𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝓈𝓏ó𝓈𝓉𝓎

»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««

Wszyscy spotkali się w lofcie Derek'a. Chcieli przedyskutować sprawę obcego wilkołaka w rezerwacie. Ponownie poszli sprawdzić jaskinię, w której nieznajoma osoba mieszkała. Tym razem z Malią. Dziewczyna miała bardzo dobry węch, była w tym najlepsza z nich.

— Zapach tego wilkołaka jest dziwny. — Malia zrobiła w powietrzu cudzysłów, gdy powiedziała słowo wilkołaka. Gdy była w tamtej jaskini, czuła bardzo słaby zapach typowy dla wilkołaka, ale było coś jeszcze. Coś czego nie potrafiła zidentyfikować. Ten wilk pachniał inaczej, coś było nie tak z jego zapachem. Można było uznać że miał towarzysza, ale wszystko sugerowało że był sam. 

W jaskini było kilka rzeczy. Śpiwór, puszki po jedzeniu, puste butelki po wodzie. Nie było tam nic konkretnego, żadnego dokumentu tożsamości czy innych przedmiotów, które mogły ułatwić im dowiedzenie się kim była ta osoba. Po kilku parach ubrań, które pozostały w jaskini, stwierdzili że prawdopodobnie był to chłopak. Miejsce wyglądało na opuszczone. Zostawił swoje rzeczy i odszedł. Zapach tego rzekomego wilkołaka był słaby, co sugerowało że opuścił swoją kryjówkę kilka dni temu lub trochę dłużej.

— Może to nie wilkołak. Istnieją stworzenia, które mogą się podszywać pod inne istoty. — odezwała się Allison. W bestiariuszu była wzmianka o istotach, które potrafiły zmieniać nie tylko swój wygląd, ale również zapach, dzięki czemu podszywały się pod inne gatunki i ciężko je było odróżnić.

— Tak czy siak. Oznacza to jedno, znowu coś się dzieje w Beacon Hills. — stwierdził Stiles. Piwnooki skrzyżował ramiona na klatce piersiowej. Zerknął w bok, gdy Derek do niego podszedł. Hale lekko trącił go ramieniem w ramię, a jego kąciki ust nieznacznie uniosły się ku górze. Gest mógłby wydawać się chłodny, ale u Derek'a, był to gest wsparcia. Stiles uśmiechnął się pod nosem wpatrując się w oczy Hale. Po chwili odwrócił wzrok, gdy poczuł się lekko zakłopotany, przez intensywne spojrzenie Derek'a.

— Cokolwiek się stanie, poradzimy sobie z tym. — oznajmił pewnym siebie głosem, Scott. Z wieloma różnymi zagrożeniami radzili sobie, teraz też dadzą radę, tak jak zawsze.

— Może ma to związek z tajemniczym alfą. — zasugerowała Lydia.

— No właśnie. Nadal nie ustaliliśmy kim jest ta alfa. — powiedział Stiles. Jego wzrok prześlizgnął się po tych, którzy stali wokół stołu, a na koniec zatrzymał się na Theo. Raeken stał pod ścianą, o którą opierał się ramieniem. Miał skrzyżowane ręce na klatce piersiowej i z znużeniem patrzył w okna.

Za spojrzeniem Stiles'a, poszli pozostali, przez co teraz wszyscy patrzyli na Theo. Zielonooki po chwili oderwał wzrok od okien i spojrzał na grupę.

— Kim jest twoja przyjaciółka Raeken? Albo raczej czym. — w głosie Stiles'a słychać było nieufność. Patrzył na Theo przenikliwym wzrokiem, jakby sądził że to wystarczy aby poznać wszystkie sekrety Raeken'a.

— Nie odnoś się do niej tak. Nazywa się Shaye. — odezwała się Allison i posłała niezadowolone spojrzenie Stiles'owi. Chłopak uniósł dłonie w poddanym geście. Nie chciał wojować z Argent'ówną.

— Dlaczego myślisz że cokolwiek ci o niej powiem? — Theo uniósł jedną brew. Był spokojny, choć jak zwykle natrętna ciekawość Stilinski'ego, była irytująca.

— Mam wrażenie, że wiesz znacznie więcej niż mówisz. — oznajmił Stiles.

— To Theo. On zawsze coś ukrywa. — stwierdziła Malia.

Raeken prychnął, ale bez odrobiny rozbawienia. Był im potrzebny tylko wtedy gdy coś wiedział. Nic więcej dla nich nie znaczył, nie ważne co by zrobił. Może to sprawiło że jeszcze bardziej wolał chronić sekret Shaye, niż być z nimi szczery. Skoro widzieli w nim nadal jego wady, to po co miał starać się to zmienić?

— Jeśli chcecie coś o niej widzieć to sami ją zapytajcie. Nie będę waszym informatorem. — odbił się od ściany, po czym ruszył w kierunku wyjścia. Zastanawiał się po co w ogóle towarzyszył w tym durnym spotkaniu.

— Theo. — Liam ruszył za swoim chłopakiem. Złapał go za rękę gdy byli w połowie drogi do wyjścia z pomieszczenia. Zatrzymał zielonookiego w miejscu.

Scott westchnął. Odszedł od stołu i ruszył ku swojej becie i chimerze. Nie miał nic do ich związku, wybaczył Theo to co zrobił, ale nadal nieufność pozostała. Przeszłości nie dało się tak po prostu wymazać.

— Jesteś częścią stada. — Scott, stanął przed nimi. — Dlatego tu jesteś. 

Theo przez moment patrzył w oczy Scott'a. Rytm jego serca nie zdradzał aby kłamał. Zielonooki poczuł się trochę lepiej po jego słowach, ale to nie sprawiło że nagle wszelkie niepewności zniknęły. Nadal czuł się w tym stadzie jak czarna owca. To pewnie nigdy się nie zmieni.

Raeken zerknął na swoją dłoń, którą Liam nadal trzymał. Po czym spojrzał w te cudne błękitne oczy. Za razem nienawidził tego jaki wpływ miał na niego Liam, ale dzięki niemu stał się lepszą osobą, nadal się stawał. Szkoda że tylko on dostrzegał w nim prawdziwe zmiany.

Wrócili do stołu. Tym razem Theo stanął przy Liam'ie, a nie pod ścianą.

— Powiesz coś o Shaye? — zapytał Scott, zwracając się do Theo.

— Nie. Sami się dowiedzcie. — mimo wszystko, nie zamierzał im nic o niej powiedzieć. Skoro chcieli informacji, to niech sami się pofatygują. Nie był tą samą osobą co wcześniej, teraz nie zamierzał znowu zdradzić.

— Jak zwykle pomocny jesteś. — stwierdził Stiles.

— Przestań się go tak czepiać. — odezwał się Liam. Miał już powoli dość zachowania przyjaciół.

Scott spojrzał znacząco na Stiles'a. Piwnooki wywrócił oczami, ale postanowił przestać czepiać się Raeken'a, przynajmniej na tym spotkaniu.

⊱ ⚜ ⊰

Shaye trzymała się dłońmi gałęzi. Znajdowała się prawie trzy metry nad ziemią. Miała w uszach słuchawki. Głośno słuchała muzyki, co całkowicie odcinało ją słuchowo od świata. Podciągała się. Wybrała jedną z wyżej znajdujących się gałęzi na drzewie, głównie dla bezpieczeństwa. Uwielbiała słuchać muzyki podczas ćwiczeń, co stwarzało ryzyko że nie usłyszałaby zagrożenia, dlatego wisiała wysoko nad ziemią aby być poza zasięgiem wzroku. Jej włosy były związany w warkocz upleciony od czubka głowy. Miała na sobie czarne dopasowane leginsy oraz w tym samym kolorze krótki top na cienkich ramiączkach. Była skupiona na podciąganiu się. Drobna stróżka potu spływała po jej czole. Na policzkach i ramionach miała lekkie rumieńce, a jej ciało było rozgrzane od wysiłku. Mięśnie pracowały pełną parą. Właśnie kończyła piątą i zarazem ostatnią serię podciągnięć.

— I koniec. 

Po wykonaniu ostatniego podciągnięcia, puściła się gałęzi. Z gracją wylądowała na ziemi. Odgarnęła długi warkocz z ramienia. Wyjęła z opaski na bicepsie, telefon. Trzymała urządzenie w specjalnym uchwycie. Zatrzymała muzykę, po czym zdjęła słuchawki. Podeszła do pnia drzewa, pod którym leżała jej bluza oraz butelka z wodą. Wzięła butelkę i napiła się. Zrobiła dzisiaj długi trening. W przyszłym tygodniu odbędzie się pierwszy mecz jej drużyny lacrossa w tym sezonie. Chciała jak najlepiej przygotować się.

Shaye podniosła bluzę. Schowała do kieszeni telefon oraz słuchawki. Zawiązała bluzę wokół bioder.

Zamierzała ruszyć w drogę powrotną. Powiew wiatru poniósł ku niej zapach. Shaye zatrzymała się w miejscu. Spojrzała w lewo, w stronę skąd pochodził zapach. Był słaby, ale i tak poznała do kogo on należał. Shaye zaciekawiona co Allison robiła w lesie, podążyła za zapachem brunetki.

Shaye wyszła zza drzewa, gdy nagle tuż przed jej twarzą przeleciała strzała. Cofnęła się gwałtownie, przez co potknęła się o korzeń i upadła tyłkiem na ziemię. Strzała wbiła się w tarczę zawieszoną na drzewie, które znajdowało się dwa metry od zielonookiej.

— O boże! Shaye?!

Allison była w szoku. Szybko odłożyła swój łuk na ziemię, a następnie podbiegła do zielonookiej.

Shaye podniosła się z ziemi. Zaskoczona spojrzała na strzałę, która dosłownie mogła znaleźć się w jej głowie. Jakim cudem nie zauważyła zagrożenia? Odpowiedź była prosta. Idąc za zapachem, jej myśli pogrążone były wokół jednej osoby, przez co odcięła się od rzeczywistości. Któregoś dnia ją to pewnie zabiję. Dzisiaj miała tego przedsmak.

— Nic ci nie jest? — zapytała z zmartwieniem Allison.

Shaye oderwała wzrok od strzały i przeniosła spojrzenie na brunetkę. Lekko się uśmiechnęła.

— Jestem cała. Muszę być bardzo podobna do jelenia, skoro chciałaś mnie upolować. — zażartowała zielonooka. 

Allison uśmiechnęła się, a jej stres trochę opadł. Na prawdę przeraziła się, gdy Shaye tak nagle wyszła zza drzewa w momencie gdy puściła strzałę. Miała wrażenie że serce stanęło jej na sekundę, gdy zielonooka upadła. Brunetka przyjrzała się dokładniej Shaye. Po stroju oraz tym że miała z sobą butelkę wody, można było domyślić się że ćwiczyła. Ubrania były dopasowane do jej ciała, a top odsłaniał dużo skóry, przez co mogła zobaczyć jej lekko zarysowane mięśnie brzucha oraz ramiona. Na boku jej ciała, pod żebrami był tatuaż. Wzór był taki sam jaki widziała w zeszycie Shaye, podczas lekcji francuskiego. Okrąg z liściem w środku, a w nim trójkąt. Allison zaczęła zastanawiać się co ten symbol oznaczał. Musiał być ważny skoro wytatuowała go sobie na ciele.

Allison nie sądziła że Shaye miała tak sportową figurę. Wcześniej nie miała okazji zobaczyć jej ciała w takim stroju. Na treningu lacrossa, zielonooka miała luźne ubrania, które utrudniały dowiedzenie się jaką miała sylwetkę. Allison poczuła jak jej policzki zaczynają piec, gdy zdała sobie sprawę że za długo przyglądała się ciału Shaye.

— Tutaj mam oczy. — Shaye wskazała palcem na swoją twarz.

— Wiem, po prostu... — czuła się zakłopotana, nie wiedziała co powiedzieć.

— Nie sądziłaś że mam tak umięśnioną sylwetkę, jak na dziewczynę? Spokojnie, jestem do tego przyzwyczajona. — wzruszyła lekko ramionami grając wyluzowaną, choć poczuła się niemiło. Nie wstydziła się swojego ciała, ale jednak słowa innych trochę ją smuciły. Czemu ludzie sami sobie stwarzają piekło? Czemu nie mogą się na wzajem akceptować? W końcu ludzki gatunek to istoty myślące, ale najwyraźniej dla niektórych to była bardzo trudna czynność.

— Ktoś ci powiedział że jesteś zbyt umięśniona jak na dziewczynę? — Allison zmarszczyła brwi. Zawstydzenie odeszło szybko na drugi plan, po tym co usłyszała od Shaye. Kto śmiałby w jakikolwiek sposób ją obrażać za to jak wyglądała? W brunetce aż zawrzała złość. Shaye była piękna taka jaka była i nikt nie miał prawa tego podważać.

— Jakie ma to znaczenie kto? I tak nie obchodzą mnie te osoby. — wzruszyła ramionami, ale tym razem ciężej jej było udawać wyluzowaną i beztroską. Allison wydawała się być przejęta tym, że ktoś ją obrażał z powodu tego jak wyglądała.

— Chce poznać adresy, skopie tym gnojkom dupy.

Shaye uśmiechnęła się, a po chwili zachichotała. Allison również się uśmiechnęła.

— Jesteś urocza. — oznajmiła zielonooka. Po chwili zdała sobie sprawę że powiedziała to na głos, przez co jej uśmiech opadł. Miała wrażenie że ten moment trwał wiecznie, a krew odpływa z jej twarzy. Rozchyliła lekko wargi z zamiarem wybrnięcia z tej niezręcznej sytuacji, ale nagle jej głowa stała się pusta. Starała się zachować spokój i nie wyglądać na przerażoną.

— Dzięki. Też jesteś urocza. — Allison uśmiechnęła się.

Shaye w duchu odetchnęła z ulgą. Kąciki jej ust uniosły się ku górze. Na szczęście Allison nie uznała jej za dziwną, a przynajmniej nie pokazała tego otwarcie.

Patrzyły na siebie. Zapanowała między nimi cisza.

Shaye zerknęła zza Allison. Na ziemi w oddali leżał łuk oraz pokrowiec.

— Strzelasz z łuku. — odezwała się zielonooka.

— Tak. To takie moje hobby.

— Masz ciekawe hobby.

— Łucznictwo jest zaliczane do sportów, więc można powiedzieć że coś nas łączy.

Łączy nas znacznie więcej niż sądzisz, pomyślała Shaye.

— Na to wygląda.

— Pokaże ci. — Allison odwróciła się, po czym podeszła do drzewa gdzie wisiała tarcza. Wyjęła strzałę, a następnie wróciła do miejsca gdzie zostawiła łuk. Skinęła głową w kierunku Shaye, aby zielonooka do niej podeszła. — Strzelałaś kiedyś z czegoś?

— Nie. Mój tata ma strzelbę, ale nie pozwala mi jej dotykać. Twierdzi że zrobiłabym sobie tym krzywdę. Cóż... nie myli się.

— Nie wyglądasz na aż tak dużą niezdarę, a osobiście znam taką niezdarę.

— Może nie, ale podobno jestem kłopotliwa.

— Kłopoty, to tylko kolejne wyzwanie, które trzeba przejść. — oznajmiła brunetka z lekkim uśmiechem na ustach. Shaye również lekko się uśmiechnęła.

Allison stanęła bokiem. Uniosła łuk, po czym nałożyła strzałę na cięciwę i naciągnęła ją. Skupiła się. Po chwili puściła strzałę, a ta wbiła się w środek tarczy. Kącik ust brunetki uniósł się do góry. Była świetna w strzelaniu z łuku, ale nadal przychodziła do lasu trenować. Lepiej było szlifować swoje zdolności nie ważne jak dobrym się już było.

Po twarzy Shaye mignął grymas, który szybko ukryła. W jej głowie rozbrzmiały słowa jej byłego alfy. Twierdził że łowcy to bezwzględni mordercy. Dla nich nie liczyło się czy wilkołak był winny czy nie. Po prostu zabijali każdego kogo napotkają na drodze. Shaye zerknęła na tarczę, w której tkwiła strzała. W jej umyśle mignął obraz, że strzała tkwiła w jej piersi, a nie w tarczy. Szybko odegnała od siebie ten widok. Zerknęła na Allison, która wyglądała na zadowoloną celnym strzałem. Shaye znowu miała wrażenie że słyszy swojego alfę. Zakorzenił się w jej umyśle tak bardzo, że nawet po śmierci nie przestał być częścią jej życia. Nienawidziła tego. Zniszczył jej życie oraz wielu innym osobom.

— Jesteś w tym świetna. — oznajmiła Shaye. Nie zamierzała pozwolić aby toksyczne poglądy jej byłego alfy miały wpływ na jej życie. Allison nie była jak inni łowcy, nie zabijała niewinnych, prawda?

— Dzięki. Teraz ty spróbuj. — wystawiła przed siebie łuk, aby podać go zielonookiej.

Shaye zerknęła na broń.

— Raczej podziękuję.

— Tchórzysz?

— Ja? Nigdy. — zapewne była to prowokacja z strony brunetki, ale Shaye i tak podjęła wyzwanie. Wzięła łuk do ręki, ale nie miała za bardzo pojęcia co zrobić dalej.

Allison wzięła z kołczanu strzałę, po czym wróciła z przedmiotem do Shaye. Uśmiechnęła się na widok bezradności zielonookiej. Przypominała zagubione dziecko, które nie miało pojęcia gdzie zniknęli rodzice.

— Stań bokiem. — powiedziała Allison. Shaye wykonała jej polecenia. Brunetka podała strzałę zielonookiej, aby ta mogła ją nałożyć na cięciwę. Poinstruowała ją jak trzymać łuk i strzałę, a później jak naciągnąć cięciwę. — Unieś prawy łokieć ponad ramię, a lewy wyprostuj. — stanęła za Shaye. Zielonooka próbowała zrobić to co jej kazała. Allison dotknęła lekko prawego bicepsa Shaye i uniosła go trochę do góry aby łokieć był na odpowiedniej wysokość. Nie zabrała ręki. Przybliżyła twarz do ucha Shaye. — Wykonaj strzał razem z wydechem. — czując się bardziej śmiała, położyła dłoń na biodrze Shaye, a drugą rękę nadal trzymała na bicepsie.

Shaye czuła jak wali jej serce. Na zewnątrz wyglądała na opanowaną, ale w rzeczywistości czuła jak miękną jej kolana. Bliskość Allison i jej dotyk, sprawiały że nie mogła się na niczym skupić. Starała się podążać za instrukcjami brunetki, ale jedyne o czym myślała do dotyk dziewczyny oraz jej oddech łaskoczący skórę jej szyi.

— Cholera. — burknęła pod nosem Shaye, gdy puściła strzałę. Nie trafiła w tarczę, ani nawet w drzewo. Strzała wbiła się w ziemię. Zielonooka opuściła ramiona. Przesunęła się, przez co teraz stała twarzą w twarz z Allison.

— To był twój pierwszy raz. Chyba nie sądziłaś że trafisz od razu? — kąciki jej ust drgnęły do góry.

— Może bym trafiła, gdyby ktoś mnie nie rozpraszał. 

— Ah, tak? — uniosła brew, a jej uśmiech poszerzył się. Zrobiła krok ku zielonookiej. — Rozpraszam cię?

Shaye zrobiła krok ku brunetce. Podobało jej się to przekomarzanie, czuła jak ekscytacja przepływa w jej żyłach. 

Ich twarze dzieliła mała odległość. Patrzyły sobie w oczy, jakby chciały sprawdzić, która pierwsza zmięknie.

Shaye trwałaby w tym dłużej, gdyby nie wyczuła czyjejś obecności. Urwała kontakt wzrokowy i spojrzała zza Allison. W oddali był jakiś mężczyzna. Po prostu stał i patrzył prosto na nie. Shaye spięła się. Oddała łuk brunetce. Przesunęła się bardziej w bok, aby w razie zagrożenia zasłonić sobą Allison.

Allison zauważyła nagłą zmianę w zielonookiej. Nagle przybrała bardziej bojową postawę. Argent spojrzała w kierunku, w który patrzyła Shaye. W oddali stał Derek.

— Jakiś zboczeniec nam się przygląda. — odezwała się Shaye. Mocno zacisnęła szczękę wpatrując się w nieznajomego, który również nie odwracał wzroku. Po prostu stał i nic sobie nie robił z tego że go zauważyły.

— Spokojnie, to tylko Derek.

— Jaki Derek? — trochę rozluźniła się, ale nadal nie straciła czujności. Allison znała tego mężczyznę, ale to nie oznaczało że Shaye przestała uważać go za zagrożenie. Czuła jego zapach. Był wilkołakiem.

— Derek Hale.

— Znasz go dobrze?

— Tak. I nie martw się, on zawsze tak się gapi. Czasami zachowuje się jak zwierzę.

Shaye miała wrażenie, że usłyszała uszczypliwość w słowach brunetki. Allison zerknęła w kierunku Derek'a. Spojrzała na niego tak, jakby była pewna że usłyszał jej słowa.

*******************************

Jak podobał wam się rozdział?

 Mam kilka rozdziałów napisanych na zapas, więc teraz będę wstawiać rozdziały dwa razy w tygodniu, w poniedziałki i czwartki <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top