Rozdział Dziesiąty
Szliśmy lasem. Była cisza. Nie odzywaliśmy się do siebie bo po co? Piękna co jakiś czas spoglądała na mnie.
- Dlaczego uciekłeś? - spytała podchodząc bliżej tak aby Carlos nic nie słyszałam.
- A czy to ważne? Ułożyłaś sobie z nim życie i jest dobrze. Nie chce być zbędnym problemem dla was. - powiedziałem wkładając ręce do kieszeni.
- Nie jesteś. A Carlos to inna bajka. Kręci ze mną tylko dlatego że chce mnie tylko na jedną noc. A ty jesteś kimś ważniejszym. Kocham cię, ok? - powiedziała i spojrzała na mnie. Odwróciła wzrok i sięgnęła ręką do mojej ręki. Chciała ją chwycić ale rozmyśliła się. Postanowiłem zrobić coś co chciałem zrobić od dawna. Stanąłem przed Carlosem i ująłem jej twarz. Widziałem jej oczy. Były tak samo przerażone jak wtedy, gdy leżała w kałuży błota i się trzesła ze strachu. Jak wtulała się w moją bluzę szukając bezpieczeństwa.
- K-.. Kurde to jest trudniejsze niż myślałem... - powiedziałem pod nosem ale dziewczyna się dziwnie uśmiechnęła.
Stanąłem przed nią zatrzymując ją, a nawet Carlosa, widziałem jak na nas patrzył. Amy była jego kolejnym celem? To wyglądało podejrzanie jak na niego.
Ująłem jej twarz ponownie i spojrzałem głęboko w jej oczy. Przybliżyłem się do jej ust i musnąłem lekko jej wargi. Wiedziałem jak to wyglądało, i wiedziałem że nie odda...
Odsunąłem się cały czerwony na policzkach i ruszyłem dalej, wciąż mają na sobie wzrok Carlosa...
Jednakże Amy dotrzymała mi kroku i złapała za rękę. Po chwili ją ścisnęła, co spowodowało u mnie falę rumieńców. Trudno powiedzieć jak to na mnie zadziałało... Sama jej obecność włączała u mnie dziwne myśli, o których wolałbym zapomnieć.
- Chodźmy do domu. - powiedziała i pociągając mnie za rękę.
- J-... Do kogo..? - spytałem nieśmiało.
- Do mnie. Skorzystasz z łazienki... Spędzimy trochę czasu jeśli chcesz. - powiedziała uśmiechając się lekko, co dało się zauważyć.
Pod samym domem gdy się zatrzymaliśmy Carlos chciał się pożegnać z Amy. Myślałem że się tylko przytulą i będzie wszystko spoko.. Nic nie było w porządku...
Carlos przybliżył się niebezpiecznie do pięknej i pocałował ją. Patrząc na nich czułem złość i zazdrość. Odwróciłem się żeby opanować emocje ale nie wytrzymałem i podszedłem do nich. Odepchnąłem Carlosa na bezpieczną odległość stając prze Amy. Zasłoniłem jej ręką. Czułem złość na niego i w jakimś stopniu na samego siebie. Nie wiem co mnie opętało ale to wszystko działo się zbyt szybko. Spojrzałem na chłopaka. Patrzył się jakoś tak dziwnie na mnie. Jego oczy były całe czarne. Dosłownie jakby coś go opętało.. Schowałem Amy bardziej za siebie i wtedy Carlos podszedł do mnie. Nie wiedziałem co zamierza zrobić dlatego lekko i próbując delikatnie, odepchnąłem Amy na trawę. Plecak rzuciłem obok niej i wtedy się zaczęło. Przy spodniach dalej miałem nóż. Nie chciałem go ranić, ale gdy zaczął mnie podduszać nie mogłem zrobić nic innego jak tylko się obronić za pomocą noża. Jedną ręką trzymałem jego ręce na moi gardle, a drugą sięgnąłem do kieszonki z nożem. Wyciągnął go i skierowałem go, a bynajmniej próbowałem. Czułem że brakuje mi tchu. Mój dostęp do powietrza by na tyle ograniczony że zacząłem się powoli dusić. Przymknąłem oczy wiedząc że nie dam rady. Nie chciałem się poddawać dla niej.. W końcu mam dla kogo żyć...
**Pov. amy**
Kiedy Tommy mnie odepchnął na bak, wiedziałam że chce mnie ochronić. Kiedy doszło do rękoczynów i widziałam że nie daje sobie rady postanowiłam coś zrobić, aby każdy uszedł bezpiecznie. Podniosłam się bezszelestnie i pobiegłam do domu po swój wieloletni kij do Baseball'a. Kiedy wróciłam wiedziałam jak Thom robił się siny na twarzy, a również sięgał po nóż. Wiedziałam że nie chce go zranić, natomiast ja nie poznawałam od takiej strony Carlosa. Zachowywał się strasznie dziwnie, co nie powiem lekko mnie przestraszyło. Podeszłam od tyłu i zamachnęłam się nad blondynem. Wraz z wydechem ruszył drewniany kij. Usłyszeliśmy tylko uderzenie i widziałam moment w którym Tommy odzyskuje dostęp do powietrza. Zwaliłam Carlosa z bruneta i kucnęłam przy nim. Widziałam jego łzy w oczach i to jak upływa z niego życie.
- Tommy nie rób tego! Masz żyć! - krzyczałam szturchając go i trzęsąc nim. Nie mogłam mu na to pozwolić.
- N-..nie zrobieę.. - powiedział podnosząc się do siadu. W oczach stanęły mi łzy widząc ślady na jego szyi. Po chwili Jacob wyszedł nam na pomoc. Trzymał Carlosa twarzą do ziemi. Co prawda nie ocknął się jeszcze ale w razie czego Jacob służył pomocą. Szeryf zjawił się natychmiast wraz z karetką. Ciemno okiego wzięli na obserwacje, a ledwo dychającego Carlosa do radiowozu. Może to komicznie zabrzmi, ale skuli go w dwie pary kajdanek. Kto wie, może coś go ponownie opęta tak jak teraz.
Teraz nie mam do tego głowy. To co się działo było dziwne i najgorsze w tym wszystkim jest to, że to moja wina.. Bynajmniej ja to tak odczuwam i tak mam wrażenie że jest. Spojrzałam jak zamykając karetkę ale po chwili drzwi się znów otwierają i podchodzi do mnie lekarz z karetki i prosi abym pojechała z nimi, ponieważ Thom nie ruszy się nigdzie beze mnie i nie chce aby podłączyli mu kroplówkę. Ucieszyłam się a zarazem zamartwiłam o jego stan zdrowia. Poszłam z lekarzem do Karetki i ruszyliśmy do szpitala.
Cały czas Thom kurczowo trzymał się mojej ręki i patrzył się na mnie. Nasz kontakt wzrokowy nie przerywał się chociaż ani na jedną sekundę. Uśmiechnęłam się do niego próbując dodać mu otuchy. Widziałam że cierpi. Widziałam jak wszystko go boli. Zawdzięczam mu życie. Uratował mnie wtedy w lesie. A teraz ja uratowałam jego, spod rąk psychopaty. W szpitalu zabrali go na badania, a ja czekałam w jego pokoju szpitalnym.
Próbowałam spędzić sobie sen z powiek ale to był trudne trochę bo do kilku dni nie spałam. Jednak chęć zaśnięcia wzięła górę. Podeszłam do zielonej sofy i położyłam się na niej, układając wygodnie. Po chwili spałam jak zbita. Było mi wygodnie oprócz tego że brakowało mi obecności Thom'a.
**Pov. Jacob**
Kiedy zabrali Amy z Thomas'em mogłem już odetchnąć z ulgą że jest bezpieczna. Ale byłem zły i chciałem urwać głowę Carlosowi. Pamiętam go jak za małego dzieciaka przychodził do nas do ogrodu tylko po to aby się pobawić z Amy. A teraz takie coś? Nie poznaję go.
Szeryf podszedł d o mnie i westchnął. Wiedziałem że nie ma dobrych wiadomości.
- Mamy podejrzenia że jest pod wpływem jakiś środków odurzających ale wpierw wyślemy go na obserwację do szpital psychiatrycznego. Tam go zbadają pod względem obsesji czy coś w tym stylu... - przerwał nam głośny szelest. Dochodził on z pobliskich krzaków. Wydało mi się to trochę podejrzane.
Podszedłem do krzaków i wyciągnąłem z nich Stilesa. Był cały czerwony na buzi...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top