — ja...
- No wyduś to z siebie — podniosłem głowę znad jedzenia i popatrzyłem na jego twarz, jego policzki były mocno czerwone.
- Ruth, ja... mam brata...
Po tej wypowiedzi nastąpiła cholernie długa przerwa. Pewnie był tak samo zszokowany, jak ja... W ciągu trzydziestu minut zdobyłem rodzinę i nie jestem sam... Bo w sumie oprócz rodziców, nikogo nie miałem...
- Powiedz coś — zacząłem.
- Zajebiście, nigdy mi o nim nie wspominałeś — odparł nieco zdenerwowany, o co mu chodzi...?
- Dopiero co się dowiedziałem, ale Ruth, czemu jesteś zły?
- Ja nie jestem zły, po prostu zaskoczyłeś mnie — westchnął na koniec. Definitywnie coś jest na rzeczy.
- Ruth, jeśli coś cię trapi, to wiesz, że możesz mi to powiedzieć, prawda?
- Mhmm...
- To dobrze — uśmiechnąłem się niemrawo, przez te nagłe emocje, zrobiłem się bardzo zmęczony.
- Co do twojego brata... — zaczął, lecz mu przerwałem.
- Wybacz, jutro ci o tym opowiem, dzisiaj jestem już mega zmęczony.
Nie czekając na jego odpowiedź, skierowałem się do swojego pokoju, nawet już nie myjąc się. Jutro i tak jest sobota, umyję się rano.
Od czasu, gdy położyłem głowę na poduszce, minęły trzy godziny, jest pierwsza w nocy, a ja nie mogę spać... Pomyślałem, że spacer dobrze mi zrobi, więc wyszedłem na korytarz. Jednak po wyjściu z mieszkania, kiszki zaczęły mi marsza grać. Dopiero teraz sobie przypomniałem, że nawet nie skubnąłem tej jajecznicy. Na myśl o jedzeniu, zrobiłem się jeszcze bardziej głodny. Niby mówią, że na noc niczego się nie je, ale no nic nie zrobisz, gdy głód cię atakuje ze zdwojoną siłą. Czemu zdwojoną? A to, iż ponieważ, mam doła.
Powoli udałem się na parter (nasze mieszkanie znajduje się na piątym piętrze), gdzie są jedyne automaty. Gdy podszedłem do pierwszego lepszego, z batonami, przypomniałem sobie, że nie wziąłem pieniędzy... Debil ze mnie.
Właśnie wychodziłem po schodach, aby wrócić do mieszkania, do kuchni i odgrzać sobie jedzenie, gdy nagle, dosłownie spod ziemi wyrósł mój „Brat".
- A co to za nocne spacery? — spytał.
- Przepraszam za zakłócanie ciszy nocnej — powiedziałem najpoważniej, jak tylko mogłem. Głód mnie już niemiłosiernie dobijał.
- Nie o to chodzi — przytrzasnął mnie do pobliskiej ściany, Alcatraz part 2, po czym spojrzał w moje oczy — Bądź ze mną szczery, nie lubisz mnie, prawda?
- A jak myślisz? Jakiś facet wtargnął ci nagle w życie, przedstawiając się jako twój brat, który zawsze był blisko ciebie, ale mimo wszystko nie wiedziałeś o jego istnieniu, myślisz, że jak ja mam się czuć? Mam na każdy twój widok skakać z radości? Może jeszcze cię całować? Daj mi odejść, mam mętlik w głowie...
- Nie dam ci odejść, jedynie mogę cię wypuścić, byś wrócił do pokoju. Elena nie wytłumaczyła ci tego za dobrze. Obserwowałem się przez 16 lat. Twoi rodzice przygarnęli mnie do siebie z ulicy, gdy miałem 2 lata. Jestem absolwentem tej szkoły. Wiem, że jest ciężko, a ja jeszcze ci to wszystko komplikuje, jednak mam dług wobec twoich rodziców, a po ich śmierci, nabrał on jeszcze większego znaczenia. Proszę, zrozum.
- Ależ ja rozumiem cię doskonale, jednak to nie mnie powinieneś chronić, tylko ich, skoro im tak dużo zawdzięczasz. Wtedy, możliwe, że oni nadal by...
- Nie. Chcieli, żebym z nimi jechał, jednak ja nie chciałem.
- Czemu...?
- Dowiesz się w swoim czasie, ale teraz musisz coś zjeść, ja nie mam pojęcia, jak ty jeszcze możesz wytrzymać ten głód. Twój żołądek to jakaś orkiestra, czy coś? - zaśmiał się.
- W takim razie...
- Poczekaj — przerwał mi — jeszcze jedno pytanie, czy ty mnie nienawidzisz?
- Sam sobie odpowiedz, w końcu umiesz mi czytać w myślach.
- Z tego, co widziałem, to teraz jest tam niezły bajzel — uśmiechnął się.
- A myślisz, że czyja to wina? Jeszcze jakieś cztery godziny temu, moim największym zmartwieniem była butelka wo... — nagle zrobiło się czarno.
- Dymitr?! — usłyszałem, jedynie ściszony głos.
Nie wiem, ile leżałem, jednak dla mnie ten błogi stan mógłby się nie kończyć. Mając zamknięte powieki, byłem świadomy swojego snu. Znajdowałem się w jakiejś kamieniczce, patrząc w górę, widziałem ozdobne czubki budynków. Niestety, wszystko, co dobre kiedyś się kończy...
Powoli zaczynały działać mi zmysły. Na początku poczułem coś zimnego na czole, prawdopodobnie okład, następnie miękka poduszka. Ostrożnie uchyliłem oczy, jednak w pomieszczeniu panowała całkowita ciemność. Nagle drzwi zaskrzypiały, a ja popatrzyłem w ich stronę. W progu zobaczyłem Ruth'a.
- Obudził się — powiedział, patrząc za siebie.
Zanim zdążyłem jakkolwiek zareagować, mój niby brat był już przy mnie.
- Nie strasz mnie tak więcej! — krzyknął, obejmując mnie w pasie.
- Zostaw go debilu — powiedział Ruth, starając się odciągnąć chłopaka ode mnie.
- Co się stało? - spytałem niemrawo.
- Zemdlałeś z głodu, proszę, tylko jedz powoli — odparł Ruth, podając mi talerz z ukochaną jajecznicą.
- Dziękuje.
- Przepraszam, że się wtrącę, ale czy mógłbyś zostawić mnie, sam na sam z Dymitrem?
- Nie ma szans, nie wiadomo, co chcesz mu zrobić, nie ufam ci — próbował postawić na swoim Ruth.
- Proszę? — poprosiłem.
- Eh... dobrze, ale — zwrócił się do niby brata — jeden wybryk i nie żyjesz.
- Dobra — powiedział poważnie.
Po wyjściu Ruth'a w pokoju zapanowała cisza, którą przerywało jedynie stukanie łyżeczką o talerzyk podczas jedzenia.
- Dymitr, przepraszam za wszystko... — zaczął, jednak ja zignorowałem go i dalej jadłem, nawet na niego nie patrząc.
- Powinienem wcześniej zauważyć, jak jesteś głodny — kontynuował — jednak wiem, że nie o to jesteś na mnie zły. Masz prawo... Kogo ja oszukuje... Mam nadzieję, że mnie nie nienawidzisz, jednak wiem, że po tym, co teraz usłyszysz, prawdopodobnie już nigdy na mnie nie spojrzysz. Dymitr, bo ja... - jednak w momencie, gdy ta bezwartościowa rozmowa, choć trochę mnie zaciekawiła, niestety brutalnie nam ją przerwano. Ruth otworzył drzwi z trzaskiem, w ręku trzymając kopertę.
- Dymitr, list do ciebie...
- Od...? — zapytałem.
- Podpisał się jako, nijaki „Roza" znasz typa?
W tym momencie odebrało mi mowę...
Roza...
•×•
Ta chwila, gdy wena cię dopadnie o 00:40 xd
Od razu napisałam rozdział dziewiąty... obecnie jest 1:49, a ja chce tę jajecznicę... ;-;
(Robi się coraz ciekawiej ^^)
Słowa: 1205
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top