Rozdział 32
Moglibyśmy tak stać w nieskończoność ale Luke oderwał mnie od siebie.
- Bądź mi posłuszna. Proszę. Nie chcę ci robić krzywdy.
- Dobrze, Luke. Mogę ci mówić po imieniu?
- Jasne Oliwia. Nie będziesz moją służącą tylko proszę nie rób zamieszania.
- Nie będę. Spoko.
- Dzięki. Chodź do mojego apartamentu. Wjechaliśmy windą na 5 piętro ESB. Znajdowaliśmy się w pięknym apartamencie z widokiem na Nowy Jork.
- Chodź tu opatrzę ci rany.
- Czemu mi taką krzywdę zrobiłeś?
- ....sam nie wiem. Ale nie jestem zły. Przejrzałem twoje plany na górze Othrys wcześniej niż ty to zrobiłaś. Zabrałem twoich przyjaciół w bezpieczne miejsce a potem ich wypuściłem.
- Dzięki Luke.
Opatrywał mi rany. Czułam piekący ból środków odkażających. Po chwili wszystko miałam obandażowane.
- Czemu nie mogłaś walczyć? Myślałem że umiesz walczyć.
- Bo umiem. Ale jakiś bóg ewidentnie nie chce bym przeżyła. Wysyła na mnie różne rzeczy.
- Annabeth nie dotarła. Została w obozie?
- Nie ona...została zmiażdżona przez skałę od tego potwora.
- Co?!? Ona...nie żyje?
- Tak.
- Nie...to nie może być prawda. I po co on tam stoi?
- A to nie twoja sprawka?
- Nie. Tylko ochrony.
- Aha. Spoko. Dzięki że się mną zająłeś.
- Spoczko. Wiesz co? Ja...kocham cię.
Pocałował mnie w usta. Był to bardzo, bardzo długi pocałunek. Przelałam wszystkie żale do ust mojego nowego kolegi. Nie wiedziałam czy jest on dobry czy zły. Dla mnie był ok. Kiedy w końcu odlepiliśmy od siebie usta. Poczułam się znacznie lepiej.
- Wow! To lepsze niż nektar.
- Chcesz więcej?
Zaczęliśmy się całować. Przez cały czas. Dobrze że Percy nie widzi jak całuję się z wrogiem. Ale to nie był wróg. Tylko przyjaciel. Kiedy skończyliśmy spojrzałam na zegarek. Była 23. Musiałam iść spać.
- Chodź pokaże ci twój pokój.-Luke zaprowadził mnie do dużego, pięknego pokoju. To było coś. Miałam widok na piękny świecący.
- Jutro pogadamy. Dobranoc.
- Dobranoc.
Miałam nawet własną łazienkę.
***rano***
Po śniadaniu porozmawiałam z Lukiem. Okazało się że bogowie wiedzą o jego tu istnieniu i nie mają nic przeciwko. Jest popierany przez bogów. Z wyjątkiem jednego.
- Ares jest tym złym w całej sprawie. On chce zniszczyć Olimp.
- Serio? Ale jest jeszcze Obóz Herosów.
- Od twojego ojca wczoraj dowiedziałem się że dzieci z domku Aresa przedtrzymują obóz.
- Nie! Clarisse też?
- Nie. Ona się nie angażuje w nie pokojowe zagrania.
- Wow. Ta to dopiero ma...
- No. Teraz musisz przekonać swoich przyjaciół. Spodziewałem się że przyjdzie was więcej.
- Ale po tym co wczoraj mi zrobiłeś to oni się nie przekonają...
- Przekonają. Trzeba wierzyć. Musimy wygrać tą sprawę.
- Dobra spróbuję.
- Czy cię powaliło? Mamy zaufać człowiekowi który ci to zrobił?-Percy pokazał gojącą się rane na twarzy
- Prosze was. Obóz Herosów też już nie funkcjonuje. Nie mamy co robić musimy stawić czoła Aresowi.
Po dłuższych przekonywanaiach w końcu uwierzyli. Jutro startujemy do boju.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top