38

Otworzyłam zaspane ślepia i pierwsze co zrobiłam, to wzięłam do ręki telefon. Ósma trzydzieści siedem. Przeciągnęłam się z uśmiechem na twarzy. Pierwszy raz spało mi się tak cudownie. Kanapa Ethana jest świetna pod każdym względem. Wygodna, ciepła, miła i miękka.

Sądziłam, że jestem na niej zupełnie sama, ale myliłam się. Poczułam na sobie czyjąś rękę zaplątaną w moje włosy. Spojrzałam przed siebie, a serce o mało nie wyskoczyło mi z piersi. Ja wtulona w Ethana... Chłopak spokojnie leży na plecach, a ja na jego klatce piersiowej. Natychmiast się odsunęłam i przeniosłam się do pozycji siedzącej. Przynajmniej zagadka rozwiązana. Wiem dlaczego było mi tak ciepło...

Nie miałam zamiaru go budzić, przegadaliśmy pół nocy. Na dodatek spaliśmy w ubraniu. Różowa sukienka, którą miałam na sobie miała duże wygniecenia. Włosy sterczały mi na wszystkie możliwe strony. Starałam się okiełznać tą burzę na głowie.

Podczas, gdy Ethan smacznie sobie spał, miałam okazję mu się przyjrzeć. Miał lekko potargane włosy, ale wcale nie odejmowało mu to w wyglądzie. Jego oliwkowa karnacja ładnie komponowała się z ciemnymi włosami oraz intensywnymi ustami, przy których znajdował się pieprzyk. Jego rysy twarzy były dosyć mocne. Ładny jest... Dobrze mi się na niego patrzy... Na te jego szmaragdowe oczy...

Zaraz... Oczy?!

Późno zorientowałam się, że on nie śpi i otworzył oczy. Przez dobre kilkanaście sekund wpatrywałam się w niego i on to wiedział. Uśmiechnął się tylko i podniósł z leżenia.

-Część, Mandy. - Uśmiechnął się szerzej.

-Cześć, Ethan. - Speszona odwróciłam wzrok i starałam sobie przypomnieć jak bardzo zrobiłam z siebie kretynkę.

-Mogę o coś spytać? - Zmarszczył brwi. - Dlaczego się tak przyglądasz?

-Ja... Nie wiem... Byłam ledwo co przytomna i chciałam byś się obudził... - Bełkotałam wymachując rękoma.

-Chciałaś wypalić mi dziurę w czole? - Zaśmiał się. - Skuteczny sposób na obudzenie.

-Chciałam Ci wypalić te krzaczaste brwi... Nie można na nie patrzeć!

- To po co gapisz się teraz?

-Bo mnie irytują i golę ci je w myślach, wariacie. - Pchnęłam go tak, że położył głowę na oparciu.

- Ja bym najchętniej wyjął Ci tą golarkę z oczu, bo źle się nią posługujesz.

Zaśmialiśmy się wesoło i zerknęliśmy tajemniczo na siebie. Patrzyłam na niego mrużąc oczy i zastanawiając się, czy się zmienił. Ciężko jest wyobrazić sobie inną sytuację... Załóżmy, że wracam z internatu ubrana tak samo, uczesana identycznie jak dawniej... Nosiłabym ten głupi i wielki aparat na zębach i niewyraźnie mówiła...

Ciekawe jakby się zachował widząc stary obiekt drwin. Teraz nie wiem czy można mu ufać. Stałam się w miarę ładna i to wystarczyło, by latał za mną jak piesek merdający ogonkiem. Tak naprawdę nic innego o nim nie wiem. Próbowałam spojrzeć mu głęboko w oczy i przekonać się, czy tkwi w nim jakieś dobro. Niestety nie widzę nic takiego. Zmienił się fizycznie. Stał się wyższy, przystojniejszy i wyszczuplał. Przedtem nie wyglądał źle, ale teraz wygląda niebo lepiej. Przyglądając się dłużej jego zielonym oczom, ujrzałam piekło... W te same zielone oczy patrzyłam błagając o litość, gdy mnie bił i miażdżył psychicznie.

Wiele razy przybił mnie do szafki i byłam za słaba, by zrobić cokolwiek na swoją obronę. Chcę tak bardzo móc przybić go do ściany i powiedzieć co myślę.

Widziałam te same rozbrykane oczy w tym intensywnym kolorze bez odrobiny szarości. Zakodowałam sobie ten napigmentowany kolor i przypomina mi te wszystkie ciosy zadane mi w brzuch, głowę i nogi. Gdyby naprawdę się zmienił, może chciałabym szczerze go polubić, ale nie widzę tego... Cały czas przypomina mi o tej krzywdzie i chciałabym to zmienić.

Oboje idziemy do liceum na wysokim poziomie i jestem pewna, że uda nam się do niego dostać. Jeśli mam wytrzymać z nim kolejne kilka lat, będę musiała zapomnieć o tym na zawsze, by już się więcej nie ranić.

-Zrobię śniadanie. - Wstał nagle i wyrwał mnie z zamyślenia. - Masz na coś ochotę?

-A twoja gosposia? - Podniosłam brew.

-Umiem radzić sobie sam w kuchni, okej?

-Uuu... Twoja żona będzie miała zarąbiście. Nie będzie kurą domową. - Pisnęłam w śmiechu. - Szczęściara.

-Po co męczyć Vię? Niech sobie pośpi.

- To kiedy w końcu ją poznam?

-Następnym razem. Jest przyzwyczajona tylko do jednego marudy w tym domu.

- Więcej dzieci nie chce przyjąć?

-Dokładnie.

Wpierw poszłam do łazienki i przebrałam się w swoją czarną sukienkę, przemyłam twarz zimną wodą i uczesałam włosy, by nie robić z siebie większego pośmiewiska i nie pełnić tu roli stracha na wróble.

Usiadłam przy długim kremowym stole, który był przyozdobiony białym i niecodziennym obrusem. Krzesło wydawało się być dosyć wysokie i poczułam, jak siedząc dodaje mi parę centymetrów.

Ethan z uśmiechem na twarzy przyszedł z ładnie udekorowanymi talerzami. Położył jeden przede mną, a inne naprzeciwko. Znowu powędrował do kuchni, a ja zaczęłam przyglądać się daniom. Musli prawdopodobnie z malinowym jogurtem w małej białej i estetycznej miseczce, sałatka z awokado, kilka suchych gofrów, do których dodał dżem w osobnej salaterce, pokrojone bułki, do których była na osobnym talerzu szynka, ser, twaróg, ogórki i pomidory.

Wyżerka jak dla wojska, ale się najem. Po raz pierwszy będę jadła taką dużą ilość jedzenia... Zawsze moje śniadanie to mała zapiekanka lub jajecznica... Czasem nawet nic nie jem, bo nie nadążam.

Po przyniesieniu wszystkich posiłków, usiadł naprzeciw mnie.

-Smacznego. - Zachwycał się swoim dziełem.

-No, no, no... Umiesz Ty zadowolić głodną i zdesperowaną kobietę. - Zakpiłam i wzięłam trochę sałatki. - Myślałam, że faceci nie radzą sobie w kuchni.

-Wierzysz stereotypom? To do Ciebie nie podobne. - Włożył łyżkę z musli do ust. - Według Ciebie to takie mądre?

-Każdy stereotyp kryje w sobie trochę prawdy. - Wzruszyłam ramionami i zabrałam się za swoją sałatkę.

-Czyli według Twojego toku myślenia... Blondynki są głupie?

Odłożyłam widelec kierowany do moich ust i spojrzałam na niego morderczym wzrokiem.

-Ta brunetka co wymyśliła ten stereotyp, powinna się w piekle smażyć! Udowodnię, że to nieprawda. Dostanę się na profil matematyczno-fizyczny, a potem zostanę osobą znaną na całym świecie... A może pójść na humanistyczny? Wolę być prawnikiem...

- Nie ważne jaki profil wybierzesz, to się za bardzo nie liczy. - Pokręcił głową. - Wybierzesz sobie studia, jakie będziesz chciała.

-W sumie masz rację. Mam nadzieję, że coś mi się w końcu uda. - Zagapiłam się w jedzenie i nie spuszczałam wzroku z musli.

-A coś Ci się kiedyś nie udało?

- Udam, że tego nie słyszałam. Nic mi się nie udało w życiu... Cały czas tylko potknięcia, wyzwiska, pech, stres, udawanie, przeklinanie, praca, nauka, wspomnienia... - Zaczęłam wymieniać i traciłam już dech ze zdenerwowania.
- Moje życie to pasmo nieszczęść... Nie wiem co mam robić.

Schowałam twarz w dłoniach i rozmyślałam nad swoim beznadziejnym życiem. Ethan przez chwilę zachował powagę, ale wstał i ukucnął przy mnie.

- Co Cię tak trapi? - Szepnął niezwykle czułym głosem. - Możesz mi wszystko powiedzieć.

Nie rozpłakałam się, ale moja twarz spuchła jakby od łez. Odwróciłam głowę, by spojrzeć na niego.

-Aż za dużo rzeczy... I tak nie zrozumiesz.  - Prychnęłam, ale nie mogłam dać mu do zrozumienia, że to on kiedyś stworzył mi problem, o którym myślałam całe życie.

-Mamy czas. Ulży Ci, jak mi opowiesz. - Uśmiechnął się dla zachęty.

- Nie teraz... Nie dzisiaj. Nie powiem Ci w tej chwili... Nie jestem na to gotowa.

- Jesteś pewna? Wiesz, że możesz mi zaufać?

-Wiem, ale musisz dać mi czas.

Okłamałam go. Nie mam zamiaru mówić mu o tym, co czuję w środku... Sama nie wiem jak to nazwać. Ból? Nienawiść? A może to i to?

Dokończyłam to niezwykle smaczne śniadanie i pozostawiłam po sobie oblizany talerz. Byłam po prostu głodna, a takie wypasione jedzenie mnie urzekło. Wiedziałam doskonale, że zaraz będę musiała wrócić do domu kochanego za dzieciństwa, nienawidzoneo teraz.

Mam pewność, że ciocia z gośćmi zabalowali. Albo śpią w salonie, a na stole widać dużo butelek po szampanie, albo rozmawiają i nie obchodzi ich moja nieobecność.

Wstałam od stołu i podałam rękę chłopakowi na pożegnanie.

-Dziękuję za gościnę. - Rzekłam obojętnie i ruszyłam w stronę wyjścia. - Było bardzo miło.

-Czekaj, już idziesz? - Wrzasnął i złapał mnie za rękę.

- Muszę... Rodzina na mnie czeka.

- Nie przekonam Cię tym, że całymi dniami możemy robić co chcemy? Oglądać filmy, jeść chipsy i gawędzić?

-Może innym razem. - Wzruszyłam ramionami.

-Czekaj, zadzwonię po szofera. Odwiezie Cię. Nie będziesz przecież szła jak taki mróz...

- To miłe z twojej strony, ale poradzę sobie. Spacer dobrze mi zrobi. A poza tym niech on ma trochę odpoczynku. Pewnie zabalował z rodziną.

- To może Cię odprowadzę? - Rzucił, po czym wziął kurtkę z wieszaka.

-Naprawdę nie trzeba. Drogę znam. Jeśli tak brakuje Ci mojego towarzystwa, możemy dzwonić i pisać. A teraz do zobaczenia, Ethan. - Posłałam mu uśmiech i ruszyłam w stronę wyjścia na zewnątrz.

-Pa... - Usłyszałam słowo i trzask drzwi.

Wychodząc na mróz, przeszły po mnie ciarki. Zapięłam kurtkę pod szyję i włożyłam dłonie do kieszeni. Śnieg od wczoraj pruszył i wędrówka po pieżynie była udręką. Robiłam olbrzymie ślady i ledwo co widziałam drogę. Wszystko było białe, a powietrze rześkie.

Wystarczył pięciominutowy spacer podczas śnieżycy i już wyglądałam jak zaspa. Zmroziło mnie od środka i chciało zamienić w twardy sopel. Jak na moje lodowate serce, to już za dużo.

Nic nie widziałam, szłam dzięki intuicji i czasem zajrzałam na drogę. Nie było żadnej żywej duszy na ulicy. Zapewne każdy odpoczywa lub budzi się otoczony bliskimi i prezentami...

Mój zimny koszmar jednak szybko dobiegł końca. Droga krótka i pozostało tylko wspomnienie. Przecisnęłam się przez okno. Wcześniej lekko je uchyliłam, by nie mieć problemów z wejściem. Wpadłam do pokoju jak burza i szybko zdjęłam te zaśnieżone ciuchy. Wyjęłam jedynie prezent od Ethana i swój telefon. Wrzuciłam różowiutką sukienkę do szafy i weszłam do łóżka, udając jakby ktoś wszedł, że dopiero się obudziłam. Tak naprawdę przeglądałam komórkę, by zabić nudę... Choć na samą myśl o wczoraj zapiera mi dech w piersiach...

Przez ten czas spędzony w swoim łóżku, ociepliłam się i nie było widać śladu po wędrówce w śniegu.

Nagle drzwi do mojego pokoju otworzyły się z hukiem. Wparowali moi kochani kuzyni. Wskoczyli na moje łóżko jakby byli u siebie i zaczęli skakać po moim całym łóżku i czasem nawet po brzuchu. Rozległy się krzyki dzieciarni, która obudziła dorosłych i przy okazji wyprowadziła mnie z równowagi.

-Możecie przestać?! - Wrzasnęłam i wyszłam z łóżka, by już po mnie nie skakali.

Rzuciłam koc w ich stronę, ale to nie przeszkodziło im w zabawie. Westchnęłam niczym nadąsana lalunia i zamknęłam się w łazience. Słyszałam jak rodzinka wstaje i panoszy się po domu. Wiele osób chwytało za klamkę, ale nie mogli wejść. Też potrzebuję prywatności.

Chciałam trochę odczekać. Oni ogarną swoje rzeczy i prędzej czy później się wyniosą. Stanęłam przed lustrem i nałożyłam krem. Nasłuchiwałam ich głosów.

Kiedy uznałam, że chwila będzie odpowiednia, wyszłam, a kolejka wujków stała zaciskając krocze. Przewróciłam oczami i przepuściłam jednego.

Cała gromadka rozmawiała w kuchni przy herbacie. Wzięłam wszystkie talerze na raty i włożyłam do zlewu. Zdjęłam obrus i wrzuciłam do prania. Położyłam świeży i zrezygnowana wparowałam do kuchni.

-Stół czysty. Można iść. - Rzekłam chłodno bez jakiejkolwiek emocji.

Nawet nikt na mnie nie spojrzał.

-Cudownie. Pierwsza rzecz, którą zrobiłaś sama bez proszenia. - Warknęła ciotka i podeszła do mnie. - Teraz nie zrób mi wstydu i pozmywaj.

-Oczywiście...

-A i jeszcze jedno... - Zamyśliła się. - Dzisiaj Aggust, Pete i Frank nocują u nas. Bądź łaskawie dla nich miła, bo jak pojadą wszystko wypaplają rodzicom.

Co?! Trzy diabły nocują u nas? Czy te święta mogą być gorsze? Już to sobie wyobrażam...

-Jeśli usłyszę, że jesteś dla nich wredna lub czegoś im odmawiasz, naprawdę nie ręczę za siebie. - Syknęła jak jadowita żmija, którą zawsze była.

Nie odpowiedziałam tylko skinęłam lekko głową. Podczas wesołych i toksycznych rozmów rodzinnych, umyłam te naczynia. Czy mam jakiś wybór? Wątpię.

Wytarłam ręce i zmierzałam właśnie do swojego pokoju. Założę się o sto dolarów, że jest w strzępach. Byle by nie ruszali ubrań i zdjęć. Reszta jest albo bezużyteczna, albo została po dawnej Mandy Anderson...

Wtedy trzy diabły wróciły z polowania.

-Słyszałaś, że tu nocujemy? - Krzyknął Frank.

-Słyszałam i bardzo się cieszę... - Ah ten sarkazm.

-Twoja ciocia pozwoliła nam spać u ciebie! -Pisnęli niemalże jednocześnie jak trzej muszkieterowie.

-Oh, naprawdę? - Podniosłam brew. - To ja gdzie będę spać?

Położyłam dłonie na biodrach i czekałam na ich odpowiedź. Oni natomiast roześmiali się głośno i udawali niezrównoważone chochliki.

-Ciocia Helen powiedziała, że w piwnicy! - Krzyknął w śmiechu Pete.

Chyba ona sobie żartuje... Nic nie zrobiłam, by tam spać. Niech ona do cholery wypierdala z tego domu, bo już nie wytrzymam!

Wtargnęłam do salonu jak huragan. Mało myśląc pociągnęłam ją za ramię. Chciała mnie zabić oczami. Oderwałam ją od towarzystwa, a bardzo się wkręciła. Przykro mi ciotuniu. Znalazłyśmy się na korytarzu i nikogo nie było w pobliżu.

-Czy Ty jesteś normalna? - Wyskoczyłam agresywnie. - W piwnicy?! Przecież nic nie zrobiłam.

-Po pierwsze nie tym tonem! Masz szczęście... Mam dzisiaj dobry humor. Po drugie nie masz nic do gadania.

- Właściwie... Mam dużo do gadania. To mój dom i to Ty powinnaś słuchać się mnie.

-Proszę Cię... zaraz dostanę ataku śmiechu... To nie jest twój dom tylko twoich niewdzięcznych rodziców.

- Co za różnica? Jestem ich córką. Ty nie masz praw do tego domu.

-Jesteś niepełnoletnia. Możesz mi nagwizdać.

-Eh... to przynajmniej pozwól mi spać gdzie indziej. - Westchnęłam zrezygnowana kłótnią z nią.

-Dobrze... skoro nalegasz, śpij w salonie. Tylko ma być czysty i zadbany. Wstajesz o szóstej, robisz śniadanie i sprzątasz.

-Tia... Jasne. Spodziewałam się tego. Ale dziękuję. Znając twoje humory, to już coś. - Prychnęłam z pogardą, odwróciłam się na pięcie i powędrowałam do swojego pokoju.

Różne rzeczy walało się po podłodze. Nic nie mogłam zrobić. Musiałam bawić te wkurzające dzieci i robić, co rozkażą. Przeżyję... Widząc te ich rozwydrzone mordy, przeniosłam się do łazienki... Wzięłam do ręki telefon i wybrałam numer Ethana. Poruszałam się jak zombie...

-Halo? - Usłyszałam niewyraźny głos w słuchawce.

-Ratuj... - Wybełkotałam.

-Mandy? Co się dzieje.

-Nic poważnego... Nudzi mi się, pogadaj ze mną. - Zaczynałam już wymyślać na poczekaniu.

Powoli wariowałam w tym domu... Złość, żal, płacz... Tyle musiałam w sobie ukrywać na raz! Niech nikogo nie dziwi, że dzwonię, by choć trochę zapomnieć o swoich nieustających problemach.

-Szybka jesteś... Dopiero co wyszłaś. - Zaśmiał się. - Co się stało?

- Mam już szczerze dość tłumienia w sobie emocji... Nie mamy dobrych relacji z ciocią, a na dodatek moi nieznośni kuzyni przyjechali... Mam ochotę się rozbeczeć.

-Zawsze możesz przyjść do mnie. - Rzekł, a ja oczyma wyobraźni widziałam jego uśmieszek.

- Nie mogę tak uciekać do Ciebie. Zwłaszcza, że teraz już i tak mi się to nie uda... Jeszcze mnie nakryją.

-Wiesz, że zawsze możesz mi powiedzieć co czujesz? Będzie ci na pewno trochę lżej.

- Nie... Dzwonię do Ciebie, bo jesteś moim jedynym ratunkiem. Kiedy siedzę w łazience, nikt nie wchodzi. Nikomu się nie włazi za przeproszeniem dupy oglądać. Chodzi o to, żeby mieć trochę wolności i prywatności, muszę iść do kibla... Może być jeszcze gorzej?

-No rzeczywiście nie jest tak kolorowo... Chodziaż możesz zrobić coś kreatywnego.

- Co na przykład? - Zmarszczyłam czoło.

-By się odstresować, możesz na przykład... Spróbować napisać wiersz lub obmyśleć plan.

-Jaki plan?

-Przecież kochasz się w Ricku. Po powrocie do szkoły, znów będziesz miała okazję go zobaczyć. Na pewno będziecie rozmawiać, bo dostał w końcu prezent od Ciebie. - Na te słowa zadrżałam.

O kurwa Ethan ma rację... Co ja głupia sobie myślałam?! Poleci na głupi prezencik świąteczny? Spojrzenie mu w oczy po czymś tak żałosnym, będzie okropne.

-Jesteś tam? - Zapytał po dłuższym milczeniu.

-Jestem... I w sumie... Wolę już pisać te wiersze...Tobie wychodzą?

-Tak... Próbuję. Najlepsze wychodzą w trudnych chwilach. Relaks gwarantowany. Musisz tylko zrobić sobie do tego ciepłej herbaty i włączyć ulubioną muzykę. Mnie pomogło.

-Dobra. Bardzo mi pomogłeś, Ethan. Zapamiętam to sobie.

-Cieszę się. Jak coś to dzwoń. Jestem przy telefonie.

-Dłużej pogadamy w przerwie w niańczeniu bachorów... Czyli podczas kąpania. Będę miała pół godziny wolnego czasu.

- Nie będziesz chciała rozmawiać przez kamerkę? - Udawał seksowny głos.

- Mam żałować, że chcę z Tobą gadać?

-Żart... To do zobaczenia, kicia.

-Przypomniało Ci się, co?

-A jak przypomniało, będę Cię dręczył z podwójną siłą.

- A ja Ciebie z poczwórną, głupku.

Na końcu zachichotaliśmy. Rozłączyłam się i Westchnęłam. Pora wyjść... Pociągnąć za klamkę i wtargnąć do dżungli...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top