Rozdział 1
– Rodzinna wiocha –
Pierwszym, o czym Cecylia pomyślała po otworzeniu oczu, było to, że wszystko co przeżyła było snem. Czuła się jak po długiej drzemce. Żeby się upewnić, że wcale nie śniła, podciągnęła rękawy swetra, który miała na sobie, odsłaniając przedramiona. Odetchnęła z ulgą, widząc na nich rozległe blizny układające się w napisy „Anioł" i „Prawda". Choć sposób ich powstania nie był przyjemnym wspomnieniem, cieszyła się, że są i w każdej chwili mogą jej przypomnieć, że to wcale nie była tylko kolejna imaginacja jej umysłu.
Rozglądając się dookoła, dostrzegła, że siedzi pod swoim ulubionym drzewem w lesie niedaleko domu jej babci. Zawsze uciekała tu, gdy nie chciała widzieć całego świata lub potrzebowała pomyśleć.
Podniosła się z ziemi, dopiero teraz czując, jak bardzo pęka jej głowa. Zupełnie odwykła od tego świata i teraz dawało jej się to we znaki. Oprócz zawrotów głowy dopadły ją mdłości, choć jednocześnie czuła, jakby nie jadła nic od kilku dni. Starając się ignorować te odczucia, ruszyła doskonale znaną ścieżką w kierunku domku.
Jej wspomnienia mówiły jej, że powinna widzieć dom, a jednak gdy dotarła do punktu, z którego zazwyczaj już go widziała, nic tam nie było. Zmarszczyła brwi przyspieszając kroku. Nie było opcji, że się zgubiła, więc dlaczego nic tam nie widziała?
Wyszła spomiędzy drzew, nareszcie dostrzegając dom, w którym spędziła pół życia. Ale nie wyglądał tak, jak go zapamiętała. Dach miał omszały i w kilku miejscach zapadnięty. Okna wybite. Drewno trzymające konstrukcje ledwo się trzymało, a zaprawa pomiędzy cegłami w wielu miejscach się skruszyła, ukazując ziejące dziury. Ogródek obok domu dawno zaczął żyć własnym życiem, a kury, które swego czasu hodowała z babcią zupełnie zniknęły. Akurat tym nie była zdziwiona. Minęło pół roku więc pewnie uciekły. Ale stan domu ją przeraził. Jakim cudem przez pół roku, dobry, zadbany dom tak się zniszczył?
Otworzyła drzwi walcząc z zardzewiałymi zawiasami. Pamiętała, że babcia na krótko przed śmiercią prosiła o ich naoliwienie, ale nigdy nie było tak ciężko. Wnętrze domu wyglądało w miarę normalnie. Przynajmniej jeśli chodzi o parter. Na piętro bała się wchodzić, z powodu zawalonego dachu. Przeszła przez kuchnię, zajrzała do spiżarni, łazienki i salonu. Wszystko wyglądało tak, jak to zostawiła, tylko było pokryte grubą warstwą kurzu. I nie, nie było to wcale normalne. Przecież całe wyposażenie domu zabrała ze sobą do Mustafu, gdzie podobno wszystko spłonęło, gdy walczyła z Bogiem.
– Alan? – rzuciła, mając nadzieję, że brat zaraz się gdzieś pojawi. Nie uzyskała odpowiedzi.
Spojrzała na stolik stojący pomiędzy kanapą a kominkiem. Tak jak pamiętała, w koszyku na nim leżała drobna kupka biletów autobusowych. Wzięła je do ręki i otrzepała je z kurzu. Wyglądały dobrze, więc wsadziła je do kieszeni jeansów. Rzuciła okiem na telefon, który miała przy sobie w torebce, w celu sprawdzenia godziny. Było piętnaście przed południem, więc jeśli rozkład się nie zmienił, za piętnaście minut powinien przyjechać autobus. Jeśli chciała na niego zdążyć musiała się spieszyć. Z tego zadupia do najbliższego miasta jeździł jeden autobus na półtorej godziny, a przystanek wcale nie był blisko.
Wyszła z domu i przeskakując przez plątaninę pędów dyni stanęła na wyłożonej kamieniami drodze. Pod tym kątem nic się nie zmieniło. Reszta wiochy wydawała się wyglądać dokładnie tak samo. Łącznie z drogą, na której jak zwykle brakowało kilku kamieni. Wszystko wyglądało tak, jakby zatrzymało się w dziewiętnastym wieku, choć przecież świat zbliżał się do ćwierci dwudziestego pierwszego wieku.
Nie potrafiła wymusić na ustach uśmiechu, gdy ponownie widziała znajome miejsca. Kiedyś czuła się tu jak w domu. Teraz wszystko było inaczej. Musiała jak najszybciej wrócić do nowego domu. Inaczej czuła, że zwariuje. Odwykła już od siedzenia na kanapie i nic nie robienia. Przywykła za to do wieczorów filmowych z Dabim, który zawsze się z nią wtedy droczył, do siedzenia popołudniami nad planami lekcji lub za porannymi patrolami w drodze do kawiarni Shiori Taian po idealną kawę z odpowiednią ilością mleka. Wszystko to było jej idealnym życiem, do którego musiała wrócić. Oni jej potrzebowali. Z resztą, obiecała. A Cecylia Lawir obietnic zawsze dotrzymuje. Choć może powinna powiedzieć Cecylia Todoroki? To było tak spontaniczne, że nie była pewna. W końcu wydarzyło się pod wpływem emocji na kilka sekund przed jej zniknięciem.
Dobiegła na przystanek w idealnym momencie. Na przystanek właśnie wjechał autobus, choć powinien był odjechać już pięć minut temu. Wsiadła do niego, skasowała bilet i obrzuciła zdegustowanym spojrzeniem wnętrze. Na tyle spał standardowy pijaczyna, w trzecim rzędzie świergotała zakochana para, a starsza pani siedząca zaraz za kierowcą obrzuciła ją pogardliwym spojrzeniem.
Nic sobie z tego nie robiąc, Cela usiadła zaraz obok wejścia i włożyła słuchawki z muzyką w uszy. Miała przed sobą co najmniej trzydzieści minut drogi. Nie wliczając oczywiście żadnych korków ani utrudnień. A powiedzmy sobie szczerze, jak żyjesz w Polsce, zakładasz takie opóźnienia z góry.
Cecylia nie zdziwiła się, gdy autobus wjechał na jej przystanek z dziesięciominutowym opóźnieniem. Po drodze niestety musieli się przebić przez stłuczkę trzech samochodów osobowych i spowodowany tym ruch wahadłowy. I tak szybko poszło.
Wysiadła z pojazdu, rozglądając się. Gdzie najpierw powinna się udać? Do sklepu po coś do jedzenia? A może do fryzjera? Głośny bulgot dobiegający z jej żołądka zadecydował. Udała się do sklepu, dziękując światu za coś takiego jak karta płatnicza. Inaczej musiałaby najpierw iść do kantoru, wymienić trochę jenów na złotówki.
Weszła do marketu od razu kierując się na dział z gotowizną. Wzięła z półki pierwszą lepszą kanapkę po czym poszła po butelkę soku do tego. Zapłaciła, z żalem żegnając się z dwudziestoma złotymi. Obawiała się, ile straci na fryzjera. Niestety, ale bogata wcale nie była. Jeny nie wychodziły za dobrze w przeliczeniu na złotówki.
Usiadła na pierwszej napotkanej czystej ławeczce i zjadła kanapkę. Szybko jednak tego pożałowała, nie czując się za dobrze po jej zjedzeniu. Nie sądziła, że będzie rzygać, ale dobrze też nie było. Niechętnie zapiła to uczucie słodkawym sokiem i wstała z ławki wyrzucając zarówno opakowanie po kanapce jak i butelkę po picu. Następnie wyciągnęła telefon poszukując jakiegoś fryzjera w okolicy, ze względnie dobrymi opiniami. Znalazła jednego, ale musiała zrobić sobie piętnaście minut spaceru przez centrum. Choć jej się to nie uśmiechało, namówiła się, że będzie warto i ruszyła w drogę.
Choć po drodze zdążyła się zgubić co najmniej dwukrotnie, w końcu dotarła. Salon fryzjerski nie był duży, jednak z tego co Cela widziała przez okna, był bardzo ładny. Jako, że po drodze udało jej się umówić na spontaniczną wizytę, weszła do środka, odruchowo kłaniając się lekko na powitanie. Dopiero jak to zrobiła zorientowała się, że nie jest w Japonii więc zrobiło jej się trochę dziwnie.
– Pani Lawir? – zapytała fryzjerka, spoglądając na nią. Cela skinęła głową. – Proszę usiąść przy myjce, zaraz się panią zajmę.
– Najpierw, mam może głupie pytanie. Mogę skorzystać z łazienki? Ciężki dzień, nie było czasu – skłamała, choć faktycznie czuła mocną potrzebę. Fryzjerka wskazała jej drzwi. – Dziękuję.
Gdy załatwiła co potrzebowała, usiadła przy myjce, a kobieta umyła jej włosy, nakładając masę niezidentyfikowanych, ładnie pachnących specyfików. Co to było, Cela nie miała pojęcia. Ale ładnie pachniało. Choć trochę za mocno. Gdy fryzjerka skończyła, kazała dziewczynie przesiąść się na fotel pod oknem.
– Co robimy? – zapytała, rozczesując długie włosy zielonookiej.
– Chciałabym ściąć je co najmniej do łopatek, wycieniować i zrobić fioletowy balejaż. A, no i w miarę możliwości, chciałabym zachować proporcję z grzywką – stwierdziła Cela, poprawiając wpadające jej do oczu pasemko.
– Proszę wybrać sobie kolor. – Kobieta podała Cecylii paletkę z odcieniami fioletów i nazwami farb obok. Cela obrzuciła wzrokiem każdy kolor po kolei, po czym wskazała ten, który intuicyjnie nazwałaby ametystowym, jednak farba wcale tak nie twierdziła. Fryzjerka skinęła głową, wyciągając odpowiednią farbę, po czym chwyciła za nożyczki i zaczęła walkę z grubymi i długimi włosami Cecylii.
***
Dziewczyna wyszła z salonu po ponad dwóch godzinach. Odetchnęła nie przesiąkniętym zapachem farby powietrzem i przeczesała zupełnie nowe włosy palcami. Czuła się dużo lżej i świeżej. Dużo lepiej.
Na niebie zbierały się deszczowe chmury więc szybko skierowała się na przystanek, z którego odjeżdżał jej autobus. Lekki uśmiech wpełzł na jej usta, gdy zobaczyła, że powinien przyjechać za pięć minut.
Prawie godzinę później wysiadła na przystanku, z którego znowu czekała ją prawie dwudziestominutowa droga do domu. Przywykła do spacerów, więc po prostu ruszyła żwawym tempem drogą biegnącą koło pola. Deszczowe chmury zostawiła dawno za sobą, więc mogła cieszyć się ciepłymi powiewami czerwcowego wiatru i promieniami słońca muskającymi jej skórę.
Gdy dotarła z powrotem do domu, zauważyła, że niedaleko kręci się doskonale jej znajoma ciekawska sąsiadka. Początkowo chciała się z nią przywitać, ale wtedy przypomniał jej się plan, który ułożyła z Alanem. W tym świecie, żeby było prościej, miała udawać daleką kuzynkę, która po dowiedzeniu się o śmierci babci przyjechała posprzątać i sprzedać dom. To była pierwsza część ich planu i prawdopodobnie najbardziej czasochłonna. Szczególnie biorąc pod uwagę stan domu.
Minęła dom, kierując się do szopy na tyłach, gdzie trzymały z babcią cały sprzęt ogrodowy. Odnalazła tam sekator, po czym poszła oporządzić zarośnięty ogród. Od tego najprościej było zacząć. Przynajmniej nie będzie musiała się potykać o rośliny za każdym razem jak będzie wynosiła rzeczy na śmietnik, czy coś takiego.
Kiedy wycinała splątane gałęzie dyni, ktoś stanął nad nią, więc podniosła wzrok.
– Dzień dobry – przywitała się ze sztucznym uśmiechem, gdy zobaczyła ciekawską sąsiadkę. – Mogę w czymś pomóc?
– Długo nikt się tu nie kręcił... Ponad dwa lata dom stał pusty, a tu nagle pojawia się dziewczę z miasta – westchnęła kobieta, przyglądając się Cecylii. Ta starała się nie ukazać zaskoczenia jej słowami. – Wyglądasz znajomo.
– Och, możliwe. Długo mieszkała tu moja kuzynka, Cecylia. Od dziecka słyszę, że jesteśmy do siebie podobne – stwierdziła szatynka, mając nadzieję, że kobieta łyknie haczyk.
– Ach tak... Pamiętam ją. Poczciwe dziecko. Bidula, straciła wszystkich. – Kobieta pokręciła głową z żalem. – Co u niej? Tak nagle zniknęła.
– Po śmierci babci pojechała odpocząć nad morzem. Niecały tydzień temu dostałam telefon. Poszła pływać w złą pogodę. Zgarnęła ją woda. Nic nie mogli zrobić.
– Co za tragedia! Tak młodo i tak głupio zginąć. Cóż, przynajmniej nareszcie spotka się z rodziną. A powiedz, jak masz na imię? Całkiem ładna jesteś. Mogłabym cię zapoznać z bratankiem.
– Nie trzeba, mam już narzeczonego. I nazywam się Waleria – odparła Cecylia, samą siebie zaskakując, z jaką łatwością przychodziło jej kłamstwo. Wszystko szło tak łatwo. Aż za łatwo.
– A na długo zostajesz? Wprowadzicie się, co? Taki piękny dom, można założyć wspaniałą rodzinę.
– Nie, zamierzam wyremontować i sprzedać. Mam ładne mieszkanie pod Warszawą.
– Czyli nie zawitasz tu na długo... Szkoda. A powiedz, potrzebujesz pomocy? Mogłabym przysłać ci kilku silnych młodzieńców.
– Na razie nie trzeba. Ale jeśli zajdzie potrzeba, to panią znajdę – wymigała się. Wiedziała doskonale, że poradzi sobie sama.
– Prowadzę piekarnię. Łatwo znajdziesz. Wstąp, jak będziesz miała chwilę.
– Na pewno zajrzę! – Cecylia pożegnała kobietę, po czym wstała z kucek, ciągnąc za właśnie odciętą gałąź. Powalczyła z nią chwilę, a gdy w końcu wydostała ją całą, rzuciła na górę wcześniej wyciętych. Jeśli cały ogród będzie jej szedł tak mozolnie, będzie z nim walczyć do jutra jeśli nie dłużej.
🔹🔹🔹🔹🔹
– 1881 słów –
Jak na pierwszy rozdział, sądzę, że tyle starczy.
Witajcie ponownie!
Powracam, z dalszym ciągiem przygody Cecylii Lawir. A może Todoroki? Któż to wie. Nie będę robić jakiś wielkich wstępów. Znacie mnie, znacie już historię, więc co mam gadać.
Mogę jedynie powiedzieć:
Czekajcie na następne rozdziały, bo zapewniam, jest na co. Standardowo będą się pojawiać w środy i soboty około godziny 12:00. Co oznacza, że jutro też rozdział się pojawi ;)
A tak poza tym, co u was? Bo ja przed chwilą wróciłam z zakończenia roku i mega się cieszę, że zaczynam dwa miesiące wakacji, bo nareszcie mam czas na pisanie i czytanie...
Ode mnie to tyle.
Miłego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top