Rozdział 37

- No, no. Kogo my tu mamy? Chciałaś walczyć z Hadesem tak? Nic nie umiesz. Po co się trudzisz?
- Ja chcę. Muszę.
- No to przepraszam ale coś ci się nie udało. Przegrałaś.
- Nie...to nie możliwe...-nie chciałam w to wierzyć. Chciałam się przetransportować za pomocą wody ale w Podziemiu to nie działa.
- Idź do Hadesa. Musimy wymyśleć ci fajną karę.
Nie ruszyłam się z miejsca.
- IDŹ!!-Ares popchnął mnie tylnim mieczem. Nie miałam wyboru. Ruszyłam do przodu.
- Hmm...ja już nawet wiem jaką karę ci dać-odezwał się Hades
Podszedł do Aresa i szepnął mu na ucho. Ten potaknął głową z radością.
- Tak więc-powiedział Hades- patrzcie! Percy Jackson, Luke, Nico i bogowie! Oto kara dla waszej ulubienicy! Będzie na zawsze dźwigać taki ciężar jak to niebo w zamku Othrys.
Percy krzyknął. Teraz to nie był tylko głos w mojej głowie. Słychać to było w całej sali.
- Nie!!! Nie! Jesteście tyranami! Potworami! Ona ocaliła mi w ten sposób życie!!!-krzyczał mój brat. Chciał uderzyć Hadesa ale był daleko stąd i tylko by przerwał połączenie.
Czułam się najpodlej na świecie. Znowu ta męczarnia. I to jeszcze na zawsze! Chyba tam umrę. Hades machnął ręką i pojawił się ogromny lej powietrza.  Ares popchnął mnie pod niego. Cały ciężar zawalił się na mnie. Pozostało mi tylko jedno. Wyciągnęłam ręce i złapałam chmury. Znowu ten ciężar omal mnie nie zabił. Perciemu poleciały łzy. Chciał coś zrobić ale nie mógł. Ja prawie umierałam pod tą karą. Hades i Ares śmiali się ze mnie. Czułam ogromny ból w lewej ręce. Miałam ją złamaną i taki ogromny ciężar źle działał na nią. Dyszałam i jęczałam. Percy męczył się razem ze mną. Czułam że nie wytrzymam więcej ale starałam się nie poddawać. Poziom nieba powoli się obniżał. Jeszcze chwila a mnie to zmiażdży. Hades wyszedł z Aresem "na spacer". Wiedziałam że chcą mnie zostawić na pastwę śmierci. Percy nie wytrzymał przerwał ręką połączenie. Teraz byłam sama.
***
Minął jeden dzień i bogowie jeszcze nie wrócili. Wieczorem czułam że nie wyrzymam. Niebo powoli załamywało mnie. Moje siły mnie opuszczały. Pot, krew i łzy mieszały się ze sobą. Moja złamana ręka powoli nie wytrzymywała. Już miałam się poddać kiedy nagle drzwi do sali otworzyły się z hukiem i do środka wbiegł Percy w towarzystwie Luka, Nica i Posejdona. Percy podbiegł do mnie ale zatrzymał się przed wirem chmur.
- Tato! Szybko ona zaraz nie wytrzyma!
Posejdon podbiegł do Perciego i machnął ręką. Ogromny wir powietrza zniknął. Upadłam na ziemię ciężko dysząc. Straciłam przytomność.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top