Rozdział 2
– Plan Alana –
Sprzątanie ogrodu zajęło Celi dwa dni. Dwa dni pracy bez choćby chwili przerwy. Nie potrafiła przestać, bo czuła, że gdyby to zrobiła, nie ruszyłaby się już w ogóle. Czuła się tragicznie, zarówno fizycznie jak i mentalnie, ale wiedziała, że mimo takiego samopoczucia może działać. Więc to robiła.
Drugiego dnia od jej powrotu, gdy słońce chowało się już za horyzont pogrążając wieś w mroku rozświetlonym jedynie przez światła w oknach, pojawił się Alan. Cela początkowo nie zwróciła na niego uwagi, będąc tak zmęczona brakiem snu, że przestała kodować wszystko co działo się dookoła.
– Cela! Słuchasz mnie w ogóle? – usłyszała za sobą krzyk brata. Na ten nagły dźwięk nie potrafiła zareagować inaczej niż podskakując i prawie się wywalają.
– Zawału przez ciebie dostałam! – zdenerwowała się, wymachując w kierunku ducha łopatką. – Nie zwiduj mi się tak ni z tego ni z owego.
– Gadam do ciebie od piętnastu minut, sis – zauważył. – Nie moja wina, że nie zauważyłaś. Spałaś coś?
– Nie mogłam – przyznała, jakby niespanie przez dwa dni było zupełnie normalne.
– Powinnaś odpocząć. Nie możesz się zaharować już na wstępie.
– Skończę tylko to co robię – odparła.
– A co właściwie robisz? – zapytał, niezbyt widząc, co Cela może jeszcze tu zdziałać. ogród wyglądał tak, jak go zapamiętał. Szatynka spojrzała na łopatkę a potem na ogród. Alan miał rację. Wszystko co miała tu zrobić już zrobiła.
– Chyba już skończyłam – stwierdziła, wstając z ziemi. Zebrała wszystkie narzędzia, odkładając je do szopy. Następnie rzuciła krytycznie okiem na dom, zastanawiając się, czy jest sens choć próbować spać w środku. Nie wyglądało to zbyt bezpiecznie, więc skierowała się do drzewa, pod którym się tu pojawiła. Doskonale pamiętała każdą jego gałąź dzięki czemu miała pewność, że będzie miała gdzie się wygodnie ułożyć. Alan oczywiście cały czas szedł za nią, jakby nie wierząc, że jego siostra położy się spać.
– A jadłaś coś?
– Tak – odpowiedziała automatycznie.
– Kiedy?
Cecylia przez chwilę pomyślała, usiłując przypomnieć sobie co i kiedy jadła.
– Byłam po południu w piekarni. Miła kobieta, która ją prowadzi, zaproponowała mi obiad bo nie miała z kim zjeść.
– Uznajmy – nie wiedział, czy jej wierzy, ale było już zbyt późno, by zmuszać ją do jedzenia. I tak wiedział, że nic by nie wskórał. Tu tylko Dabi byłby wstanie coś zdziałać. A jego jak wiadomo tu nie ma i być nie może.
– Jakieś postępy? – rzuciła w kierunku brata, wdrapując się na wysokie drzewo i poszukując odpowiednich gałęzi.
– Albert usiłuje dostać się do zarządu Międzywymiarowego. Ja szukam luk w prawie, które mogą podważyć wyrok albo nam pomóc.
– Ale teraz jesteś tu – zauważyła niezadowolona. Ona musiała pracować fizycznie gdy dwóch facetów ślęczało nad książkami. Feminizm feminizmem i te sprawy, ale to ją irytowało.
– Fakt, mam przerwę, żeby upewnić się, że też o niej pamiętasz. Jak widać dobrze, że się pojawiłem.
– Wracaj do pracy. Już znalazłam wygodną pozycję, więc nie wrócę do pracy na ten moment. Chcę jak najszybciej wrócić do domu... – ziewnęła, wytwarzając wokół siebie bańkę mającą uchronić ją przed chłodem i ewentualnym deszczem. Pod głową zwinęła sobie płaszczyk i przykryła się kocem, który odnalazła wcześniej w domu.
Choć bardzo chciała, nie miała spokojnego snu. W końcu jak można spokojnie spać, gdy nie wie się, w jakim stanie są przyjaciele? Jak można spokojnie spać, zostawiając złoczyńcę otoczonego z każdej strony przez bohaterów? No nie da się. Dlatego też większość nocy przeleżała patrząc w niebo przebijające się między liśćmi. Powoli przesuwające się chmury, szum wiatru w liściach i otaczające ją ciepło w końcu sprawiły, że powieki zaczęły jej ciążyć, a głowa opustoszała ze wszelkich myśli. Po długich godzinach walki z samą sobą udało jej się w końcu zasnąć.
Zaraz po tym jak wzeszło słońce, Cecylia zerwała się do siadu zlana zimnym potem. Znowu miała doskonale znany sobie koszmar. Jechała z rodzicami i bratem autostradą. Wycieraczki chodziły wyjątkowo szybko, z powodu deszczu. Potem tylko urwany klakson, światła ciężarówki prosto w przednią szybę, trzask, wstrząs, wrzaski, krew, ból i ciemność.
Zanim zdążyła wziąć głębszy oddech, poczuła, jak cała zawartość jej żołądka podchodzi jej do gardła. Nie mogła zrobić nic innego niż oddać się odruchowi. To nie pierwszy raz jak z rana ją mdliło. Kiedyś, szczególnie gdy miewała te koszmary, było to dla niej codziennością. Potem doszły do tego problemy z odżywianiem i inne takie badziewia.
Gdy poczuła się trochę lepiej, sięgnęła po torbę zawieszoną na gałęzi obok i wyciągnęła z niej butelkę wody, przepłukując usta. Potem zebrała rzeczy, względnie się ogarnęła i zeszła z drzewa, kierując się w stronę domu. Nie kłopotała się jedzeniem śniadania, bo i tak czuła, że nic nie przełknie.
Tego dnia na tapecie miała pozbycie się zawalonego dachu i położenie w jakiś sposób nowego. Następne na jej liście było wzmocnienie, uzupełnienie i ogólne naprawienie ścian, wymiana okien i drzwi po czym ogarnięcie wnętrza do stanu używalności. Na końcu pakowanie dosłownie wszystkiego do kartonów lub wyrzucanie niepotrzebnych rzeczy. Wszystko to zajęło jej ponad dwa miesiące. Przez te miesiące również ani razu nie pojawił się Alan.
***
– Sis mamy to! – Uradowany krzyk Alana rozniósł się po prawie pustym domu, w którym siedziała Cecylia. Podniosła wzrok znad notesu babci i spojrzała na brata unosząc brew. – Albertowi udało się usunąć twój świat z podglądu. Tylko on ma teraz dostęp do danych o nim. Mamy też odpowiednie haki w razie, gdyby się zorientowali, ale to nie powinno być problemem, bo w Międzyświecie zaczyna się robić nieprzyjemnie. Chodzą słuchy, że ma być jakiś bunt, czy coś. Nieistotne.
Mimowolny uśmiech wpełzł na usta Cecylii. Jeśli Alan mówił prawdę i faktycznie wszystko udało się załatwić, zostało tylko pojechał do Japonii, odnaleźć mniej więcej znajome miejsce i wypowiedzieć odpowiednią formułkę.
– Serio mówisz?
– Serio serio. Pakuj manatki i na lotnisko.
– No czekaj. Najpierw muszę kupić bilet – uspokoiła go Cela. Przez cały pobyt tutaj czuła się nie najlepiej. Tu ją coś bolało, tam ją coś mdliło, tu jej się spać chciało, tam spać nie mogła. Tragedia. Ale powoli czuła się coraz lepiej, więc wszelkie obawy dotyczące lotu samolotem mijały.
Włączyła laptopa i wyszukała biletu do Japonii we względnie znośnej cenie. Pierwszym co niestety rzuciło jej się w oczy był fakt, że loty Polska-Japonia odbywały się pomiędzy lotniskami w stolicach. Czyli najpierw musiała dostać się do Warszawy, żeby dolecieć po prawie dwunastu godzinach do Tokio. Nie była to za przyjemna myśl, ale do przeżycia, jeśli skupić się na celu, jakim był powrót do nowego domu. I do Dabiego.
Zbliżało się południe, więc bez oporu wstała z kanapy i zgarnęła nie dużą walizkę stojącą przy drzwiach. Dzięki znalezionemu w notatniku zaklęciu, była wstanie pomniejszyć wszystkie kartony na tyle, że zmieściły się do niej z wystarczającym zapasem miejsca, by ułożyć jeszcze inne rzeczy w celu zmylenia jakiejkolwiek kontroli czy skanera na lotnisku.
Wyszła z domu patrząc ostatni raz na puste wnętrze, w którym w sumie to się wychowała. Wiedziała, że będzie tęsknić, ale tę część życia zostawiła już za sobą. Miała masę pamiątek – zdjęć i filmów – które skutecznie będą jej przypominały o tym miejscu. Dlatego bez żadnych wyrzutów sumienia zakluczyła drzwi i skierowała się do ratusza, gdzie jak miała ustalone, odda klucze do domu, który odpowiednie osoby sprzedadzą chętnej osobie. Ani pieniądze, ani osoba, która będzie tu mieszkać zupełnie jej nie interesowały. I tak wiedziała, że nigdy tu nie wróci.
Gdy zakończyła wszystkie formalności, poszła jeszcze pożegnać się z właścicielką piekarni, gdzie przy okazji kupiła trochę jedzenia na czas podróży do Warszawy.
Potem zostało jej jedynie złapać jakiś transport, co okazało się nie tak proste jak sądziła. Sam dojazd do stolicy zajął jej trochę ponad pięć godzin, dzięki czemu na spokojnie zdążyła na lot zabukowany na dwudziestą drugą. W międzyczasie zjadła również mały obiad i dokładnie przeanalizowała dalsze plany z Alanem. Jeśli wszystko wypadli, niecały tydzień po tym, jak ona przeniesie się do Mustafu, powinien dołączyć do niej również Albert pod pretekstem kontrolowania świata stacjonarnie. Cela nie do końca wiedziała, co to miało oznaczać, ale nie miała najmniejszej ochoty na zgłębianie tej tajemnicy. Ważne dla niej było tylko to, że Albert dołączy do niej tydzień później. Czyli będzie miała tydzień na spokojny powrót do życia. Przynajmniej taką miała nadzieję.
Wsiadając na pokład samolotu, jedyne o czym myślała to to, że za mniej niż dwadzieścia cztery godziny będzie w domu. Była tym tak podekscytowana, że wątpiła, czy uda jej się zasnąć. Szybko jednak przekonała się o swoim błędzie; gdy tylko samolot wystartował, a w jej uszach rozbrzmiały pierwsze słowa piosenki, którą włączyła sobie na słuchawkach, zrobiło jej się tak sennie, że zasnęła kamiennym snem na następne dziesięć godzin.
***
Gdy otworzyła oczy z radością mogła obserwować rysujący się za oknem znajomy kształt wyspy zwanej Japonią. Nie mogła się już doczekać, aż będzie mogła ponownie zagłębić się w to społeczeństwo, tak odmienne niż to polskie. Nie mogła się doczekać ponownego chodzenia po zatłoczonych ulicach Tokio, słuchania tego absolutnie bezsensownego dla Polaka języka czy chodzenia do sklepów, gdzie normą były mochi, dorayaki, sushi, poki czy inne ukochane przez nią posiłki.
Uśmiech rósł na jej ustach z każdą chwilą, gdy tylko samolot zaczął zniżać swój pułap. Może jeszcze nie była w Mustafu, ale doskonale znała wszystkie ulice, nad którymi lecieli. Wszystkie je przeszła co najmniej kilkukrotnie podczas patroli. I o dziwo, już czuła się jak w domu. Choć przecież miała jeszcze tak daleko.
Samolot wreszcie wylądował, a ona została uwolniona z tej dusznej puszki prześmierdłej mieszaniną perfum i jedzenia. Naprawdę, bardzo musiała się kontrolować, żeby nie mieć odruchów wymiotnych, bo mdliło ją niemiłosiernie.
Odnalazła swoją walizkę, co nie było tak trudne, biorąc pod uwagę, że była jedyna srebrna i pełna naklejek, po czym opuściła lotnisko, na własnych nogach kierując się w znane sobie miejsce, z którego będzie mogła w miarę szybko dotrzeć do swojego mieszkania.
Gdy stanęła przed centrum handlowym, do którego dość często zdarzało jej się jeździć, rozejrzała się za jakimś miejscem, gdzie nie rzucałaby się nazbyt w oczy. Odnalazła takie, po czym wyciągnęła z torebki telefon, wchodząc w notatnik, gdzie miała zapisaną odpowiednią formułę. Przeczytała ją kilka razy w celu przypomnienia sobie słów. Schowała telefon do torebki i zamknęła oczy, skupiając się na miejscu w którym chciałaby się znaleźć. Gdy miała przed oczami wyraźne wyobrażenie, przyłożyła prawą dłoń do piersi i wypowiedziała słowa.
– Persona relocumo.
Poczuła dość nieprzyjemne uczucie, jakby w jej brzuchu ktoś rozpętał sztorm. Przez moment kręciło jej się w głowie, a nogi stały się miękkie na tyle, że nie była pewna tego, czy da radę ustać. Ale wtedy wszystko się uspokoiło.
Po chwili oszołomienia, do jej uszu dotarł zupełnie odmienny hałas. Otworzyła oczy, rozglądając się. Wszystko wyglądało niby tak samo. A jednak na banerze na budynku po przeciwnej stronie ulicy była reklama z bohaterem Washem. Naraz poczuła, jak jej telefon zaczyna wibrować. Wyciągnęła go ponownie z torebki, patrząc na wyświetlacz, który nie nadążał za wyświetlaniem powiadomień o wiadomościach. Weszła więc w czaty, orientując się, że ma masę wiadomości od Shiori Taian oraz Midnight, kilka od Shigarakiego Tomury, jedną od dyrektora Nezu oraz jedną od Dabiego.
Oczywistym było, że pierwsze co sprawdziła, to wiadomość od Dabiego.
Od: Toya💙
Napisz, jak będziesz z powrotem
Z ogromną radością odpisała, nawet nie patrząc na datę.
Od: Mysza
Wróciłam. Napiszę ci jak dotrę do Mustafu.
🔹🔹🔹🔹🔹
– 1855 słów –
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top