1


     Wyjrzałam za okno samochodu, którym aktualnie jechałam. Był jesienny poranek, dla mnie zdecydowanie za wcześnie na zwleczenie się z łóżka. Przez prędkość jaką jechaliśmy wielokolorowe liście leżące na ziemi zlewały się w jedną pomarańczową plamę. Lubiłam podróże samochodem, bardzo mnie odprężały. Mogłabym stwierdzić, że aż za bardzo patrząc na to że prawie spałam na szybie.

- Zuzia, budź się zaraz będziemy – powiedział mój przyjaciel.

Jęknęłam niezadowolona, wiedząc jednak, że ma on racje. Mężczyzna nazywa się Mateusz. Ma mocno zarysowaną szczękę, włosy postawione na żel do góry i razem ze mną studiuje psychologię. Jedziemy razem do szpitala psychiatrycznego w ramach czegoś między praktykami a wolontariatem.

Kiedy Mateusz już zaparkował pod sporych rozmiarów budynkiem zwlekłam się z siedzenia wychodząc na dwór, było chłodno, ale przyjemnie. Świeże powietrze dużo mi dało. Stwierdziłam, że nie będę marnować czasu i od razu ruszyłam z przyjacielem do wejścia.

Przywitał nas pan Eugeniusz, miły starszy mężczyzna. Pracuje jako konserwator. Jego zadaniem było zaprowadzić nas do ordynatora. Skierowaliśmy się do jego gabinetu, a po przywitaniu zaczął opowiadać nam o pacjentach z którymi będziemy mieć dzisiaj styczność. Mateusz miał się zająć starszym panem o imieniu Józef, który zmagał się z problemami przez swój wiek i śmierć żony.

- Pani Zuzanno, zajmie się pani, panią Balladyną. Cierpi ona na psychopatię i schizofrenie – tłumaczył, spokojnym głosem cały czas zaglądając w papiery. – Musi pani jej podać leki i przeprowadzić wywiad. Tylko niech panna uważa. Dobrze proszę do pokoju numer 432 – odparł.

Pożegnaliśmy się z doktorem, po czym ruszyliśmy w dwóch różnych kierunkach. Nie minęło nawet pięć minuta, a ja już stałam pod wskazanym pokojem. Po wejściu do pokoju zauważyłam, że na łóżku siedzi ładna, wysoka, zgrabna brunetka o alabastrowej cerze. Jej długie ciemne włosy były splecione w warkocz. Wyglądała dość młodo. Powoli obróciła się w moją stronę ukazując swoje duże, czarne jak węgiel oczy.

- Dzień dobry, nazywam się Zuzanna, a ty jak mniemam jesteś Balladyna – zaczęłam miłym tonem a nieznajoma spojrzała na mnie podejrzliwie.

- Tak, ale co ciebie tu sprowadza? Nie kojarzę cię, jesteś kolejną pielęgniarką czy lekarzem? – wypytywała.

- Jestem jedynie studentką, przyszłam tu w ramach praktyk – wyjaśniłam.

Nie ukrywam, że byłam trochę zestresowana tą wizytą. Na początku kobieta wydawała się nawet przyjazna, lecz z każdą minutą coraz bardziej mnie przerażała w końcu w końcu zaczęła się zachowywać jakby naszły ją wspomnienia. Opowiadała o tym bez żadnego zawahania, tak obrazowo. Poczułam się niemal jakbym przenosiła się w ten świat.

To były dawne czasy, oj zdecydowanie nie współczesne. Balladyna mieszkała z owdowiałą matką i młodszą siostrą – Aliną. Konkurowały o to, która z nich zostanie żoną Kirkora. Wybrały się do lasu, ta, która pierwsza przyniesie pełny dzbanek malin tą Kirkor weźmie za żonę. Alinie szło to jedynak o wiele lepiej. Kiedy już zebrała prawie cały dzbanek trafiła na swoją siostrę. W tym momencie zaczyna się bardziej mroczna część historii. Balladyna zaczęła prosić Alinę, żeby oddała jej swoje maliny, a młodsza zaczęła się z niej naigrywać.

- O! Nie zbliżaj się do mnie z takimi oczyma. Nie wiem, ja się ciebie boje – powiedziała młodsza siostra z niemałym przerażeniem.

Brunetka zbliżyła się i wzięła Alinę za rękę mówiąc:

- I ja się boje... Połóż się na ziemi... Połóż! Ha!

Balladyna dobyła noża i dźgnęła nim własną siostrę, wokół której zaczęła tworzyć się kałuża krwi.

- Puszczaj! Oh! Konam... - krzyknęła.

Upadła i już więcej nie wstała.

W oczach pacjentki widziałam coś przerażającego dla mnie. Jak najszybciej dokończyłam wywiad i podałam jej leki. Jej opowiadanie było tak przerażające ponieważ było jakby prawdziwe. Czułam jakbym się naprawdę przeniosła do tego świata. Jakbym tam była. Dało mi to dużo do myślenia ale chyba już do końca moich dni nie zapomnę tego spotkania. Kiedy już spotkałam się z Mateuszem i odjechaliśmy z tego przeklętego miejsca poczułam ulgę. Lecz wtedy... Gdzie jest mój klucz? Który cały czas miałam w kieszeni? Klucz, który tak bardzo przypominał nóż i z którym nieodpowiednia osoba mogła zrobić wiele złych rzeczy? Ta historia nie ma jeszcze końca, ona nadal trwa, a śmierć Aliny może się okazać nie tylko opowieścią. 

Część druga będzie niedługo 

***** ***

Hejo wracam do was ale tylko z tym i drugą część tego. Ogólnie nie spodziewajcie się wielkiego powrotu jeszcze nie mam na to siły. A co do tego opowiadania to jest to opowiadanie na polski które napisałam razem z Haemopis_sanguisuga. Mam nadzieje że się podoba (druga część będzie ciekawsza) no dobrze to tyle miłego Dnia/Wieczoru/Nocy i buziaki PAAAAA <3.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #balladyna