Rozdział Pierwszy
Zapięłam bluzę pod samą brodę i ruszyłam dalej, drogą która prowadzi przez głąb lasu. Wiele razy biegałam tą drogą, więc co mogłoby się takiego stać? No właśnie.
Przebiegłam koło czwartego oznaczonego drzewa i wtedy usłyszałam szelest w krzakach. Coś się znowu poruszyło i wydało z siebie jakiś niezrozumiały dźwięk. Zatrzymałam się rozglądając się dookoła. Pomyślałam że to może dzieciaki z sąsiedztwa ale jednak po chwili zmieniłam zdanie.
Z krzaków wyskoczył wysoki chłopak, na moje oko był gdzieś w moim wieku. Jego oczy były całkowicie czarne, jakby coś go opętało. Zaczęłam krzyczeć gdy rozerwał mi bluzę i zaczął się do mnie dobierać.
Wtedy usłyszałam kogoś z strony lasu. Jakiś chłopak przybiegł mi na ratunek, jednakże zanim przybiegł na tyle blisko aby mi pomóc, spłoszył napastnika który w popłochu potykał się o jakieś gałęzie na piachu. Z sekundy na sekundę coraz to dalej się oddalał, ale i też przybliżał do głębi lasu. Była przestraszona na tyle że pisnęłam na bliski widok oczu chłopaka.
Wyciągnął w moją stronę rękę i chciał pomóc mi wstać ale ja się odsunęłam i zasłoniłam. Spojrzałam na rzuconą, swoją bluzę. Była cała w strzępach, a tak ją uwielbiałam, dawała mi tyle ciepła ile zawsze potrzebowałam.
Chłopak spojrzał na mnie i się lekko uśmiechnął.
- Przykro mi z powodu twojej bluzy, oddam ci swoją, może poczujesz się lepiej.. - ściągnął z siebie czarną bluzę z kapturem i podał ją mnie, uśmiechając się przy tym.
- Dzięki... - powiedziałam trzęsąc się. Wstałam na nogi ale po chwili opadłam na pobliskie krzaki. Chłopak podszedł i ze strachem w oczach patrzył na mnie.
- Jesteś pewnie w szoku... pomogę ci dojść do głównej drogi, a potem zadzwonimy po policję okej? - powiedział i wziął mnie na ręce, w stylu ,,Panny Młodej".
Miałam na sobie jego bluzę. Była taka ciepła... i pachniała jego perfumami... poczułam się bezpiecznie, chociaż to trochę dziwne bo dopiero go spotkałam i od razu będzie ,, Ahh kocham cieee", ale to jest żałosne więc zachowam sobie to dla siebie.
Doszliśmy do głównej drogi i wtedy na jednej z kłód (kłoda - kawałek drewna) postawił mnie.
- Nie znam twojego imienia... - wydukałam nieśmiało.
- O tak racja.. jestem Thomas, dla kumpli Tom, albo Tommy. - uśmiechnął się do mnie. Myślałam że odlecę. - A ty? - spytał.
- A-amy... T-to zn-naczy.. Amelia, ale dla przyjaciół i znajomych Amy. - uśmiechnęłam się patrząc na swoje buty. Nie potrafiłam nigdy z nikim nie utrzymać jakiegokolwiek kontaktu wzrokowego.
- Zadzwonię i usiądę zaraz obok. - powiedział uśmiechając się do mnie ponownie.
Siedziałam rozglądając się dookoła siebie, na tyle ile mogę. Po kilku minutach przyszedł z powrotem i usiadł obok mnie.
- Masz przy sobie dokumenty? - zapytał obejmując mnie swoim prawym ramieniem.
- U-uhm.. p-powin-nam m-mie-eć... - powiedziałam i chwyciłam za strzępek materiały z bluzy i rozpięłam kieszeń. Wyciągnęłam stamtąd telefon oraz dowód osobisty. Chłopak mi się cały czas przyglądał co doprowadzało mnie to do czerwonego jak dojrzały pomidorek rumieńca.
Telefon miałam rozładowany do samego zera, a dokumenty były lekko ubrudzone w błocie. Pociągnęłam nosem gdy kilka faktów do mnie dotarło. Chłopak przysunął się bliżej mnie i potarł moje prawe przedramię. W tamtym momencie zrobiło mi się automatycznie ciepło.
- Zobacz... już jadą... - powiedział spoglądając na mnie. Lekko się do niego uśmiechnęłam i zamrugałam kilka razy aby spędzić sen i łzy z oczu.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.. - uśmiechnął się, a w jego oczach zobaczyłam jakby iskierki zmartwienia. Jego piękne, przeurocze, brązowe oczy wpatrywały się we mnie cały czas.
Kiedy szeryf spisał mojego dane do swojego notatnika służbowego poprosił mnie wejście do samochodu. Weszłam i usiadłam na środku z tyłu. Przez uchylone okno słyszałam całą ich rozmowę.
~ Więc jak to było? - spytał niski gruby z pączkiem w ręku.
- Wyszedłem pobiegać. Stwierdziłem że taka pora po deszczu idealne się nada. Wyszedłem z domu około godziny ósmej i skierowałem się do lasu. Po drodze mijałem oznaczone drzewa, połamane gałęzie, ale nic podejrzanego. Biegłem dalej gdy nagle usłyszałem krzyk. Ruszyłem jak najszybciej w stronę osoby która krzyczała i wtedy zobaczyłem jego jak się nachylał na dziewczyną...
~ Jakiego ,,Jego"? - spytał szeryf zakładając ręce na piersi i stając na szerokość bioder.
- Nie wiem jak to do końca było, ale gdy przybiegłem, dziewczyna miała na sobie tylko bluzkę, a bluza którą miała na sobie leżała w kawałkach w kałuży z błotem. Kiedy podbiegłem bliżej napastnik się najwyraźniej spłoszył i pobiegł w głąb lasu, ja natomiast podbiegłem do dziewczyny i pomogłem jej wstać. Zabrała jedynie kawałek bluzy w której kieszeni telefon i dokumenty. - dodał.
~ Pokażesz nam to miejsce? - spytał, ten grubszy oblizując palce.
- Jeśli ona pójdzie razem z nami... - spojrzał na mnie swoimi przestraszonymi oczami.
~ Choć, pójdziesz z nami. - powiedział szeryf i otworzył mi drzwi. Wyszłam z auta trzymając się kurczowo ręki chłopaka.
- Pójdziesz z nami w to miejsce? - spytał chłopak, a ja pokiwałam głową.
Kilka minut później znaleźliśmy się w miejscu w którym prawie doszło do tragedii.
~ Opowiesz nam jak to było? - spytał szeryf rozglądając się na miejscu zdażenia.
- Wyszłam rano pobiegać, zwykle codziennie tędy biegam, i nigdy nie było tutaj żadnego incydentu czy cokolwiek, może czasem straszyły mnie dzieci z farmy...
~ Jakie dzieci z farmy? - spytał Szeryf.
- No tutaj niedaleko jest farma Sheller'ów. Mają czwórkę dzieci. Dwoje chodzi do naszego liceum, a dwoje są na farmie... zwykle straszą mnie kiedy biegam lasem, więc stwierdziłam że tym razem się nie nabiorę... jednak się myliłam... - powiedziałam i ścisnęłam rękę Tom'a.
- Jestem tu.. - wyszeptał tak abym tylko ja słyszała.
~ Dobrze, ja wezwę techników żeby zabezpieczyli to miejsce i zbadali teren. - powiedział i wróciliśmy do auta. Usiadłam na tyłach razem z Tom'em i pojechaliśmy na komisariat, skąd odebrali mnie zdesperowani i przestraszeni rodzice.
Po szybkim podpisaniu raportu puścili mnie do domu, a Tom musiał jeszcze zostać jako iż był przypadkowym świadkiem. Kiedy byliśmy w domu, zorientowałam się że jestem w jego bluzie. Na pewno już wyszedł od szeryfa z komisariatu więc nawet nie śniło mi się fatygować. Jego bluza miała cały czas na sobie jego zapach perfum.
Odłożyłam jego bluzę na fotel i sama poszłam się umyć. Myślałam o nim. Miałam zamiar oddać mu bluzę ale mam tylko jego imię, kolor oczu i uroczy uśmiech gdy się martw... Co mam zrobić?! Pomocy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top