𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝑜𝓈𝒾𝑒𝓂𝓃𝒶𝓈𝓉𝓎
»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««
Zdecydowali że trzeba uczcić wygrany pierwszy mecz w tegorocznym sezonie. Całą grupą umówili się, aby spotkać się w klubie. Mieli ochotę rozerwać się, umocnić więzi, a przede wszystkim rozluźnić się i dobrze spędzić czas.
Shaye zaparkowała samochód na tyłach klubu, pod którym mieli się spotkać. Po meczu rozjechali się do domów, aby przygotować się na wieczór. Zielonooka wyprostowała włosy, zrobiła lekki i szybki makijaż. Założyła czarną przyległą sukienkę, z długimi rękawami i odkrytymi ramionami, do tego czarną ramoneskę oraz botki na płaskim obcasie, w tym samym kolorze co ubrania. Nie miała ochoty za bardzo się stroić. Postawiła na bardziej skromniejszy, ale nadal ładny outfit.
Zielonooka, siedząc w samochodzie, zobaczyła Allison i jej paczkę, którzy zebrali się przed wejściem do klubu. Shaye uśmiechnęła się. Brunetka miała na sobie ciemnofioletową sukienkę z lekko rozkloszowanym dołem, zrobioną z połyskującego materiału, która sięgała do jej kolan. Do tego nosiła czarną materiałową kurtkę i w tym samym kolorze botki na grubym słupku. Allison zamachała do zielonookiej, gdy ją zauważyła. Shaye odwzajemniła gest. Wysiadła z samochodu, zamknęła go, po czym ruszyła ku grupie.
Shaye przywitała się z grupą, po czym jej uwaga skierowała się na Allison.
— Wyglądasz świetnie — oznajmiła z uśmiechem Shaye.
— Ty również — uśmiechnęła się Argent. Sięgnęła po dłoń swojej dziewczyny i splotła ich palce. Cicho zachichotała gdy zauważyła ledwo widoczne rumieńce na twarzy Shaye. Kto by się spodziewał że tak łatwo można było ją onieśmielić.
Grupą poczekali jeszcze chwilę, na Liam'a i Theo, a gdy ta dwójka przyjechała, razem weszli do budynku.
Wewnątrz panował gwar. Głośna muzyka, zapach potu i alkoholu. W piątkowe wieczory kluby były pełne ludzi.
Zajęli jedną z większych kabin aby wszyscy mogli się zmieścić. Na początek zamówili coś do picia oraz przekąski. W trakcie zaczęli rozmawiać o wygranym meczu. Dzięki temu zwycięstwu, drużyna Beacon Hills zapewniła sobie bardzo dobry start. Być może w tym roku zajdą znacznie dalej niż w poprzednim.
—... i wtedy Shaye strzeliła bramkę. To było takie szybkie, że nawet sędzia dopiero po chwili zagwizdał uznając zdobyty punkt — powiedział z entuzjazmem Liam.
— Gdyby nie ty, pewnie byśmy przegrali — oznajmił Isaac, patrząc na Shaye.
— Ma rację. Byłaś świetna — dodał Scott lekko się uśmiechając do zielonookiej, która odwzajemniła jego gest.
— Nie, wszyscy byliśmy świetni — stwierdziła Shaye. — Bez was też nie działabym zbyt dużo.
— Już nie bądź taka skromna. — odezwał się Theo. Posłał w kierunku Shaye lekki złośliwy uśmieszek. Tally pokręciła głową lekko na boki.
Nie uważała siebie za skromną. Była w kilku rzeczach bardzo dobra, ale nie najlepsza. Osoby idealne i najlepsze we wszystkim, nie istnieją. Zawsze znajdzie się ktoś lepszy w czymś. To było oczywiste. Starała się doceniać innych, dostrzegać ich plusy. Czasami coś, kto może uważać za swoją wadę, w rzeczywistości może być zaletą, którą ktoś inny pragnie. Każdy jest w czymś dobry. Nawet w czymś co może wydawać się mało ważne.
— Nie wiem jak wy, ale ja mam ochotę potańczyć — oznajmiła Lydia. Rudowłosa wstała od stolika. Spojrzała na Allison, która również w stała, oraz na Malie, która zaprzeczyła głową i wskazała koszyk słonych przekąsek, którymi się opychała. Martin zerknęła na Shaye i posłała jej pytające spojrzenie.
— Przyjechaliśmy się zabawić, więc ruszcie wszyscy tyłki. Parkiet wzywa — powiedziała Shaye wstając. Trąciła dłonią ramię Theo, który nie był zbyt chętny, ale Liam pociągnął go aby wstał.
Wszyscy ruszyli na parkiet, nawet Maila, która jeszcze chwilę temu wolała dokończyć zjadanie przekąsek, postanowiła zatańczyć z przyjaciółmi.
Światła. Głośna muzyka. Gorąc.
Tańczyli na przemian raz w całej grupie, a raz w parach. Wygłupiali się na parkiecie, nawet krzyczeli radośnie. Dali się porwać muzyce. Niektórzy posyłali im oceniające spojrzenia, ale oni się nie przejmowali. Byli tutaj, wszyscy razem. Czuli jakby byli niepokonani, jakby nic nie mogło im zagrozić. Tyle razem przeszli, cierpieli i stracili. W końcu zaczynali czuć że nadszedł spokojny czas. Nic na razie nie działo się w mieście. To był dobry znak. Dlatego pozwolili sobie na zapomnienie i na stracenie czujności.
Shaye nie zwracała uwagi na to ile czasu minęło. Dopiero gdy straciła większość przyjaciół z pola widzenia, zdała sobie sprawę że część wróciła do stolika. Na parkiecie został Scott z Isaac'em. Zielonooka obróciła głowę w bok, wyczuwając metr od siebie Allison. Tanecznym krokiem zbliżyła się do brunetki, która jeszcze chwilę temu tańczyli z Lydią. Rudowłosa zeszła z parkietu.
— Mogę poprosić do tańca? — Shaye wyciągnęła w kierunku Argent.
Allison bez chwili zawahania podała swoją dłoń. Shaye przyciągnęła ją do siebie zakręcając nią tak że wpadła w jej ramiona. Pochyliła ją do tyłu, ale za nisko ze względu na mały brak miejsca na parkiecie. Przez chwilę pochylała się nad brunetką patrząc jej w oczy. Ich twarze dzieliło zaledwie kilka centymetrów. Wystarczyło tylko odrobinę przysunąć twarz aby złączyć ich wargi. Shaye wyprostowała się, ciągnąc za sobą Allison. Zielonooka uśmiechnęła się z nutą rozczulenia, gdy patrzyła na skarb jaki miała w ramionach. Lekko rozluźniła uścisk aby pozwolić Allison wyswobodzić się z jej ramion.
Argent nie odsunęła się. Położyła swoje dłonie na ramionach Shaye. Przysunęła twarz do jej twarzy. Lekko trąciła nosem, nos zielonookiej. Przymknęła oczy. Ten moment był jak z snu. Gorąc, szybko bijące serce, ciepło. Dotyk dłoni na biodrach.
— Nie puszczaj mnie — powiedziała szeptem Allison. Z nutą prośby, jakby podświadomość kazała jej poprosić o to Shaye. Argent odchyliła lekko głowę aby spojrzeć na twarz Tally.
— Nigdy — szepnęła Shaye, ale na tyle głośno aby brunetka ją usłyszała. Uśmiechnęła się, wpatrując się w cudne brązowe oczy.
Brązowe tęczówki zabłyszczały radośnie, zielone po chwili również.
To nie była prośba o puszczenie jej w tańcu. Obie to wiedziały. To nie było zauroczenie, nie nastoletnia miłość. Czuły to. Nie dało się tego opisać słowami i nie potrzebowały używać do tego słów. Czasami wystarczało spojrzenie czy gest, aby wiedzieć jak bardzo ktoś cię kocha.
Pochyliły się ku sobie i złączyły swoje wargi. Pocałunek przez pierwsze sekundy był delikatny, ale później przerodził się w bardziej potrzebujący, namiętny. Na ten krótki moment, reszta świata przestała istnieć.
⊱ ⚜ ⊰
Shaye upiła łyk napoju. Pokręciła głową lekko na boki, rozbawiona kolejną historyjką Stiles'a. Lydia i Allison poszły do łazienki, Liam z Theo tańczyli na parkiecie, reszta siedziała przy stoliku. Robiło się coraz później, ale nikt nie miał jeszcze ochoty aby zakończyć dzisiejszy wieczór, zbyt dobrze się bawili.
Zielonooka spojrzała na parkiet. Uśmiechnęła się na widok zakochanej pary nastolatków. Coraz lepiej czuła się w paczce Scott'a, ale nadal nie wystarczająco komfortowo aby coś więcej opowiedzieć o sobie, albo raczej nie była gotowa aby powiedzieć o tym czego prawie nikomu nie zdradzała.
Zerknęła na bar, przy którym siedziało kilka osób. Jej uwagę przykuła młoda kobieta. Czupryna kręconych brązowych włosów przypomniała jej kogoś. Widziała nieznajomą lekko z boku. Wyglądała bardzo podobnie do Aelin. Przez moment Shaye miała wrażenie że widzi swoją zmarłą siostrę. Oprzytomniała. Aelin nie było wśród żywych.
Nagle dobry nastój prysnął niczym bańka mydlana. Uśmiechnęła się aby ukryć swój smutek. Wydawać się mogło że nikt nie zwrócił uwagi na jej zmianę nastroju.
Spojrzenie Shaye ponownie przeniosło się do baru gdzie siedziała nieznajoma. Tym razem stał przy niej jakiś mężczyzna. Pochylał się ku niej i przysunął jej drinka. Kobieta zamachała głową na boki, co jednoznacznie zasugerowała, że nie chciała jego napoju.
Shaye podsłuchała ich rozmowę. Facet był nachalny, mimo że kobieta jasno oznajmiła, że nie chce jego towarzystwa.
— Dokąd idziesz? — zapytał Scott, gdy zauważył że Shaye bez słowa wstała od stolika.
— Do łazienki — odpowiedziała krótko Tally. Skłamała.
Shaye stanęła przy barze, obok nieznajomej. Spojrzała na mężczyznę, który usilnie próbował nakłonić szatynkę do wypicia drinka. Shaye złapała z nim kontakt wzrokowy. Jej tęczówki zaledwie na sekundę mignęły czerwienią. To wystarczyło aby mężczyzna zaniepokoił się.
— Ta pani nie ma ochoty na twoje towarzystwo. Spadaj — powiedziała chłodnym tonem Shaye.
Mężczyzna odpuścił i po chwili odszedł bez słowa.
— Dzięki — szatynka spojrzała na Shaye i uśmiechnęła się wdzięcznie. — Myślałam że nie da mi spokoju.
Tally słabo się uśmiechnęła. Z bliska kobieta nie była już tak podobna do jej siostry, ale nadal przypominała Aelin. Zielonooka poczuła się przez to dziwnie.
— Niektórzy nie rozumieją słowa nie. Nie pij tego — dodała drugie zdanie Shaye, gdy szatynka podniosła szklankę z drinkiem, który zostawił mężczyzna.
— Nie zamierzam — skinęła do barmana i oddała mu drinka mówiąc aby go wylał. — Nie bez powodu chciał aby to wypiła.
Shaye oparła się bardziej bokiem o blat. Kącik jej ust drgnął do góry w pozytywnym zdumieniu, jak bardzo szatynka była bystra. Po chwili kącik opadł, gdy zdała sobie sprawę jak bardzo potworni bywają ludzie.
— Jeszcze raz dzięki. Właśnie już miałam wychodzić, ale może postawić ci drinka?
— Nie trzeba. Uważaj na siebie.
— Na pewno będę — kobieta zeszła z hokera. Zamierzała odejść, ale spojrzała jeszcze raz na Shaye. — Szkoda że nie ma więcej tak dobrych osób jak ty. Może wtedy świat byłby lepszym miejscem.
Szatynka ostatni raz uśmiechnęła się do Shaye, po czym ruszyła ku wyjściu z klubu.
Słowa kobiety utkwiły na dłuższy moment w głowie zielonookiej. Poczuła gniew gdy widziała jak mężczyzna nękał szatynkę i nie dawał jej spokoju. Nikt nie miał prawa krzywdzić kogoś bez powodu. Podeszła, aby go odpędzić od niej. Ale co by było gdyby szatynka nie była podobna do Aelin? Czy Shaye zwróciłaby wtedy na nią uwagę?
Shaye spojrzała w kierunku stolika gdzie siedzieli jej przyjaciele. Allison i Lydia wróciły z łazienki. Liam i Theo nadal tańczyki na parkiecie. Zielonooka uśmiechnęła się. To był świetny dzień i wieczór. Nie spodziewała się że w Beacon Hills może odnaleźć na nowo szczęście. Poznała wspaniałe osoby, zyskała najlepszego przyjaciela, a do tego miała dziewczynę. Miała nadzieję że nic tego nie zepsuję.
Shaye odepchnęła się od baru i zamierzała ruszyć ku stolikowi, ale zatrzymała się. Coś ją tknęło. Spojrzała na miejsce gdzie siedziała szatynka. Tamten mężczyzna był bardzo zdesperowany. Co jeśli tak łatwo nie zamierzał odpuścić?
Zielonooka ruszyła ku wyjściu z klubu.
Podążyła za zapachem szatynki. Przeszła przez parking, po czym weszła w długą nieoświetloną alejkę między budynkami. Alejką szedł ktoś w kapturze, w kierunku końca gdzie na chodniku, przy krawędzi, stała szatynka. Kobieta patrzyła na jezdnię, jakby kogoś wyczekiwała. Zerkała na ekran telefonu, przez co nie zdawała sobie sprawy że ktoś zbliża się w jej kierunku.
Shaye złapała za tył osobę w kapturze. Obróciła go, a wtedy zobaczyła mężczyznę z baru. Pachniał podnieceniem, ekscytacją i desperacją, przez co zielonooka poczuła lekkie mdłości. Brutalnie popchnęła go na ścianę. Szybko zakryła jego usta jedną dłonią, a drugą ścisnęła gardło, ale nie na tyle mocno aby odciąć mu cały ten. Bez trudu dociskała go do ściany, choć on próbował wyswobodzić się z jej uścisku. Mimo że był dość wysoki i trochę postawnej budowy, to nie miał wystarczająco siły aby ją od siebie odepchnąć. Patrząc z boku wyglądało to dość komicznie. Bo jakim cudem młoda dziewczyna tak łatwo pokonała dorosłego mężczyznę?
Shaye trzymała go przy ścianie do momentu, gdy zobaczyła że samochód zatrzymuje się przy chodniku. Szatynka od razu otworzyła drzwi i wsiadła. Shaye usłyszała urywek ich rozmowy. Mężczyzna zapytał szatynkę czy dobrze się bawiła i użył w zdaniu określenia siostrzyczko. Kobieta odpowiedziała krótko że bardzo dobrze i poprosiła aby zawiózł ją do domu.
Była bezpieczna. Przynajmniej tym razem.
Shaye spojrzała na mężczyznę. Jej tęczówki zapłonęły czerwienią. Zabrała dłonie i cofnęła się o krok od niego. Zerknęła na wejście w alejkę. Nikogo nie było na razie w pobliżu.
— Proszę... nie rób mi krzywdy...
Shaye przekrzywiła głowę lekko w bok, przyglądając się żałosnemu widokowi przed sobą.
— Ona też by tak prosiła. Ciekawe ile osób prosiło cię abyś nie robił im krzywdy?
Mężczyzna spojrzał w bok i od razu ruszył w kierunku wyjścia z alejki. Poruszył się zaledwie pół metra. Shaye złapała go, po czym brutalnie pchnęła znowu na ścianę. Położyła otwartą dłoń na jego klatce piersiowej i mocno docisnęła go do ściany. Spojrzała mu w oczy, w których zobaczyła strach. Serce waliło mu jak szalone. Chemio-sygnały jasno wskazywały że się bał.
Shaye uniosła drugą dłoń. Wyciągnęła pazury i zbliżyła je do jego twarzy.
— Zrobię ci krzywdę. — powoli przejechała pazurami po jego twarzy. Jedynie na policzku zrobiła długą, ale niezbyt głęboką ranę. Stróżka krwi spłynęła w dół, po jego skórze. Widok bordowej cieczy pobudził jej zwierzęce zmysły. Uśmiechnęła się ukazując swoje kły.
Mężczyzna chciał krzyknąć, ale szybko zakryła mu usta dłonią.
— Shhhhh — przyłożyła palec do swoich ust, pokazując mu aby był cicho. Teraz nie miało to znaczenia, bo zakrywała mu usta dłonią. Nie wyda z siebie żadnego niepożądanego dźwięku.
— Takich jak ty powinno się kastrować, a najlepiej to zabijać. Nie utnę ci kutasa, bo wtedy szybko się wykrwawisz — zamilkła na chwilę jakby rozważała wszelkie opcje. — Na prawdę mam ochotę cię zabić, rozszarpać twoje ciało, oddzielić głowę od tułowia — powiedziała półszeptem. Jej głos był przesiąknięty chorą ekscytacją. Spojrzenie miała zwierzęce i boleśnie zaciskała dłoń na twarzy mężczyzny, lekko wbijając pazury w skórę. Wszystko po to aby go przerazić do takiego stopnia by nikogo więcej nie skrzywdził. — Chcę żebyś coś zrozumiał... Jeśli kiedykolwiek będziesz chciał zrobić komuś krzywdę. Przypomnij sobie mnie — jej twarz przybrała bardziej wilczy wygląd, a nawet trochę demoniczny. — Nie ważne gdzie się ukryjesz, znajdę cię. Mogę ci obiecać że twoja śmierć będzie powolna i bolesna. Rozumiesz?
Mężczyzna przytaknął głową, na tyle ile pozwalał mu uścisk Shaye.
— To dobrze, ale i tak dam ci przedsmak tego co może cię czekać.
Shaye złapała za prawe przedramię mężczyzny. Ścisnęła jego ciało tak mocno, że pękła kość. Krzyczał w jej dłoń, a po jego twarzy słynęły łzy.
Zielonooka puściła go. Cofnęła się o krok. Mężczyzna ruszył biegiem w kierunku wyjścia z alejki.
— Uciekaj króliczku! Ukryj się w jak najgłębszej noże, aby zły wilk cię nie znalazł!
Jeszcze przez chwilę na twarzy Shaye widniał zadowolony uśmieszek. Zapach jego strachu był przyjemny i karmił jej wilczą naturę. Jednak zachowała zdrowy ludzki rozsądek. Schowała pazury, kły, a jej twarz wróciła do ludzkiej formy.
Shaye obróciła się, aby ruszyć ku wyjściu prowadzącym na parking klubu. Nie zrobiła nawet kroku. W wejściu do alejki stała Allison.
*********************************
Jak podobał wam się rozdział?
W końcu wracam, po dość długiej przerwie. Liczę że się cieszycie <3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top