11
Ethan odprowadził mnie pod sam dom. Cały czas opatulał mnie swoimi ciepłymi rękoma, ale chłód, który odczuwałam był znacznie silniejszy od jakiegokolwiek ciepła. Czułam w sobie zamknięte oblodzone serce. Wcale bym się nie zdziwiła gdybym zaraz zaczęła pluć śniegiem i kichać szronem.
Zanim się obejrzałam, staliśmy już przed moim domem, a raczej więzieniem.
-Pamiętaj. Jak masz jakiś problem, dzwoń. Jestem do twej dyspozycji. Zawsze możesz na mnie liczyć... Nigdy Cię nie skrzywdzę. - Spojrzał na mnie czule.
-Dobrze... - Odparłam. Chciałam by w moim głosie słyszalne było niewzruszenie, ale niestety nie potrafiłam powiedzieć tego innym głosem.
Pożegnałam się z chłopakiem i cicho wgramoliłam się z powrotem przez okno do swojego pokoju. Na szczęście ciocia już spała i prawdopodobnie nic nie wiedziała o tej ucieczce. Przebrałam się w pidżamę i położyłam na swoim twardym łóżku. Do dyspozycji miałam zimną białą kołdrę, drapiące prześcieradło, sprane poduszki i tylko jedno pocieszenie w postaci pluszowej rybki. Była na tyle duża, bym mogła ją zmieścić pod głową. Była mięciutka... Jedyna taka w całym domu... Lepsza od domowników.
Gdybym mogła, zamieniłabym się w identyczną.
Nie było minuty bym chodziaż zmrużyła oko. Gdy tylko mój organizm chciał wreszcie usnąć, do głowy wdarły mi się wspomnienia, przeraźliwe myśli i dziwne głosy. Głos mojej mamy, która najpierw mnie przytula, a potem odchodzi, głos mojej ciotki, która mnie karze, głos Ethana z przeszłości, który naśmiewa się ze mnie i odbiera moją godność... Chciałabym przestać ciągle myśleć tylko o tej krzywdzie, ale to samo mi się nasuwa. Ta myśl nie ma ochoty mnie opuścić. Ma czelność zawsze wracać przez co czuję, że moje życie jest jeszcze bardziej bezsensowne.
Zanim się obejrzałam, chmury zaczęły pojawiać się na ciemniejszym niebie, które jaśniało. Księżyc zniknął, a słońce zaczęło wschodzić. Zaraz skończy się mój pobyt samej ze sobą...
Usłyszałam ostre otwarcie drzwi i wtargnięcie złego tygrysa.
-Co tak Leżysz? Idź rób śniadanie! Przez ciebie nie mogę się wyspać, bo tobie trzeba ciągle przypominać. - Zatrzęsłam się lekko na te słowa.
-Przecież mnie tu zamknęłaś... - Broniłam się bezskutecznie.
-Gdybyś była grzeczniejsza i wykonywała należne tobie obowiązki, bym Cię nie zamknęła. - Odeszła zapominając nawet o przywitaniu... Podobno kultura tego wymaga jak mówiła.
Wstałam i powędrowałam do kuchni. Zrobiłam jajecznicę i po chwili talerze ze śniadaniem były już gotowe na stole. Przyprawiłam ją lekko i posprzątałam bałagan. Wtedy właśnie ciotka weszła ze złym humorem jak codzień.
-Mogłabyś tak nie hałasować?! - Krzyknęła po czym zasiadła do stołu obżerając się niczym świnia.
Również usiadłam i zaczęłam pochłaniać moje danie.
-Czy Ty zawsze musisz przesolić?!
-Robię co mogę!
-Nie pyskuj! Miałam właśnie odpuścić Ci karę, ale widzę, że sama się o nią prosisz. Do pokoju! I cicho, bo mam o piętnastej gości.
-Wiesz... Wolę siedzieć w pokoju niż słuchać jak mnie obrażasz i krytykujesz. - Rzekłam i wstałam głośno od stołu. Pobiegłam do pokoju i spędziłam tam większość czasu. Przy okazji zrobiłam lekcje, pouczyłam się i spakowałam na poniedziałek.
Po kilku godzinach masakrycznej nudy i więzenia, przyszli wreszcie goście. Nie mogłam ich powitać, ale ciocia w przeciwieństwie do mnie była zadowolona. Słyszałam liczne śmiechy, a zapach przyrządzanej kolacji unosił się nawet w moim pokoju. Też pragnęłam porozmawiać z nimi.
Gdybym miała przy sobie telefon, zorganizowałabym sobie czas... Bieganie samemu jest przeraźliwie nudne, ale wszystko będzie lepsze od siedzenia w ciemności. Zrobiłam to samo co wczoraj. Wymknęłam się przez okno i ostrożnie przeszłam przez furtkę. Szybko oddaliłam się od domu.
Szłam starając się nie płakać. W mojej głowie krążyły nieokrzesane myśli. Wszystko nakłaniało mnie do płaczu, ale żadna łza nie mogła spłynąć mi po poliku. Powstrzymywałam to z całej siły. Serce waliło mi jak opętane...
Byłam głodna... Nic nie jadłam od śniadania. Weszłam do najbliższego sklepu, który prawie bym ominęła. Szczęście się do mnie uśmiechnęło, bo w kieszeni znalazłam kilka dwuzłotówek.
Wybierałam właśnie coś do zjedzenia gdy poczułam czyjąś dłoń na swoim ramieniu... Nawet nie musiałam się odwracać...
-Przypadek, że znowu wpadliśmy na siebie? - Zaśmiał się.
Znowu on... Znowu Ethan...
-Zaraz pomyślę, że mnie śledzisz... - Wróciłam do wybierania przekąski.
-Ja Cię nie śledzę... Też chciałem sobie coś zjeść. Może los chce byśmy się ciągle spotykali...
-Bynajmniej... - Zadrwiłam.
-A tak szczerze, wyrwałem się z domu.
-Dlaczego? - Zmarszczyłam brwi.
-A tak po prostu. Lubię się wymykać.
-Masz jakieś problemy w domu czy coś w tym stylu?
- Nie, no co ty... Moja gosposia nie daje mi prywatności jak już chcesz wiedzieć.
- To Ty masz gosposię?
- Tak. Mój tata pracuje za granicą, dlatego po częsci opiekuję się mną gosposia... Przesympatyczna kobieta, ale trochę stuknięta.
- Nie mów tak! Skoro się opiekuję tobą i ogarnia dom, to musi być naprawdę niesamowita. W swoim domu czuję się jak taka gosposia, ale nie dostaję nawet pensji...
-Naprawdę?
W tej chwili dotarło do mnie co powiedziałam.
- To znaczy... Jak mojej mamy nie ma w domu to gotuję obiady... Eh... zapomnij co powiedziałam, proszę.
-Dobra... Może faktycznie zacznę ją bardziej doceniać, ale cóż się dziwić? Stara się kobitka, bo pensję to ma wysoką. - Zaśmiał się.
-Serio wysoką? Teraz to już się przechwalasz. No ile?
-Siedem tysi.
-Miesięcznie?!
-Miesięcznie.
-Ty na pewno coś kręcisz.
-Dobra nie powinienem Ci tego mówić. Kupujemy te batony i idziemy?
-Okej...
Wzięliśmy jakieś przypadkowe słodkości i ruszyliśmy do kasy, gdzie Ethan zapłacił. W sumie mu się nie dziwię... Ile jego ojciec musi zarabiać, że ta ich gosposia ma tak liczną wypłatę...
Na zewnątrz kompletnie nie umiałam ponownie czegoś powiedzieć... Gdyby mnie płacili tyle za miesiąc, wyprowadziłabym się i wreszcie żyła po swojemu.
-A Ty? Czemu jesteś tutaj zamiast spędzać weekend z rodzicami? - Zapytał otwierając batona.
-Moi rodzice...wyjechali. Wrócą dopiero za kilka dni. - Skłamałam.
-Ah... Już rozumiem. Ale trochę przykro jak wyjeżdżają... Mój tata ma wrócić dopiero za trzy miesiące i tylko na tydzień. Czasem mi go brakuje, ale daję radę. Należy mieć tylko bliską osobę, do której zawsze możesz przyjść i się wyżalić. Nasza gosposia jest bardzo wyrozumiała.
-Ja nie mam nikogo takiego.
-Jak to? A ja?! Nie mów że zapomniałaś.
- Nie wiem czy mogę tak po prostu się wyżalić akurat tobie... Założę się, że gdybym Ci powiedziała całą prawdę o sobie, powiedziałbyś wszystkim lub napisał na Facebooku. Tak właśnie działa przyjaźń w dwudziestym pierwszym wieku, Ethan.
-Może niektórzy tak robią, ale zdecydowana mniejszość. Ja taki nie jestem. Chcę Ci pomóc. Widzę, że coś Cię trapi. Wystarczy abyś mi powiedziała. Tobie byłoby lżej, a ja wiedziałbym co robić i jak Cię pocieszyć, bo jak narazie jesteś wielką zagadką.
-I dobrze... Nie chcę by ktokolwiek wiedział co czuję. - Odeszłam parę kroków z założonymi rękoma i spuszczoną głową, wciąż nabywając tych cholernych uczuć.
-Kicia... - Podszedł do mnie od tyłu i chwycił rękoma za brzuch w uścisku. Jego ciepły i spokojny oddech przenikał mi w skórę. Zamknęłam oczy pogrążona w mętkliku uczuciowym.
-Zaczynam coraz bardziej cię rozumieć... Jesteś chłodna na zewnątrz, ale delikatna i wrażliwa w środku. Nie potrafię jeszcze sprawić, byś się otworzyła, ale jestem coraz bliżej... Z każdym dniem widzę, że potrzebujesz wsparcia i zbliżam się do poznania prawdy... To od Ciebie zależy kiedy ją odkryję.
-Nigdy Ci się nie uda poznać prawdy...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top