31

Że... Co? - Wykrztusiłam po długim milczeniu.

Zastanawiałam się czy dobrze usłyszałam. Stałam tak w osłupieniu dobre pięć minut. W środku cała dygotałam. Nogi się pode mną ugięły, a usta wydawały z siebie przestraszone piski. Zaczęłam ciężko oddychać. Nagle zabrakło mi tlenu i czułam, że jak nie usiądę, to zemdleję. Nie widziałam nic przed sobą. Wszystko stało się zamazane. Słyszałam śmiech, który odbijał się echem.

Ethan w ostatniej chwili złapał mnie za ramię. Nagle wszystko wróciło do normy.

-W porządku? - Zapytał.

-Tak... - Pokiwałam głową. - Co powiedziałeś? Bo niedosłyszałam.

-Naprawdę jesteś taka głupia czy tylko udajesz? Jeden seks i masz spokój do końca. - Powiedział jakby to było zupełnie normalne.

Czułam się jak dziecko... Jak dziecko, które ma barierę ochronną od czynu seksualnego. Zupełnie zapomniałam, że ona pękła wraz z piętnastymi urodzinami. Zawsze będę taka odmienna? Zawsze będę czuć się jak niedotykalna?

-Jesteście powaleni jacyś... - Złapałam się za głowę.

-Jeśli myślicie, że ona to zrobi, jesteście w błędzie. Nie pozwolę na to. - Warknął na nich brunet.

-Czyżby królewna się bała? Już i tak twoje gołe zdjęcia są na moim komputerze. Nie musisz się aż tak wstydzić.

W mojej głowie krążyły myśli... Dlaczego zawsze muszę wpakować się w taki w bagno?! Nie mogę żyć z dala od zboczeństw? Chciałam żyć jak zwyczajna ósmoklasistka... Czemu w życiu każdy chce mnie albo wyruchać albo dotykać?

Ethan jakby otrząsnął się z zamysłu. Chciał mi pomóc. Widziałam to w jego oczach, ale zwyczajnie bał się zrobić cokolwiek, bo każdy niefortunny ruch może się skończyć fatalnie.

-Nie chcecie pieniędzy? Albo trawki? Wszystko wam mogę załatwić. - Rzekł starając się złagodzić sytuację.

-Nie. Pieniądze nas nie obchodzą, a trawki już mamy ponad to.

Nie miałam pojęcia co robić. Nic nie mówiłam. Brunet czerwienił się ze złości, ale nic nie mówił. Wlepiałam wzrok w trawę. Byłam o krok od załamania nerwowego.

-Rozumiemy, że to trudne dla Ciebie. Masz czas do jutra. - Chłopaki odwrócili się na pięcie, włożyli ręce do kieszeni bluz i poprawili czapki.

W tym momencie schowałam twarz w dłoniach. To była ta chwila, gdzie nie wiedziałam czy jutro przeżyję... Czy dzisiaj to zniosę. Ethan podszedł do mnie wolno i po wahaniu, przytulił mnie mocno.

-Wiem co teraz czujesz... Przepraszam, że nic nie mogę zrobić. - Szepnął mi do ucha z czułością. Zerknęłam na jego smutną minę i w zmęczone szmaragdowe oczy.

-Nie musisz mnie przepraszać. - Odrzekłam. - Sama się w to wpakowałam. Podziwiam Cię, że przynajmniej chcesz mi jakoś pomóc.

Przeniosłam swoje smutki na ławkę. Usiadłam i podkurczyłam nogi. Brunet siadł obok. Widziałam po jego minie, że stara się mnie pocieszyć, ale sytuacja jest taka, że to okazuje się być nierealne.

Przypomniała mi się chwila, kiedy cztery lata temu siedziałam na tej samej ławce, zakryta swoją długą pasiastą sukienką. W oczach miałam łzy, które były codziennością. Każdy obrzucał mnie śmieciami z plecaka, które znalazł. Karali mnie za tą odmienność. Nie byłam temu winna. Tylko, że wtedy nikt ze mną nie siedział. Byłam kompletnie samotna. Każdy osobnik unikał nawet kontaktu wzrokowego ze mną... Teraz... Jest zupełnie inaczej. Już nie wiem które życie wolę...

-Powiesz mi... co mam robić? - Spojrzałam na chłopaka. Sama byłam zakłopotana.

-Chyba nie zamierzasz się na to zgodzić?! Uwierz, że tego bym nie zniósł. To są głupie, ale i niebezpieczne typki. Mogą Ci zrobić krzywdę.

-Krzywda krzywdą, ale nie jestem przecież dziwką! - Wrzasnęłam.

-Nie jesteś... Tylko oni tego nie rozumieją.

-Nie każda ładna dziewczyna jest głupią szmatą. Jednak zawsze wrzucają nas do jednego worka...

-Ja tak nie robię...

- Bo Ty jesteś normalny. W dzisiejszych czasach normalność to cud.

-Nie dam Ci tego zrobić. Nie ważne jak, ważne, że wybrniemy z tego. - Złapał mnie za dłonie. - Razem...

-Dziękuję. To wiele dla mnie znaczy. - Przybliżyłam się i pocałowałam go w policzek.

Brunet otworzył szerzej oczy i złapał się za to miejsce. Podniósł jedną brew spoglądając na mnie.

-Po przyjacielsku. Nie wyobrażaj sobie za wiele... - Westchnęłam z poirytowaniem.

-Wiedziałem.

Nie czułam już takiego starchu, co wcześniej. Mimo, że nie miałam pojęcia co zrobię. Wiem, że jutro cała szkoła i Internet może zobaczyć wstydliwe fotografie, lub mogę mieć podbite oko, ponieważ rzucę się na nich z pięściami. Nie wiem. Ale nie obchodzi mnie to, póki jest dzień dzisiejszy.

Złapałam parę dobrych ocen za aktywność i ze sprawdzianów, które znacznie podniosły mi samoocenę. Prawie zapomniałam o swoich nieustających problemach. Pomógł mi Ethan wraz z Fredem. Na każdej przerwie poprawiali mi humor. Nawet Phoebe swoim zachowaniem mnie rozśmieszyła.

Na końcu jak zawsze poszłam do szafki. Sądziłam, że wokół mnie nikogo nie ma. Niestety myliłam się i to porządnie. Usłyszałam jak ktoś zamyka moją szafkę bardzo głośno. Serce podskoczyło mi do gardła. Powoli odwróciłam się oczekując, że to na pewno Ethan, który chce mnie głupio wystraszyć. To był kolejny błąd...

Nad sobą widziałam dwie znajome twarze, znajome dresy i czapki. Przeklinałam pod nosem. Dlaczego teraz nie ma Ethana?!

-Już wiesz co chcesz zrobić? - Jeden z nich mocno przycisnął mnie do szafki.

Małe elementy wbijały mi się w plecy. Drugi zaczął się śmiać, po czym położył swoje dłonie na mojej szyi i ścisnął. Nie pokazywałam, że się boję...

-Przecież daliście mi czas do jutra! - Warknęłam, ale szybko tego pożałowałam, bo jego dłonie ścisnęły mnie jeszcze mocniej.

-Ale pytam Cię teraz. Co zamierzasz zrobić? Kilka godzin chyba wystarczy na podjęcie decyzji. Wolisz być ośmieszona przed wszystkimi, czy przeżyć jedną jedyną noc, o której nikt nie będzie wiedział prócz nas?

Oboje sprytnie to rozegrali. Czekali na odpowiedni moment... Teraz z uśmiechem na twarzy przybili mnie do szafki i nie dali zbyt wiele do wyboru.

Stałam tak w bezruchu. Nic nie mówiłam. Paraliżował mnie strach, ale moja mina mówiła coś zupełnie innego. Nie zamierzałam tak tolerować ich zachowania.

Nie wiem co we mnie wtedy wstąpiło... Silnym szarpnięciem wyrwałam się z uścisku. Zamachnęłam się i kopnęłam jednego w brzuch, a drugiego w twarz. To był nagły przypływ mocy i odwagi... Drugi raz bym tego nie powtórzyła.

Jednak na tym nie przystopowałam. Dziś rano grozili mi telefonem. Leżał na podłodze, bo wypadł jednemu z kieszeni. Byli zbyt leniwi i zszokowani by od razu wstać. Zabrałam go z ziemi. Doskonale wiedziałam, że kopie moich zdjęć są na komputerze, ale nic mnie nie powstrzymywało od szantażu.

-Oddaj to, suko! - Pierwszy rzucił się za mną w pogoń. Zaczęłam biec przez cały korytarz.

Bezmyślnie popychałam uczniaków, którzy jeszcze nie skończyli lekcji. Nie byłam zbyt szybka. Oni zaczynali mnie doganiać, ale byłam też zwinna. Z łatwością mogłam przebijać się przez gromady dzieci i wąskie korytarze. Pokonywałam kilkanaście schodów za jednym zamachem. Biegłam na sam koniec szkoły.

Zmęczenie nie przejęło nade mną kontroli. Byłam zbyt zdeterminowana. Dostałam się na sam koniec szkoły... Nie mogłam uciekać dalej... Ściana wszystko zepsuła. Czułam się jak w ślepej uliczce...

Ich mordercze spojrzenia chciały mnie zatłuc.

-Albo usuniesz te zdjęcia, albo zniszczę Ci ten telefon. - Wrzasnęłam.

- Jeden mały telefon? Nic się nie stanie, możesz to zrobić, a potem nie dziw się, że twoje zdjęcie będą w necie. - Uśmiechnął się sprytnie.

Oparłam się o ścianę. Siłą zabrali mi komórkę.

-Nagrabiłaś sobie młoda damo! Ostatnia szansa. Seks lub wrzucam.

-Nie jestem dziwką. Ty jesteś.

Pokręcił głową.

- Sama chciałaś... dziwko.

Zaczął szperać coś w telefonie. Wiedziałam co chce zrobić... Szarpnęłam jego rękę i odebrałam mu rzecz. Głośno roztrzaskałam sprzęt na kilkanaście kawałków o podłogę. Ich krzyk było słychać na końcu szkoły...

- Co tu się stało?! - Ethan zjawił się nagle.

Wtedy drzwi od klasy biologicznej otworzyły się z hukiem. Pan dyrektor wyszedł i zmierzył nas wzrokiem.

-Do gabinetu... Ale już! - Krzyknął. Już wiedziałam, że to mój koniec...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top