Rozdział Ósmy
Od ponad tygodnia Amy się nie odzywa do mnie. Dzisiajszy dzień zaczął się jakoś inaczej niż zwykle. Było cicho jak na dzisiaj. Aż zbyt cicho. Musi się zaraz coś spierdolić. Ubrałem buty i z szedłem na dół do kuchni. Mama krzątała się po kuchni, a ojciec czytał gazetę. Było mi trochę dziwnie patrzeć na nich i widzieć spokojne małżeństwo..
Kiedy matka mnie zauważyła od razu się uśmiechnęła.
- Dzień dobry Tom. Jak ci się spało? - spytała, a ja spojrzałem na ojca.
- Myślicie że jak będziecie udawać, to zapomnę o tym ile razu na piłeś się i robiłeś awanturę o kasę? Ile razy musiałem uciekać z domu, bo nie czułem się tu bezpieczny?! Ile razy mnie uderzyłeś?! I ani razu nie usłyszałem słowa przepraszam... - powiedziałem wytykają mu wszystko co do tej pory mi zrobił.
- Jeśli ci się nie podoba w takim domu w jakim jesteś, to wiesz gdzie są drzwi. - powiedział stanowczo nawet nie patrząc na mnie.
- Wyganiasz mnie? - powiedziałem spoglądając na niego. - Gdybyś miał chociaż odrobinę odwagi, spojrzał byś w oczy synow...
- Nie jesteś, i nigdy nie będziesz moim synem gnojku! Nie chciałem cię tutaj, tak samo jak twoja matka. Byłeś dla nas tylko problemem! - warknął dając mi w twarz.
Zrozumiałem że byłem wpadką. Że tak naprawdę mnie nie chcieli. Że byłem tylko uciążliwym problemem dla nich obojga. Wyszedłem z kuchni pomimo nawoływań matki. Wszedłem do pokoju i chwyciłem za plecak wyrzuciłem wszystkie książki i zacząłem się pakować. Do pokoju weszła moja matka. Widząc jak pakuję rzeczy podeszła do mnie próbując mnie zatrzymać.
- Czemu mnie nie oddaliście... - spytałem, widząc jak przez mgłę.
- Jesteś naszym synem.. - powiedziała wciąż trzymając mnie za rękę.
- Gdybym był, zachowywalibyście się inaczej... - powiedziałem i zacisnąłem zęby.
Wziąłem rzeczy i ominąłem matkę, a w drzwiach ojca. Prychnął jak tylko go minąłem. Poszedłem w dół po schodach i do wyjścia. Zawahałem się... Zawsze wracałem do tego miejsca... A teraz z niego uciekam bo nie jest w nim bezpiecznie. Ze łzami w oczach wybiegłem z przedsionku.
Nie miałem się gdzie podziać, więc pobiegłem w stronę lasu. Pamiętałem że gdzieś w jego głębi jest opuszczony dom, w którym mógłbym się schronić na jakiś czas, a później wyklmbinuję coś innego...
**Tymczasem POV. Amy**
Usłyszałam pocztę głosową i odłożyłam telefon. Nie odbierał. Od tygodnia nie mam kontaktu z Tom'em, a on nie daje znaku życia. Coś było, i jest nie tak. Siedząc w kuchni włączyłam radio na lokalne wiadomości. Modliłam się aby nie uslyszeć nic o brązowo okim...
- Dalej nie odbiera..? - spytał Jacob całując mnie w czubek głowy.
- Nie odzywa się. Pytałam się w szkole o niego ale nikt go nie widział od prawie dwóch tygodni. A co jeśli mu coś się stało? I nie ma jak wołać o pomoc? - zaczęłam panikować.
Czułam się trochę winna temu że Tommy zniknął tak z dnia na dzień. Przełknęłam ślinę i wsłuchałam się w radio.
~ Witamy w lokalnych wiadomościach. Na dzisiejszej pierwszej stronie mam siedemnastoletniego Thomas'a Anderson'a który zaginął kilka dni temu. Lokalne wiadomości dochodzą że wybiegł z domu, z plecakiem pełnym jego rzeczy po jednej z codziennych kłótni jego rodziców. Nie wiemy co dokładniej się wydarzyło, szeryf nie chce zdradzić szczegółów śledztwa. Jeśli ktoś go widział, bądź wie coś na jego temat, proszony jest o kontakt z szeryfem-..
- Nie! - zaczęłam przeraźliwie krzyczeć. - To nie może być prawda! - zaczęłam jeszcze głośniej krzyczeć niż poprzednio.
Jacob wszedł do kuchni i chwycił mnie za ramiona. Próbował mnie uspokoić ale wpadłam w jeszcze większą histerię.
- Ja muszę go znaleźć! - krzyknęłam do Jacoba i wyrwałam mu się. Pobiegłam na górę po buty a następnie wzięłam jego bluzę i kurtkę.
- Nigdzie nie idziesz! - warknął Jacob.
- Albo idziesz że mną, albo idę sama. - powiedziałam trzymając w ręku latarkę i gaz pieprzowy.
- Idę z tobą.. - powiedział i wziął rzeczy wychodząc w pośpiechu za mną.
Udaliśmy się do lasu. W mieście nie było gdzie się chować, a nie ukrywać, chyba że jesteś sprytny na tyle aby się ukryć w śmieciach czy w opuszczonej fabryce na tyłach miasta.
Co jeśli go nie znajdę?
Nie wiem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top