Ω #17 (+18)
(Ciąg dalszy wspomnień)
- (...) Ale teraz wracając do twojej matki, kiedyś, dawno temu, podczas misji, zdarzył się wypadek, przez który zostaliśmy złapani. Torturowali nas, byliśmy przesłuchiwani, jednak gdy zorientowali się, że nic z nas nie wyciągnął, rozpoczęły się bestialskie eksperymenty, których ofiarą między innymi padliśmy. Nie byliśmy jedynymi, było nas o wiele więcej, pomyśl, tysiące ludzi idących dosłownie na rzeź. Straszne prawda? Na szczęście, dzięki temu, że ciągle byliśmy blisko siebie, zostaliśmy parą w pewnym eksperymencie. Polegał on na wprowadzeniu sztucznego łona w ciało Alfy, by ta mogła począć dziecko. Jednak nie wszystko poszło po ich myśli, przez to właśnie twoja mama co tydzień chodzi do lekarza, który należy do naszej organizacji. Musi tam chodzić, ponieważ sztuczne łono w jej wnętrzu nie przyjęło się, a ciało zaczęło wytwarzać przeciwciała, na szczęście stało się to po twoim urodzeniu. Uprzedzając pytania, czemu nie podczas ciąży. Otóż, masz taką samą grupę krwi, jak twoja matka, czyli A Rh -. To właśnie dzięki temu, konflikt został załagodzony, na tyle, byś przeżył i urodził się cały i zdrowy. Jednak teraz, gdy łono jest puste... Sam to rozumiesz, prawda?
- Tak... - tylko tyle zdołałem z siebie wycisnąć.
Od tamtej pory, nigdy już nie padło pytanie ,,mamo, czemu idziesz do lekarza?", ani już nigdy nie patrzyłem na rodziców jak do tej pory. Nie byli zwykłymi ludźmi... Oni są bohaterami...
Przynajmniej tak to wyglądało, gdy miałem 14 lat... jednak teraz, gdy jestem już pomiędzy szesnastym a siedemnastym rokiem życia, gdy oni już nie żyją, nic nie jest takie kolorowe, jak się wydawało. W sumie, do DOŚ-T'u też nie przyjęli mnie od ręki, nadal mam zabliźnioną już ranę postrzałową na prawej ręce, lecz ona nie jest zła, lubię ją, ponieważ jest ona dowodem. Dowodem mojej przynależności do organizacji, dowodem walki i oddania. Przez moje zamyślenie, nawet nie usłyszałem rozmowy, którą odbywał Ren z Ruthem.
- Naprawdę? - powiedział Ruth.
- Tak... Serio, nic mi nie zrobili - uśmiechnął się Ren, naciągając mięśnie przy ustach.
Ruth się o mnie martwił... Cieszę się z tego... Mimo wszystko smutno mi było, że nikt mnie nie zauważa. Gdy już z tego wyjdę, gdy znajdę sposób, aby pozbyć się jego duszy z mojego ciała, na pewno wszyscy dostaną po mordzie, nawet jeśli, to nie ich wina.
Gdy dojechaliśmy do szkoły, Ren od razu udał się z Ruthem do naszego pokoju w akademiku. Szli w ciszy. Co w sumie było nieco dziwne, zawsze miałem mnóstwo tematów do rozmów. Nawet jeśli jestem aspołeczny, to potrafię sobie radzić, w końcu to nie choroba. Po cichu otworzyli drzwi, w ciszy weszli do pokoi i w niemym porozumieniu Ren poszedł pod prysznic, natomiast Ruth, do kuchni.
Usadowił moje ciało na kafelkach i oparł je o ścianę, zimno które poczułem, natychmiast sprawiło, że na całym ciele pojawiła się gęsia skórka. Zorientowałem się, że jednak mam nieco wpływ na ciało.
- Jestem już zmęczony - powiedział Ren.
~ A co ja mam powiedzieć? - spytałem.
- Ty nie musisz nic udawać. Ach, cholera, to wszystko jest takie stresujące... - mówiąc to, wstał i zaczął się rozbierać.
Gdy był już nagi, chwycił za członka i zaczął się masturbować. Już pierwsze ruchy podniecały mnie tak, jakby robił mi to ktoś inny.
~ Co ty robisz...? - wybełkotałem z trudem. Mimo że nie mogłem jęczeć na głos, robiłem to w myślach.
- Jak to co, odstresowuje się - słychać było, że także ma trudność z mówieniem.
Ruchy były coraz intensywniejsze. Pocierał członka, coraz szybciej, by po chwili zwolnić i znowu przyspieszyć, to było tak cholernie przyjemne, że rozpływałem się pod wpływem pieszczoty... Mimo wszystko nie mogłem dojść, Ren na to nie pozwalał, czułem, jak powstrzymuje wypływającą spermę. Aż w końcu nawet on nie wytrzymał i wytrysnął, brudząc przy tym spodnie, które wykorzystał jako chusteczki. Siedzieliśmy jeszcze chwilę, dysząc ciężko. Nie miałem siły wstać. Dopiero po paru minutach, zmusił ciało i nalał wrzącej wody do niedużej balii, by wypłukać tam brudne spodnie. Podczas gdy one się moczyły, on udał się pod prysznic. Jak zawsze, ciepła woda sprawiała, że robiło mi się naprawdę przyjemnie, a lekkie mrowienie w podbrzuszu, po naprawdę mocnym orgazmie, tylko potęgowało to uczucie.
Po umyciu się i ubraniu przemył spodnie i powiesił je na suszarce. Wyszedł z łazienki, po czym udał się do kuchni. Czułem, jak w żołądku kiszki się przewracają. W pomieszczeniu zastałem Rutha, który już zajadał kanapki.
- Chcesz jedną? - spytał z uśmiechem.
- Dzięki, poczęstuję się - powiedział Ren.
To była ostatnia wymiana zdań, jaka odbyła się tego dnia.
Słowa: 730
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top