14

Nastał upragniony poniedziałek... Dzień kiedy w końcu mogę pół dnia przesiedzieć na lekcjach bez żadnych obowiązków domowych... Do czasu.

Zjadłam w pośpiechu śniadanie i ciocia zawiozła mnie pod budynek. Znowu fala uczniaków... Od małych łobuzów po wytapetowane lalunie.

Zaczęłam wzrokiem szukać Ethana. Może uda mi się przejść niezauważenie bez jego wścibskiego nosa... Wiele bym dała za samotne przebywanie na przerwach i koniec tej nieodwzajemnionej przyjaźni. Przecież nawet mój śmiech jest fałszywy... Wszytskie gesty i słowa nie są prawdziwe, a on to łyka.

Rozejrzałam się uważnie i z uśmiechem stwierdziłam, że go nie ma. Jednak po kilku minutach moje odczucie stało się mylne...

Wchodząc do szkoły napotkałam go. Na dodatek nie był sam... Obok niego stał drugi chłopak o jasnych włosach i mocnych rysach twarzy. Do tego był lekko otyły, ale wyglądał przyjaźnie.

-Hej, kicia. To mój najlepszy przyjaciel. Chciałem was sobie przedstawić. - Rzekł szczerząc się do rozpuku. Zmierzyłam nieznajomego wzrokiem i jak na kulturalną osobę przystało, wyciągnęłam rękę na powitanie.

-Fred jestem, miło mi Ciebie poznać. - Spojrzał na Ethana ledwo powstrzymując śmieh.

Już wiedziałam, że wymusił ładną mowę i zachowanie by zażartować sobie z mojej osoby.

-Mandy. Ale ty już to wiesz, tak? - Szybko zamrugałam oczami udając nieświadomą tego co robi.

- Tak... Ethan się spowiada z każdego dnia... Idiota.

-Wiem coś o tym. - Zerknęłam na Ethana z wyższością.

- Co wy przeciwko mnie?! - Wtrącił się.

-Ja do Ciebie nic nie mam... Przecież jesteśmy przyjaciółmi... - Zgrzytnęłam zębami mówiąc ostatnie słowo.

- Królowa lodu i błazen są przyjaciółmi, tak? Lepszego połączenia nie dało się wymyślić, co? - Parsknął Fred.

-Naprawdę błazen? Nie lepiej byłoby osioł? - Przyłączyłam się do kpin.

-O, racja. - Przybił mi piątkę.

- No wiecie co...

-Zamknij się, my tu obgadujemy. - Uciszył go Fred.

-Mnie obgadujecie... - Skrzyżował ręce na piersi.

- No... Nie przeszkadzaj. Ogólnie wiesz co Ethan o tobie mówił?

- Co? - Zapytałam z zaciekawieniem.

-Taki z Ciebie przyjaciel co? - Oburzył się brunet.

Fred zaczął się śmiać.

-Mówił, że jesteś piękna niczym "powiewający płatek róży na wietrze" - Zaczął akcentować jego słowa.

Uniosłam jeden kącik ust i starałam się nie wybuchnąć śmiechem.

- Nie wierz mu, to osioł.

-On Cię na randkę chce zaprosić.

W tej chwili Ethan zakrył mu usta ręką i Fred nie mógł wydusić z siebie nic poza jękiem.

Uśmiechnęłam się tłumiąc w sobie napady optymizmu.

-Mandy, nie słuchaj go, to debil do najwyższej potęgi... Miał pięć zagrożeń, więc debil. - Krzyczał Ethan pchając przyjaciela do klasy.

-Może i debil ze mnie, ale widzę te maślane oczka. Co nie, Mandy?

-Też widzę. - Zachichotałam. W pewnej chwili jednak opamiętałam się i moja radość wyparowała wraz z donośnym dźwiękiem dzwonka.

Usiadłam w swojej ławce. Ujrzałam kartki na wszystkich ławkach. Ze zdziwieniem wzięłam jedną do ręki. W tym samym czasie pan Craig wszedł do klasy i bez przywitania nakazał rozwiązywać... test.

Zapomniałam o teście... Choć mając wzgląd w kartkę, zadania były banalne. Mój sąsiad z ławki już zaczął rozwiązywać z uśmiechem na twarzy. Ja również taki miałam gdy zobaczyłam poziom tego testu.

Razem z Ethanem po chwili czekaliśmy na to aż inni skończą. Wymienialiśmy się spojrzeniem pełnymi satysfakcji. Sądząc po minach głupich uczniaków, nic nie zrobili i czekali na zbawienną podpowiedź. Jak można nie rozumieć matmy?

Umiejętności w matematyce to jedna z niewielu rzeczy, które łączą mnie z Ethanem.

Skończyliśmy po dziesięciu minutach od rozpoczęcia. Teraz tylko po cichu sprawdzaliśmy ze sobą wyniki. Nie miałam żadnych wątpliwości co do sprawdzianu i oddałam kartkę nauczycielowi gdy w końcu raczył je zbierać. Ethan również oddał test z uśmiechem.

Równocześnie zerknęliśmy na siebie pełni radości spodziewając się dobrej oceny. Miałam tylko nadzieję, że Craig sprawdzi prace jak najszybciej. Nie miałam najmniejszej ochoty niemiłosiernego czekania.

-Widzę po twojej minie, że dobrze Ci poszło. - Szepnął Ethan ukazując swoje głębokie dołeczki w policzkach.

-Bynajmniej. - Odrzekłam starając się nie pokazywać swoich emocji... Lecz nie było to proste. Na mojej twarzy widniał rumieniec szczęścia.

-Pierwszy raz spotykam osobę, która lubi matmę jak ja...

- To dziwne, ale ja mam podobnie...

-Widzę, że odrzucasz od siebie tę myśl, ale jesteśmy bardzo podobni... - Ethan położył swoją dłoń na mojej.

Wlepiałam w niego swoje ślepia. Patrzyłam na niego jak na kosmitę. Z niechęcią... z obrzydzeniem. Wciąż jednak jakiś głos w głowie mówił, że dam radę... Jeszcze tylko kilka miesięcy i moje życie znowu nabierze sensu.

Chłopak dostanie za swoje, a ja nawet nie będe musiała się niczego obawiać. Za chwilę liceum... Z moimi ocenami jestem pewna, że dostanę się również do wymarzonej uczelni.

Kiedyś byłam wycofana, ale teraz... Wiem, że dużo ludzi pragnie mnie otaczać. Tylko dlatego, że los obdarował mnie urodą i pewnością siebie.

Z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie dzwonek. Pędem musiałam biec do szatni by przebrać się na gimnastykę. Weszłam jak gdyby nigdy nic i zaczęłam się przebierać. W pewnej chwili jednak zauważyłam, że coś nie gra... Wszystkie obecne tu dziewczyny zerkały na mnie krzywo i z pretensją w oczach. Zmarszczyłam brwi i zaczęłam poruszać się coraz wolniej.

W końcu jakaś brunetka podeszła do mnie. Poznałam ją od razu... Phoebe... Jedna z moich gnębicieli. Uwielbiała nagrywać moje cierpienie.

Uśmiechnęłam się z wyższością i czekałam.

-Mandy, zgadza się? - Zapytała z tą samą pretensją w głosie co w oczach.

-Owszem. A Ty to Phoebe? - Wyprostowałam się.

- Tak, ale to nie istotne. Istotne jest to, że kradniesz nam chłopaków. - Położyła rękę na biodrze, a inne dziewczyny skrzyżowały dłonie.

- Nie wiem co sobie ubzdurałyście, ale muszę was uświadomić, iż nie kradnę wam chłopaków... Nawet nie wiem jak!

- Nie kłam. Nie mam pojęcia jak Ty to robisz, ale każdy chce być blisko Ciebie. Może i nie mam długich blond włosów i zgrabnej figury jak Ty oraz dziwnych miodowych oczu, ale mam swoją godność. Przestań kraść nam chłopaków, okej?

-Czyli mam przestać być sobą? - Zakpiłam.

-Słuchaj mnie uważnie. Jesteś tutaj nowa... Nic nie wiesz o tej szkole. Lepiej słuchaj moich rad, bo możesz pożałować tego pyskowania. A i jeszcze jedno... Odczep się od Ethana. Jest mój.

Zaśmiałam się.

- Od Ethana? A weź go sobie. Mnie jest potrzebny jak wrzód na tyłku.

-Widzę, że non stop przy nim jesteś. Kręcisz z nim.

-Czyli przyjaźń damsko-męska nie istnieje?

-Wiesz co mam na myśli...

-Eh... no dobra. Odwalę się od niego. W sumie ja już to dawno zrobiłam... On za mną łazi.

-On jest mój. Pamiętaj.

- Nie jest podpisany.

Wzruszyłam ramionami i z godnością wyszłam czując się lepsza od gromady dziewczyn. Coś czuję, że mogę mieć kłopoty z tymi laskami, ale one również mogą być na celniku... Moja zemsta nie ominie nikogo, kto zrobił mi krzywdę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top