Rozdział 40

Wzięłam głeboki oddech i zaczęłam biec w ich kierunku. Oni biegli do mnie. Starliśmy się na środku sali. Odbiłam cios Hadesa. Zrobiłam unik przed mieczem Aresa ale drugi z nich mnie zaskoczył. Uderzył mnie płaską stroną w twarz i się przewróciłam. Zrobiło mi się ciemno przed oczami ale bogowie nadal atakowali. Odparowywałam ich ciosy jeden za drugim przesuwając się do tyłu. Zrobiłam unik i miecz Aresa przemknął obok mojej głowy. Miecz Hadesa wylądował przede mną. Został jeszcze jeden. Odwróciłam spojrzenie i zobaczyłam że miecz już na mnie leci. Odepchnęłam się od posadzki i miecz musnął mi stopy wbijając się z trzaskiem w podłogę. Nie chcę by to była moja głowa. Uciekałam do tyłu a oni nadal atakowali. Poczułam ten rytm ale trudno mi go było zachować. Co chwilę odbijałam klingi ich mieczy. I wtedy Hades pstryknął palcami. Węzły wystrzeliły i oplotły mi kostki. Padłam jak długa. Zbilżali się odtaczałam się co chwilę na bok. Aż dotarłam do ściany. Wstałam ale bóg wymierzył w moją głowę. Upadłam znowu unikając miecza który przeciął wystającą część. Cała ściana posypała się na mnie. Wypuściłam miecz i starałam się zatrzymać kamienie. Bezskutecznie. Runęły na mnie tony gruzu. Leżałam tak czując potworny ból. Byłam przygnieciona do podłogi. Nie mogłam się wogóle ruszyć. Słyszałam podekscytowany głos Hadesa.
- Czyżby nasza bohaterka zginęła? Tu jest jej miecz?
O nie! Ma mój miecz. Nawet jak się stąd wydostanę to jestem bezbronna.
Usłyszałam że Percy wstrzymuje oddech i mówi "Niemożliwe". Podniosłam głowę. Nade mną świeciło małe światełko. Muszę się odkopać. Zaczęłam przesuwać kamienie ale to wywołało wewnętrzną lawinę.
- Co???-spytał Hades
- Ja. Nie. Umieram. Z. Byle. Powodu.-mówiłam gramoląc się na górę kamieni. Byłam cała w popiole. Wyglądałam jak górnik.
Percy zaczął wiwatować. Chejron również. Uśmiechnęłam się do nich. Zeszłam na dół.
- Możesz oddać mi mój miecz?-spytałam Hadesa
- Mówiłem że walka będzie nierówna a więc nie. Będę miał dwa.-uśmiechnął się do mnie
-A tak przy okazji. Przyciągnijmy sobie na rzekę Styks.
Była to wiążąca umowa. Kto ją łamię ten ginie.
- Przysięgamy.-powiedzieli bogowie-A ty?
Zawahałam się. Jeśli przysięgnę i przegram nie będzie odwrotu. Już teraz nie miałam miecza. Ale musiałam to zrobić.
- Przysięgam.
- Super. Czas zacząć zabawę!
Uderzył mnie mieczem. Potem drugim. Trzecim. Czwartym. Odbiegłam od nich. Nie miałam lepszej strategii. Może jakbym ładnie poprosiła Artemidę o łuk... Spojrzałam na nią błagalnie i powiedziałam do niej w myślach: "Mogę prosić o łuk?"
"Niestety nie Oliwia. Moje łowczynie mają na to inne sposoby"
"Jakie?"
"Nie wiem"
Aha. Dobra rada. Napewno mi pomoże. Pomyślałam o łuku w ręcę. Myślę, myślę. I BUM!!! miecz Hadesa mnie uderzył w bok. Odleciałam na drugi koniec sali ale bogata o łuk w ręce. Czułam się dumna ze swojego osiągnięcia. Wstałam i nałożyłam strzałę na cięciwę. Skierowałam ją na Hadesa.
- To nie fair! Tak nie robimy!
- To ma być nieczysta gra! Przysięgliśmy!
Wystrzeliłam w stronę Hadesa. Strzała uderzyła go w oko. Zawył z bólu. Wystrzeliwałam tak strzały około 20 na minutę. Po chwili Ares i Hades mieli mnóstwo ran.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top