Rozdział 21
Obudziłam się rano. Czułam się trochę lepiej. Ból w żebrach ustał ale ręka jeszcze mnie trochę piekła. Wstałam i przeszłam 2 kroki po czym nogi się pode mną ugięły. Kręciło mi się w głowie tak jak na głowie tego potwora. Właśnie. Przypomniałam sobie o Thalii i zalałam się łzami. Usiadłam z powrotem na łóżku. Płakałam przez długi czas dopóki nie usłyszałam kroków na schodach. Ogarnęłam się w tej samej chwili kiedy do pokoju wszedł Chejron w towarzystwie jakiejś dziewczyny.
- Wiem że to nie jest odpowiednia chwila, ale chciałem ci przedstawić twoją przyrodnią siostrę-Maję.
- Od Posejdona?
- Tak.
- Cześć-odezwała się Maja
- Hej. Czy będę mogła już dzisiaj wrócić do przyjaciół?-zwróciłam się do Chejrona
- Dzisiaj...może jutro z rana?
- Nie. Oni sobie beze mnie nie poradzą.
- Ale wiesz że... no mało "żyć" ci zostało.
- To wszystko to był fuks.
- Niewątpliwie.
- Ale czemu ja przeżyłam a nie Thalia?
- Znam odpowiedź na tą lodową sprawę ale nie na tą.
- To jaka jest ta lodowa?
- Jesteś córką Posejdona. Zbudowana jesteś z wody i woda w tobie jest więc woda pod postacią lodu nie może ciebie zabić. Proste.
- Aha. A to z tym olbrzymem. Przecież miałam z Thalią takie same szanse na przeżycie...czyli żyjemy albo nie. A jednak ona nie, a ja tak. To nie fair!
- Nie mów tak! To dobrze że żyjesz... prawdę mówiąc Thalia też przez chwilę żyła.
- Ale teraz nie! Daj mi więcej nektaru! Prosze.
- Nie. Nie możesz...
- Ale ja chce dziś do nich dołączyć!
- Gdzie oni teraz są?
- Jadą do Los Angeles.
- Zadzwonię do nich iryfonem.
Zrobiłam mgłę i skierowałam na nią światło lampy. Wrzuciłam drachmę i powiedziałam "Percy Jackson, droga do Los Angeles". Wtedy ukazał mi się Percy, Annabeth, Nico i Sophie. Ale to nie był zwykły obraz. Stali związani na górze Othrys. Dotarli tam wcześniej.
- Tak więc...-usłyszałam głos Luka- Kto pierwszy?
Nie wiedziałam o co chodzi ale to musiało być coś naprawdę strasznego.
- No to może...Annabeth.-podsunął chłopak. Jakieś potwory chwyciły moją koleżankę i zaciągnęły do ogromnego leju powietrza. Była to klątwa tytana Atlasa-dźwiganie nieba. Wsunęli wyrywającą się dziewczynę pod nieboskłon a Atlas oderwał od tego ręce. Ann nie miała wyboru. Musiała podźwignąć niebo by to jej nie zmiażdżyło.
- Świetnie.-stwierdził Luke- Teraz może ta mała tu, Percy tu, a ten ciemny tu.-Wskazał inne przyrządy. Olbrzymy zabrały wyrywających się moich przyjaciół i podłączyli do przedmiotów.- Będziecie czekać tu na swoją kolej.
Percy zmienił Annabeth, potem jego Sophie, a na końcu Nico. Tak się zmieniali. Chejron przeleciał przez mgłę ręką.
- Wyślę pojutrze oddziały.
- Pojutrze to za późno!
- Jest dobrze! Nasze oddziały muszą być wyszkolone! A tobie nie wolno się stąd ruszać!
Wyszedł z Mają i zatrzasnął drzwi. Po chwili usłyszałam brzdęk klucza w zamku. Byłam zamknięta w pokoju a moi przyjaciele muszą znosić klątwe tytana. Zaraz umrą. Jestem tego pewna. Chejron chyba nie spodziewał się takiego obrazu w iryfonie. Chciał im pomóc ale pojutrze to ewidentnie za późno. Musiałam coś zrobić. Drzwi były zamknięte ale pozostawało mi okno. Byłam na 4 piętrze i miałam małego stracha ale przecież spadłam z 20 i przeżyłam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top