Kucyki Pony

***

Wyczekiwany z niecierpliwością przez Corę dzień w końcu nadszedł. Dzień meczu quidditcha. Nie dlatego, że była wielką fanką tej gry i nie mogła się doczekać tej jakże emocjonującej rozgrywki, wręcz przeciwnie.

Mecz miał za zadanie zająć uczniów i nauczycieli, podczas gdy ona będzie działać zza kulisów, wypełniając zupełnie inną misję.

- Normalnie siedzisz jakbyś miała robaki w dupie. - skomentowała stan przyjaciółki Claudia. Niebieskooka miała niezły ubaw, obserwując jak Coraline niemal wyrywa sobie włosy z głowy, z nerwów spowodowanych obawą o powiedzenie się planu.

- Jeszcze kilka minut do końca lekcji... -wymamrotała ślizgonka - I najpierw dormitorium, sygnał, plan, uciec, udawać... tak.

Gryfonka lekko walnęła ją w ramię.

- Spokojnie, będzie dobrze. W końcu to twój plan. Co niby może się nie udać?

- Odpukaj to. Bo zaraz się okaże, że odwołają mecz, a ja nie chcę wydać się podejrzana. - stwierdziła szeptem ślizgonka. Pomimo, że przemyślała ten plan do perfekcji i wszystko było na swoim miejscu, cały czas miała dziwne wrażenie, że w każdej chwili coś może pójść nie tak. Zupełnie, jakby jakiś duch chuchał jej na kark szepcząc "no dalej, spróbuj. Pokrzyżuję twoje wszystkie plany". Nienawidziła tej niepewności.

Claudia zaczęła pakować swoje książki do torby, dając znać przyjaciółce, że lekcja dobiegła końca. Coraline była tak pogrążona w myślach i rozważaniach, że tego nie zauważyła. Dziewczyny wstały z miejsca i skierowały się do wyjścia z klasy. Poczekały, aż wszyscy uczniowie wyjdą i przybiły sobie żółwika.

- Faza pierwsza rozpoczęta. - powiedziała Cora i ruszyła do dormitorium Slytherinu. Po drodze mijała przeróżnych uczniów, jednak wszyscy rozmawiali o tym samym. O meczu pomiędzy Gryffindorem i Slytherinem. Te domy miały za sobą historię kłótni i zawsze były na krawędzi wojny, więc gdy jakakolwiek rywalizacja występowała między nimi, włączał się w nią cały Hogwart. Coraline była przekonana, że całe nieporozumienie było spowodowane uprzedzeniami, ale większość uczniów się z nią nie zgadzała.

- Jesteś w końcu! Chodź, chodź! - Maja Riddle, królowa Slytherinu wyłoniła się zza drzwi i wciągnęła blondynkę do pokoju wspólnego. Opuszczała go właśnie gromada uczniów, a inni spieszyli się do wyjścia.

- Rozpuściłam plotki o które mnie prosiłaś. - zaczęła brązowowłosa - Ale dodałam też kilka od siebie.

- Na Merlina... Już się boję. - powiedziała Cora z uśmiechem. Dzień wcześniej, razem ze wszystkimi swoimi znajomymi zaczęły rozpuszczać plotki dotyczące meczu, zakładów oraz zawodników, które miały za zadanie skłonić większą ilość uczniów (i nauczycieli) na wybranie się na stadion. Z tego co mogła zauważyć, na ślizgonach plan zadziałał doskonale. W kilka minut całe dormitorium opustoszało, a razem ze stukotem butów wychodzących uczniów można było usłyszeć także fragmenty plotek.

Ślizgonki spojrzały na zegar. Mecz zaczynał się za dwadzieścia minut, czyli szkoła powinna być całkowicie opustoszała. Wszyscy chcieli mieć dobre miejsce na trybunach, a żeby je zdobyć, trzeba było wcześniej wyjść.

- Dobra, leć. - powiedziała Coraline do Mai. Dziewczyna oddaliła się w kierunku stadionu. To również część planu. Blondynka szybkim krokiem ruszyła do sypialni, którą dzieliła z Mają. Odłożyła książki i szybko się przebrała. Spojrzała na zegarek. Dwanaście minut. Wróciła do pokoju wspólnego i wyszła z niego, kierując się na górę. Dormitorium Slytherinu znajdowało się w lochach (a gdzie indziej?), więc nie było tam żadnych okien.

W końcu ślizgonka znalazła okno, z którego dobrze było widać stadion. Znalazła to okno wcześniej i stwierdziła, że idealnie nada się do planu. A nawet dzięki niemu wymyśliła pewną część planu. Zerknęła na zegarek. Cztery minuty.

O tej porze w szkole już nikogo nie było. Wszyscy siedzieli na trybunach. Spóźnieni biegli na złamanie karku dwie minuty temu, teraz już dziewczyna była pewna, że w szkole nikogo nie będzie. No, może poza Filchem oraz panią Norris. Ale oni mieli tylko tropić uczniów, którzy wchodzili na zakazany teren szkoły lub wymykali się nocą, a Coraline nie należała do żadnych z tych dwóch kategorii więc nie miała się czego obawiać. Co do zakazanej części szkoły, Cora była w szoku, że coś takiego w ogólne istnieje. Hogwart miał być placówką edukacyjną, gdzie będzie można w spokoju rozwijać swoje umiejętności i zdobywać wiedzę, a zamiast tego był pełen dziwnych i niebezpiecznych komnat, do których wejście groziło śmiercią. W momencie, w którym Coraline dowiedziała się, że w szkole jest tyle niebezpiecznych rzeczy, postanowiła że po jej skończeniu zaaplikuje na stanowisko dyrektora, bo Dumbledore zdecydowanie się do tego nie nadawał. Fakt, był mądry i był potężnym czarodziejem, ale co z tego, skoro w szkole, gdzie są dzieci, znajdowało się tyle zabójczych stworzeń? Bezpieczeństwo, kurka.

Nagły ruch na stadionie zwrócił uwagę Cory. Z boiska poderwała się flara i poleciała do nieba, rozpryskując się na czerwono złote drobinki. Ślizgonka poderwała się z miejsca i pobiegła do dormitorium Gryffindoru.

To był znak od Alexy. Umówiły się, że gdy mecz się zacznie dziewczyna wystrzeli flarę w niebo. Żeby uczniów i nauczycieli nie dziwiła ta flara, ona również została poddana tematom plotek więc większość się jej spodziewała. Ale prawie nikt nie wiedział, co tak naprawdę oznacza. Wszystko poszło więc zgodnie z planem. Alexa wystrzeliła flarę, mecz się rozpoczął. Teraz Moon i Nicole pilnują wyjścia ze stadionu, a Maja obserwuje nauczycieli. Jeżeli kogoś z Gryffindoru miało zabraknąć, Isabela miała za zadanie wystrzelić kolejnego fajerwerka, tym razem dźwiękowego, po to aby Coraline nie musiała stać przy oknie i czekać na sygnał.

W końcu Coraline dotarła do wieży Gryffindoru. Gruba Dama, portret strzegący wejścia wyglądała tak majestatycznie jak zawsze. Była plotka, która mówiła że to Salazar Slytherin namalował Grubą Damę i dał ją Godrykowi Gryffindorowi mówiąc że to obraz jego matki.

- Słowackiewicz - powiedziała pewnie Coraline, zerkając na kartkę z hasłami, którą dostała od Alexy.

- Zgadza się... Ale zaraz, zaraz. Ty nie jesteś z Gryffindoru. - zauważyła Gruba Dama.

- Ale znam hasło. Proszę, wypuść mnie. Przyszłam po coś dla koleżanki. - skłamała perfidnie. Gruba Dama w końcu odpuściła i odsunęła się, wpuszczając ją do pokoju wspólnego Gryfonów.

Ślizgonka ruszyła biegiem w stronę pokoi chłopców. Całe szczęście, zgodnie z przewidywaniami, nikogo nie było w pokoju wspólnym. Weszła do sypialni, którą powinni zajmować Huncwoci. Od razu przekonała się, że dobrze trafiła. Połowa pokoju była zagracona. Nad jednym z łóżek, na czerwonej ścianie, ktoś wydrapał napis "James rządzi". Ubrania leżały porozrzucane na podłodze i łóżkach, wszędzie tylko nie w komodach i szufladach. Coraline odwróciła się, zauważając na poduszce czyjeś majtki, które na pewno nie należały do żadnego z chłopaków.

Druga strona pokoju była zupełnym przeciwieństwem tej pierwszej. Łóżka były idealnie zaścielone, po ubraniach i książkach nie było śladu. Szafki były czyste, bez najmniejszej ilości kurzu. Od razu było widać, która strona należała do danych Huncwotów. Ślizgonka poszła do łóżka, nad którym został wygrawerowany pochlebny Jamesowi napis. Zaczęła grzebać w szufladach, jednak przestała gdy w jednej z nich znalazła zgniłą kanapkę, a w innej stado pająków. Schyliła się i wsadziła rękę pod łóżko. Zacisnęła palce na papierze i go wyciągnęła. Odetchnęła z ulgą, gdy rozpoznała mapę Huncwotów w swojej zwykłej formie.

- Uroczyście przysięgam, że knuję coś niedobrego. - powiedziała, stukając różdżką o mapę. Natychmiast ukazała swoją prawdziwą formę. Coraline zaczęła oglądać mapę, jednak zanim zdołała się jej dobrze przyjrzeć, usłyszała donośny dźwięk. Dźwięk drugiej flary.

- Koniec psot! - rzuciła, uderzając różdżką o mapę i szybko wsunęła ja do kieszeni, nie sprawdzając czy zaklęcie podziałało. Wyszła z pokoju Huncwotów i ruszyła do wyjścia z ich dormitorium.

- Caroline? Co ty tu robisz?

Zamarła, słysząc ten głos. Głos, którego nie słyszała od bardzo dawna. Ten sam głos, który kiedyś szeptał jej komplementy i zapewnienia o miłości, a później tak bezdusznie zerwał z nią wszystkie stosunki. Odwróciła się powoli, mając przed sobą największego Casanovę Hogwartu.

- Black.

Syriusz Black bardzo się zmienił od ich ostatniego spotkania, które odbyło się prawie dwa lata temu. Urósł. Rysy mu się wyostrzyły, i choć Coraline była pewna, że to niemożliwe, wyprzystojniał. Jego czarne jak heban włosy, które wiązał w niski kucyk, teraz sięgały mu prawie do ramion.

- W tym roku wszyscy mówią do mnie "Coraline". - sprostowała, krzyżując dłonie na klatce piersiowej.

- Aha. Wybacz, Coraline. To co ty tu robisz? - spytał, robiąc kilka kroków w przód. Ona odruchowo się cofnęła. Dwa lata. Prawie dwa lata miała od niego spokój i musiała wpaść na niego akurat teraz? Po chwili rozległa się trzecia flara dźwiękowa, flara sygnalizująca zakończenie meczu. Co znaczyło, że za kilka minut zleci się tu chmara Gryfonów. Musiała się ulotnić.

Zerknęła na Syriusza, który nadal czekał na odpowiedź. Stał wystarczająco daleko, że pewnie nie zdążyłby jej złapać, gdyby rzuciła się do ucieczki.

Co zresztą zrobiła.

Odwróciła się i ze wszystkich sił wybiegła z dormitorium gryfonów. Nie słyszała, żeby ktoś ją gonił więc uznała, że Black dał sobie spokój. Zatrzymała się w ślepym zaułku i zgięła się w pół, biorąc kilka głębokich oddechów.

Trzeba popracować nad kondycją fizyczną.

Gdy już ustabilizowała oddech, ruszyła w stronę stadionu, aby zmieszać się z innymi uczniami. W połowie drogi spotkała się z Moon, Mają i Nicole. Zaciągnęła ich do ślepego zaułka i pokazała mapę.

- Mam ją! - wykrzyknęła uradowana - Panie i panowie jedziemy na wycieczkę!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top