𝑅𝑜𝓏𝒹𝓏𝒾𝒶ł 𝓈𝒾𝑒𝒹𝑒𝓂𝓃𝒶𝓈𝓉𝓎
»»────── .⋅ ⚜ ⋅. ──────««
Na tablicy wyników widniało dwadzieścia osiem do dwudziestu sześciu.
Shaye leżała na plecach ciężko oddychając. Szumiało jej w głowie. Okrzyki z trybun, głos trenera czy nawet sędziego, zmieszały się w chaos. Czas wydawał się spowolnić. Gdy patrzyła w górę, na coraz bardziej ciemniejące niebo, przez krótką chwilę uciekła myślami w przeszłość. Zobaczyła przed oczami swoją siostrę i Josh'a. Siedzieli na trybunach i jej kibicowali. Uśmiechali się i krzyczeli że da radę, że była najlepsza i że nikt jej nie zatrzyma.
Nagle wszystko wróciło do normy. Przypominało to wznowienie filmu. Głosy stały się normalne, szum zniknął, a ona odzyskała jasność umysłu. Trwało to zaledwie minutę, ale jej wydawało się że leżała tak godzinę.
Shaye podciągnęła się do siadu. Zdjęła kas. Rozejrzała się dookoła jakby zapomniała na sekundę gdzie się znajduje.
Gra została wstrzymana. Na boisko wbiegli sanitariusze. Od razu podeszli do dwóch chłopaków, którzy w jękach bólu leżeli metr dalej od Shaye. Zielonooka spojrzała na nich. Przez myśl przeszło jej że zasłużyli na to.
— Jesteś cała?
Shaye uniosła wzrok. Scott pojawił się przed nią. Brunet uklęknął obok niej. Na jego twarzy gościł niepokój i zmartwienie. Zeskanował ją wzrokiem, jakby chciał sprawdzić czy wizualnie nic jej nie było.
— Wszystko jest w porządku. — oznajmiła Shaye, lekko się przy tym uśmiechając. Czuła się jakby coś ją rozjechało, ale nie chciała pokazać po sobie że coś ją boli. Ból i tak za chwilę zniknie.
Scott obdarzył ją zmieszanym wzrokiem. Niezbyt uwierzył w jej słowa. Zderzenie wyglądało bardzo źle.
Shaye poruszyła się z zamiarem wstania. Scott szybko się podniósł i podał jej rękę aby pomóc jej wstać. Zielonooka przez krótką chwilę przyglądała się jego dłoni. Przez myśl przeszło jej czy powinna przyjąć jego pomoc. Nie lubiła prosić o pomoc, zawsze starała się zrobić wszystko sama. Jednak takie zachowanie nie było zbyt zdrowe. Nadal gdzieś z tyłu głowy miała głos swojego byłego alfy. Wpajał im swoje toksyczne poglądy, chciał aby byli tacy jak on. Shaye nie była nim. Zielonooka przyjęła dłoń Scott'a, który pomógł jej się podnieść.
— Shaye...
Zielonooka spojrzała w bok. Stiles do nich podszedł. Chłopak wyglądał na przejętego. Nie było w tym nic dziwnego ponieważ chwilę temu to on mógł zwijać się na ziemi z bólu, tak jak dwójka ich przeciwników. Stiles przejął piłkę. Pech chciał że nikt go nie chronił gdy ruszył ku bramce. Przeciwnicy trochę namieszali, sprowokowali Liam'a i Isaac'a, przez co ta dwójka została zdjęta z boiska na kilka minut. Dwóch przeciwników, którzy ich sprowokowali, również poszli siedzieć na ławkę. Drużyna Beacon Hills straciła najlepszych skrzydłowych, którzy głównie odpowiadali za torowanie drogi temu kto miał piłkę. Część najlepszych zawodników siedziała kontuzjowana na ławce. Byki skasowali kilku bardzo dobrych graczy, przez co trener był zmuszony wystawić na boisko rezerwowych. Scott i Shaye starali się rozłożyć siły po równo, aby ich obrona i atak nie stracili na silę oraz aby dali radę utrzymać swoje punktowe prowadzenie, zanim Liam i Isaac wrócą na boisko. McCall został na tyłach i skupił się na obronie bramki, Shaye poprowadziła atak, a Stiles dostawał piłki aby móc zdobywać punkty. Było ciężko, ale dzięki pracy zespołowej utrzymywali prowadzenie. Niestety w którymś momencie bykom udało się przejąć kontrolę. Był to moment w którym Stiles dostał piłkę i ruszył ku bramce przeciwnika. Byki zablokowali atakujących, przez co Stilinski został bez ochrony. Scott z obrońcami spod bramki ruszyli aby pomóc Stiles'owi, ale nie mieli szans zdążyć na czas. To były sekundy gdy dwóch obrońców drużyny przeciwnika ruszyło na Stilinski'ego. Byli niczym byki rozwścieczone przez czerwoną płachtę. Nic nie mogło ich zatrzymać, a przynajmniej tak im się wydawało. Stiles nie wyszedłby z tego zderzenia cało. Dlatego Shaye wzięła zderzenie na siebie. Była najszybsza więc zdążyła dobiec. Wpadła na tych dwóch przeciwników w ostatnim momencie zanim dopadli Stiles'a. Piwnooki pobiegł dalej i zdobył bramkę. Zderzenie było silne. Biegli bardzo szybko, a Shaye z rozpędzeniem w nich wbiegła.
— Dzięki. — powiedział Stiles. Docenił to co zrobiła. Nie musiała tego zrobić. Zwłaszcza po tym jak niezbyt miło ją traktował. Odgórnie uznał ją za złą, bo przyjaźniła się z Theo. Mylił się, a przynajmniej częściowo. Zrozumiał to podczas tego meczu. Shaye nie grała gwiazdy. Pozwalała aby nie tylko ona zdobywała bramki. Chroniła swoich i motywowała ich gdy było trzeba. Świetnie zgrała się z Scott'em, oboje byli idealnym duetem na boisku i nikt nie mógł ich zatrzymać. Gdyby nie ona, Liam rzucił by się na jednego z przeciwników. W porę go zatrzymała, a później podczas gry znokautowała tego przeciwnika, przez co musiał zejść z boiska bo zwichnął kostkę. Jej gra nie była całkowicie czysta, wykorzystywała zasady lacrossa na swoją korzyść dzięki czemu nie dostała żadnej kartki za niektóre zachowania, które podchodziły pod niesportowe zachowanie. Stiles musiał przyznać że była bystra. Umiała nagiąć zasady na swoją korzyść. Zastanawiał się czy to źle czy nie. Manipulacja z definicji nie była dobra.
— Nie ma sprawy. Przecież jesteśmy drużyną. — powiedziała Shaye, lekko wzruszając ramionami. Mimo że przez jej bark przeszła fala bólu, utrzymała luźny wyraz twarzy, przez co Scott i Stiles nie zwrócili uwagi że coś ją zabolało.
We trójkę spojrzeli na sanitariuszów, którzy sprawdzali stan ich przeciwników. Jeden z chłopaków skręcił kolano, a drugi złamał nadgarstek. Musieli zabrać ich z boiska i zawieść do szpitala.
— A tobie nic nie jest? — zapytał Stiles.
— Czy wyglądam jakby coś mnie bolało? — uśmiechnęła się i wskazała kciukami na siebie.
— Nie, ale to nie znaczy że tak nie jest. — stwierdził piwnooki.
Uśmiech Shaye trochę zelżał. Nie wierzy jej na słowo. Widziała to w ich spojrzeniach.
— Stoję, więc nic mi nie jest.
Sama chciała w to uwierzyć. Czemu tak ciężko było jej pokazać swój ból? Może było to spowodowane traumą, ale zanim stała się wilkołakiem też ukrywała przed innymi swoje cierpienie. Jedynymi osobami, które potrafiły zobaczyć co kryje się pod jej maską, to była Aelin i Josh. Oni bez nawet pytania wiedzieli co na prawdę czuła i co siedziało jej w głowie.
⊱ ⚜ ⊰
Okrzyki radości. Nastąpiły w momencie ostatniego gwizdka sędziego, który kończył mecz. Beacon Hills wygrało.
Cyklony radowały się. Na boisko weszła część osób z trybun i cieszyli się razem z zawodnikami. Byki szybko zeszli z boiska, czując gorzki smak przegranej.
Uśmiech nie schodził z twarzy Shaye. Dostawała gratulacje i sama również gratulowała świetnej gry swoim kolegom z drużyny. Na boisku panował gwar. Niektórzy nadal wydawali radosne okrzyki. Cieszyli się z zwycięstwa swojej drużyny.
Shaye prawie się przewróciła gdy ktoś skoczył na jej plecy i objął ją wokół szyi. To była Eire. Blondyna szczerzyła się radośnie. Zielonooka zawirowała dookoła własnej osi. Obie wydały z siebie wesołe okrzyki. Po chwili Eire zeszła z pleców Shaye.
— Moja kumpela jest wspaniała! — wykrzyknęła Eire. Kilka razy nawet podskoczył wirując wokół zielonookiej.
Shaye jedynie się uśmiechała. Czuła się euforycznie. To był tylko mecz, ale to zwycięstwo podparło ją na duchu. Przypomniało jej dobre chwilę. Na moment szara codzienność odeszła na bok. Liczyła się tylko ta chwila. Uśmiechy i radość, zarówno jej drużyny jak i tych, którzy im kibicowali. Zielonooka nawet się wzruszyła. Brakowało jej tego wspaniałego uczucia. Widoku tylu ludzi uśmiechających się, śmiejących i radujących się. Zwłaszcza jej przyjaciół, znajomych i rodziny.
Zielonooka szybko zamrugała aby odpędzić niechciane łzy. Bardzo tęskniła za tym co pozostało w przeszłości. Za byciem człowiekiem, za starą szkołą i znajomymi. Szczególnie za tymi, których straciła na zawsze. Ponure myśli zaczynały nachodzić ją, ale zielonooka odpędziła je. Nie chciała skupiać się na przeszłości. Najważniejsze było to co teraz oraz to co nadejdzie później. Musiała patrzeć w przyszłość.
Eire pogratulowała jej udanej gry. Shaye ruszyła aby zejść z boiska i udać się do szatni. Moment radości, przypomniał jej niestety też o bolesnych chwilach. Można było stwierdzić że zarówno kochała jak i nienawidziła tego momentu. Musiała trochę ochłonąć i wyciszyć się. Tłum ludzi nagle stał się dla niej zbyt przytłaczający. Potrzebowała jak najszybciej opuścić to miejsce. Nie dane jej było jednak zbyt szybko zejść z boiska, ponieważ na jej drodze stanął Marcus.
— Byłaś wspaniała. — oznajmił uśmiechając się.
— Dzięki. Muszę iść do szatni.
Marcus zamierzał coś jeszcze powiedzieć, ale Shaye szybko go wyminęła i poszła dalej. Nie miała ochoty na rozmowę z nim, właściwie z nikim w tym momencie. Zielonooka weszła do budynku i skierowała się do damskiej szatni. Jej drużyna nadal pozostała w większości na boisku, choć część kibiców już się rozeszła.
Shaye przebrała się. Spakowała do torby strój. Siedziała na ławce i zawiązywała buty gdy ktoś wszedł do szatni. Zielonooka uśmiechnęła się, od razu rozpoznając znajomy zapach. Wyprostowała się i spojrzała na Allison. Brunetka podeszła do niej, po czym usiadła obok na ławce.
— Szybko uciekłaś z boiska. — stwierdziła Argent.
— Musiałam się jak najszybciej przebrać. Noszenie przepoconego stroju nie jest przyjemne. — powiedziała żartobliwie Tally.
— A nie chodziło o coś innego? — brunetka uniosła brew, przyglądając się zielonookiej.
— O co niby mogłoby chodzić?
— Nie wiem. Nie wiele mówisz o tym co czujesz. Martwię się o ciebie. I nie mów że nie muszę, ani że wszystko jest w porządku. Nie musisz być zawsze silna. — Allison wzięła dłoń Shaye w swoją i splotła ich palce. Uniosła ich dłonie, po czym złożyła pocałunek na zewnętrznej stronie dłoni zielonookiej. Uśmiechnęła się łagodnie. — Jestem tutaj. Możesz mi powiedzieć wszystko.
— Dziękuje. Doceniam twoje słowa. — Shaye uśmiechnęła się. Może to był znak, że nie musi zawsze być sina, że może czasem odpuścić i po prostu wypłakać się w czyjeś ramię. Allison właśnie otwarcie zaoferowała swoje ramię. To było kochane. Allison była wspaniała.
— Nie musisz się spieszyć. Chciałam tylko żebyś wiedziała, że zawsze cię wysłucham. Pomogę i wesprze cię jeśli będziesz tego potrzebować.
— I vice versa. — uśmiechnęła się. — Trafiła mi się najcudowniejsza dziewczyna na świecie. — stwierdziła z rozmarzeniem. Jej uśmiech się poszerzył gdy zauważyła na twarzy Allison lekkie rumieńce i jak trochę szybciej zabiło jej serce. Wprawiła ją w zawstydzenie.
Allison zerknęła w dół, na ich splecione dłonie. Na nadgarstku Shaye była bransoletka, której wcześniej u niej nie widziała. Na boisku, po skończonym meczu, widziała zielonooką z tym samym chłopakiem, z którym jednocześnie Shaye wyszła z budynku przed grą. Brunetka poczuła się dziwnie. Przez myśl przeszło jej czy to zazdrość albo obawa.
— Ładna bransoletka. — odezwała się Allison.
Shaye przymrużyła lekko oczy. Słowa brunetki zabrzmiały trochę oschle. Zielonookiej od razu zapaliła się lampka. Allison Argent była zazdrosna. Zapewne widziała jak rozmawiała z Marcus'em.
— To prezent od kolegi, nazywa się Marcus. — powiedziała prawdę. Nie było sensu kłamać. Zwłaszcza jeśli chciała aby ich związek rozwijał się na zaufaniu. — Uparł się aby mi go dać. Przyjęłam to bo nie chciałam jeszcze bardziej go ranić, a czuje do mnie głębsze uczucia, których nie odwzajemniłam. Nie musisz być zazdrosna. — pod koniec na jej twarzy zagościł lekki uśmieszek.
— Nie jestem zazdrosna. — powiedziała pewnie Allison. Zdrowym zachowaniem było że Shaye od razu wyjaśniła sytuację, mimo tego że brunetka nie zapytała otwarcie od kogo dostała tą bransoletkę. Był to znak dla Allison że Shaye zależy na ich związku. Nie ukryła tej informacji przed nią, ani nie umniejszyła tej sytuacji znaczenia. Allison uśmiechnęła się. Shaye Tally mogła być miłością jej życia.
Shaye pochyliła się ku niej i złożyła czuły pocałunek na wargach brunetki. Wyglądała tak uroczo, że nie potrafiła się oprzeć pokusie i ukraść jej pocałunek. Zielonooka zamierzała się odsunąć, ale Allison miała inne plany. Brunetka położyła dłonie na karku zielonookiej i przyciągnęła ją do pocałunku. Nie odrywając warg od siebie, Allison przesunęła się na swoim miejscu, po czym usiadła okrakiem na kolanach Shaye.
Shaye mruknęła zaskoczona gdy Allison wsunęła jedną dłoń w jej włosy i niemocno pociągnęła za pasma, lekko odchylając przy tym jej głowę do tyłu. Zielonooka położyła dłonie na biodrach brunetki. Zaczęła trochę poruszać dłońmi w górę i dół, wzdłuż jej ciała. Nie była pewna na ile może sobie pozwolić, dlatego nie przesuwała dłoni za wysoko i nie za nisko.
— Nie wstydź się. — szepnęła Allison pomiędzy pocałunkami.
— Nie wstydzę się. — mruknęła Shaye. Pozwoliła sobie włożyć dłonie pod bluzkę brunetki. Delikatnie zaczęła jeździć dłońmi po brzuchu Allison. Powoli, nie śpiesząc się i sprawiając że moment robił się gorętszy, zaczęła przesuwać dłonie w górę. Uśmiechnęła się zadowolona gdy usłyszała sapnięcie z warg brunetki.
Allison trochę mocniej pociągnęła za pasma włosów Shaye. Odchyliła jej głowę mocniej do tyłu. Na chwilę oderwała się od jej ust. Na jej twarzy zagościł uśmieszek. Czuła się jak na haju. To było wspaniałe uczucie i pragnęła więcej. Pragnęła więcej Shaye. Ich relacja dopiero co się zaczęła, ale czy to miał być powód aby trzymać się jakiś granic? Jeśli chciały tego samego, to po co się powstrzymywać? Życie było za krótkie aby czekać.
— Shaye... — urwała zdanie. Sposób w jaki zielonooka na nią patrzyła, sprawił że przeszedł ją przyjemny dreszcz. W jej spojrzeniu było czyste uwielbienie, zmieszane z miękką nutą i czymś głębszym, co brunetka mogła przypisać jako miłość, ale Shaye nie wyjawiła jeszcze tak głębokich uczuć. Może jej się tylko wydawało albo sama chciała to zobaczyć w jej spojrzeniu.
— Jesteś piękna i nie mówię tylko o twoim wyglądzie. Mogłabym powiedzieć setki twoich zalet...
— A moje wady?
— Każdy je ma, ale twoje są piękne.
Allison zachichotała.
— Za bardzo mi słodzisz.
— Może. — wzruszyła lekko ramionami. Westchnęła z rozmarzeniem. — Ale będę to robić nawet jeśli będziesz mi kazać przestać.
— Nie sądzę że kiedykolwiek zakaże ci tego.
Shaye przygryzła dolną wargę. Przyglądała się każdemu szczegółowi twarzy Allison, jakby chciała na zawsze zapamiętać ten moment. Brunetka pochyliła się ku niej, przerywając jej seans podziwiania. Wróciły do całowania się. Niestety zbyt długo nie mogły kontynuować pieszczot, ponieważ Shaye wyczuła że Lydia zamierzała wejść do szatni. Dziewczyny szybko poprawiły swój wygląd i wstały z ławki. Gdy rudowłosa weszła do pomieszczenia, zobaczyła że zwyczajnie stały obok siebie. Jednak mimo tego że nie przyłapała ich na obściskiwaniu się, to wyczuła że zaszło między nimi coś gorętszego. Było czuć od nich napięcie, ale Lydia nie skomentowała tego tylko się uśmiechnęła.
*********************************
Jak podobał wam się rozdział?
<3
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top