44

Mój raj na ziemi skończył się, bo Ethan postanowił mnie ostro odepchnąć. Przez niego, moje nadgarstki były całe obolałe, a moje usta wciąż były przyklejone do jego słodkich ust. Bym nie powtórzyła wybryku, przycisnął mnie do szafek... Zupełnie tak jak kiedyś...

Spojrzał na mnie gniewnym wzrokiem marszcząc brwi. Myślałam, że w jego zazwyczaj łagodnych oczach, widzę wulkan wściekłości i nerwy, które ledwo co trzymał na wodzy. Wiem, że zaraz dostanę wielki opierdol... Ale niczego nie żałuję.

- Mogę wiedzieć, co robisz?! - Warknął ostro i wciąż wbijał mnie w szafkę. - Ty chyba zwariowałaś! Jesteś głupia!

- Nie jestem głupia. Zrobiłam to, co chciałam i nie zaprzeczyłeś szybko... - Przygryzłam wargę i zerknęłam na niego z wyższością.

- Byłem w szoku! Nie spodziewałem się, że nagle mnie pocałujesz, wariatko! - Oderwał swoje ręce od moich i przeszedł kilka kroków w przód, zakrywając twarz. - O co ci chodzi?

- O to, że cię kocham, Ethan. - Głos mi drżał, a chłopak patrzył na mnie zszokowany i zdezorientowany.

- Odwal się ode mnie. Przestań grać sobie na moich uczuciach, bo uwielbiasz mnie wykorzystywać. - Rzucił, a moje serce znowu zaczęło pękać.

- Nie... - Jęknęłam, a do moich oczu zaczęły napływać łzy. Chciałam je powstrzymać, ale to było silniejsze. Po raz pierwszy od czterech lat, popłakałam się.

Zapomniałam jakie to uczucie... Na początku czuję żal, gorycz, a potem oczyszczenie. Obraz zamazuje mi się, gdy tylko chcę spojrzeć na Ethana. Chciałam powiedzieć mu to jeszcze raz, ale on nie będzie słuchał osoby, która nic dla niego nie znaczy.

- Teraz będziesz wzbudzała we mnie litość? Jesteś żałosna. - Znowu mnie ranił. On zawsze wiedział co powiedzieć, by mnie skrzywdzić. Nic się nie zmieniło.

- Ja wcale nie chcę płakać... - Łkałam przecierając oczy, ale łzy nie dawały odetchnąć moim spuchniętym oczom. - To silniejsze ode mnie...

- Powiem ci coś. Jak wróg wrogowi. Ogarnij się. Zostaw mnie w spokoju i zajmij się swoim życiem, bo widzę, że nawet nie umiesz go poukładać, a mimo to psujesz moje.

- No właśnie nic nie rozumiesz... Nie jestem twoim wrogiem. Czemu tak mówisz?

- Sądziłem, że jeśli ktoś psuje komuś życie, musi być jego wrogiem. Przyjaźnić się nie chciałaś, więc chyba sama powiedziałaś kim chcesz dla mnie być.

- Jedyne czego chciałam, to ciebie. Miłości i zrozumienia. Po prostu za późno się zorientowałam, że tego właśnie chcę. Przez dwa miesiące zdążyłeś o mnie zapomnieć. Jak mam się czuć? - Przetarłam oczy i wlepiałam w niego zawistne spojrzenie.

Brunet nawet nie chciał mnie słuchać. Te słowa nic dla niego nie znaczyły. Nie zwracał uwagi na to, że mnie krzywdzi, bo zawsze był trochę egoistą. Niech będzie samolubny. Nie obchodzi mnie to. Może chciałabym cofnąć czas lub przekonać go do siebie, ale najwyraźniej przegrałam. Moje istnienie nie ma sensu. Rodzice mnie nie kochają, bo uciekli. Ciotka mnie gnębi, bo mnie nienawidzi. Ethan tak samo. Łzy zaczęły już mi lecieć strumieniem przez te wspomnienia o dawnym życiu i teraźniejszych problemach.

- Przestań odgrywać tę szopkę, bo się nie nabrałem. - Prychnął i pokręcił głową. - Płacz nie robi na mnie wrażenia.

- A może zrobi na tobie wrażenie, jeśli powiem Ci, że nie widzę życia bez ciebie?

- Już! Stop! Nienawidzę cię za tą manipulację uczuciami. Pocałowałaś mnie i tego ci nie wybaczę. - Zabrzmiał śmiertelnie poważnie, a ja głośno przełknęłam ślinę.

- Czyli po prostu mnie nie kochasz. Już od tak przestałeś?

- Tak. Czego jeszcze chcesz?

- To czemu to odwzajemniłeś? - Spytałam, a on stał jak wryty milcząc. Czułam satysfakcję. Wbiłam go w ścianę tymi słowami. Chyba sam ma mętlik w głowie. - Nie całuje się osoby, której się nie kocha.

- Nie wiem... Nie wiem, co się wtedy ze mną stało, ale musisz wiedzieć, że tego żałuję. Znając ciebie, na pewno zaraz powiesz wszystko Avie, by mnie dobić. Śmiało. Nie krępuj się. - Wskazał na wyjście ze szkoły, czyli tam, gdzie na pewno jest Ava. Wiem, że na niego czeka.

- Nie, Ethan. Nie zrobię tego. Żyj sobie w spokoju. - Podeszłam i zaczęłam się przybliżać, tym samym wbijając go w szafkę. Położyłam dłonie na jego ramionach i wbiłam go mocniej.

- Co ty robisz, wariatko?! - Wycedził przez zęby.

- Ah, jakie to zabawne... Tym razem to ja mogę wbić cię w szafkę, zupełnie jak ty cztery lata temu... - Zadrwiłam uśmiechając się bezczelnie do zdezorientowanego chłopaka.

- Co?! Jak to cztery lata temu?! - Podniósł obie brwi i otworzył szeroko oczy. - O co ci chodzi?

- O nic, Ethan. Za głupi jesteś, by zrozumieć. Ale nie martw się. Chyba ci wybaczyłam. - Puściłam go i oboje zmierzyliśmy się wzrokiem. - Do zobaczenia.

Jeszcze raz się odwróciłam odchodząc. Widziałam jego przerażoną i jednocześnie zdenerwowaną miną. Nie ma pojęcia, że to właśnie ja byłam jego ulubionym obiektem do gnębienia. O niczym się nie dowie. Może palnęłam jedno zdanie za dużo, ale nie będzie potrafił połączyć faktów. A nawet jeśli... co mnie to obchodzi? Już nic nie będzie takie jak kiedyś i to mnie najbardziej martwi. Nie wiem, co się teraz stanie i czy dam radę pozbierać resztki swojego pokruszonego serca. To moja wina, że tak się stało i pretensje mogę mieć jedynie do siebie.

Minęłam roześmianą Avę, która rozmawiała z jakąś czarnowłosą dziewczyną. Powstrzymałam się od zbędnych komentarzy, a bardzo pragnęłam wykrzyczeć jej prosto w twarz, że ma się odczepić od Ethana. On nie jest moją własnością.

Dotarło do mnie, że zachowuję się jak Phoebe... Tylko ona w przeciwieństwie do mnie, znalazła sobie kogoś innego. Wzdycha do popularnego chłopaka z porcelanową buźką i nieskalanymi rączkami. Ja dalej patrzę na bruneta wciąż z tym samym uśmiechem i błyszczącymi oczami.

Ethan pov:

To stało się tak nagle... Dziewczyna, która była szorstka, wredna i zamknięta w sobie, pocałowała mnie... Sądziłem, że nie jest w stanie mnie pokochać, a kiedy ułożyłem swoje życie na nowo, stało się to. Przez chwilę poniosły mnie emocje i zacząłem to odwzajemniać. To było cholernie przyjemne uczucie, ale ja nie chcę jej już kochać. Teraz zaczynam swój wątek miłosny od nowa. Ava to dziewczyna, którą wybrałem...

Rozbrzmiały mi w głowie jej słowa. Czemu niby miałbym znać ją jakieś cztery lata temu? Czasy, gdy byłem gówniarzem, który przejmował się tylko czubkiem własnego nosa już przeminęły. Zaszedłem za skórę wielu osobom, ale to już przeszłość. Mandy na pewno bym zapamiętał. Ma charakterystyczne rysy, które zostałyby mi w pamięci, nawet jeśli by się zmieniła.

Dopóki sama mi tego nie powie, będę w czarnej dziurze. Znów zacznę się zadręczać zwykłymi słowami, które zapewne nic nie znaczą. Może poniosły mnie emocje i nie powinienem krzyczeć na nią ani tym bardziej zrywać naszej przyjaźni. Jej zachowanie staje się coraz bardziej samolubne, ale nadal ją uwielbiam. Dam jej czas, by ochłonęła, a potem spróbuję porozmawiać.

Było już późno, a w budynku zostali sami nauczyciele i kilka uczniaków. Nie musiałem na nikogo czekać, a Mandy na pewno nie wróci. Ma zbyt ostry charakter na ceregiele ze mną. Wyszedłem ze szkoły i zastałem Avę, która siedziała na ławce, a wszyscy inni już poszli. Promienie słońca oślepiły mi twarz. Już dawno nie czułem takiego ciepła na skórze tego dnia.

- Rozmawiałeś z Mandy? - Spytała podchodząc do mnie. Nienawidzę momentu, gdy się martwi...

- Tak, a ty skąd to wiesz? - Posniosłem brew, a po chwili spanikowałem, bo mogła nas słyszeć.

- Praktycznie tylko wy zostaliście w szkole, a potem ona wyszła obrażona. Coś się stało? - Otworzyła swoje śliczne niebieskie oczy i spojrzała na mnie i znów poczułem to cholerne poczucie winy.

- Trochę się pokłóciliśmy. To nic takiego. - Udawałem, że to mnie nie rusza, ale w środku mnie rozrywało.

- Mam nadzieję, że nie przeze mnie?

- Nie, no jasne, że nie! Nie zadręczaj się.

- Lubię ją. Wygląda na szczerą przyjaciółkę. Nie chcę, byście się kłócili.

- Ja też tego nie chcę, ale nie siedzę w jej umyśle. Na jej miejscu nie rozpoczynałbym tych wszystkich dyskusji. - Prychnąłem.

- Czyli to ona zaczęła? - Znów się przejęła, a ja nie mogę pozwolić, by znów to robiła. Przeszła zbyt wiele piekieł, bym mógł tak ją oddać w ręce niepewności. - Może po prostu chciała...

- Przestań, Ava. To tylko jej wina. Nie pozwólmy, by robiła z nas swoje marionetki. Szuka atencji i chce zepsuć nasze relacje. - Objąłem ją, by choć trochę zapewnić jej poczucie bezpieczeństwa, bo bardzo jej tego brakuje.

- Daj mi dokończyć! - Wrzasnęła i wygramoliła się z mojego uścisku. - Chodzi mi o to, że Mandy może być zazdrosna. Rozumiem ją. Nie chce tracić przyjaciela. Dla mnie jesteś nieziemsko dobry... Dla niej pewnie też nieba byś przychylił. W takim momencie dziewczyna czuje się jak błogosławiona. Nie chce tego tracić. Zrozum.

Dobiły mnie jej słowa. Ona ma rację. Najpierw stworzyłem wielką osłonę z bezpieczeństwem i bezczelnie ją odebrałem. Potwór ze mnie... Bestia. Zrobiłem coś, czego sobie nie daruję. Muszę to odpokutować za wszelką cenę.

- Masz rację, Ava. Tylko proszę nie martw się. To sprawa moja i Mandy. Już za dużo razy się martwiłaś...

- Nie traktuj mnie jak małe dziecko. Znam się na życiu i wiem, że prędzej czy później spotka mnie to samo uczucie. Dam sobie radę. Pozwól mi się oswoić i zdejmij tą osłonę, którą mi dajesz. - Uśmiechnęła się słodko, a ja nie mogłem się powstrzymać i przytuliłem ją mocno. Jest taka delikatna...

Przez chwilę rozmawialiśmy, ale nasze drogi rozeszły się, gdy zaczęliśmy zmierzać w stronę domów. Nie potrzebuję auta do dojścia do swojego domu. Lubię świeże powietrze i przyrodę, która mnie otacza. Ptaki i ich śpiew... Szumiące liście... To sprawia, że czuję się zrelaksowany i niczym innym się nie przejmuję. Rano też mógłbym iść na nogach, ale poranne czynności zajmują mi zbyt wiele cennego czasu.

Idąc do domu, wstąpiłem jeszcze do sklepu, zbaczając na chwilę z trasy. Kupiłem gazowaną wodę, bo przez temperaturę, strasznie chciało mi się pić. Dostrzegłem kilka osób przed budynkiem, gdy wyszedłem. To dzieciaki z poprzedniej szkoły. Kilka z nich właśnie wracało z lekcji. Wtedy ujrzałem kogoś znajomego. Czarne, charakterystyczne włosy i typowe dresy. Wielki plecak z futerałem na gitarę... Jasne... To on we własnej osobie. Rick Brown, który lubi zmieniać orientację. Gdy tylko mnie zobaczył, przyspieszył kroku, a mnie to zirytowało. Postanowiłem podejść do przyjaciela mojej zdesperowanej Mandy.

- Nie uciekaj, jestem szybszy. - Zadrwiłem nie tracąc poważnego głosu. - W przeciwieństwie do ciebie trenuję i w każdej chwili mogę cię wyprzedzić.

- Czego ode mnie chcesz, Ethan? Nie wydaję mi się, byśmy się lubili. Wystarczyło mi, że przyjaźniłeś się z Carlem i gnębiłeś słabszych. - Prychnął i zdenerwował mnie znacznie bardziej.

- A mi nie przypadłeś do gustu po tym, że oceniasz moje błędy dzieciństwa. - Przewróciłem oczami, a chłopak zmarszczył brwi i odsunął się, chwytając za szelki od plecaka.

- Słuchaj... Muszę Cię jakoś znosić, bo Mandy cię uwielbia, ale teraz jej tu nie ma... I mogę powiedzieć, że mam cię gdzieś.  - Burknął i chciał mnie wyminąć. Nie mógł tego zrobić, bo zasłoniłem mu drogę.

- No właśnie... Mandy. - Zacząłem tajemniczo, a Rick wyczuł podstęp. - Musisz mi teraz powiedzieć, co jest grane.

- Niczego nie muszę. Sprawy pomiędzy wami zostawię wam. Mandy by mnie zapierdoliła, gdybym cokolwiek ci powiedział.

- Przecież doskonale o tym wiem, ale to może zostać między nami. - Uśmiechnąłem się parszywie, ale w głowie miałem myśl, że to słuszne.

- Ja nie zdradzam przyjaciół. A teraz daj mi przejść. Podobno boisz się gejów... Zmiataj, bo mogę cię zgwałcić. - Rzekł, ale po chwili zaczęliśmy się z tego śmiać.

- Nie boję się. - Zapewniłem go. - Powiedz mi proszę... Martwię się. Jest jakaś dziwna... Powiedziała, że mnie kocha, ale totalnie nie chcę w to wierzyć. Na dodatek zarzuciła, że znaliśmy się jakieś cztery lata temu.

- Ja naprawdę nie mogę... Ona sama ci to powie, ale jak będzie gotowa. Dziewczyna przeszła spore rozczarowanie i poniżenie. To będzie trudne dla was obojga... - Stwierdził, a ja byłem coraz bardziej przerażony. Nie wiem co ona przede mną ukrywa, ale wiem, że to w nas uderzy. Bardzo się boję o nią i o nasze relacje.

- Mam się bać? To coś strasznego? - Zachowałem zimną krew, ale w środku emocje szarpały mną bez opamiętania.

- Będziesz w szoku. Tyle mogę powiedzieć... - Odparł tajemniczo i wyminął mnie bez problemu.

Stałem w bezruchu i dałem mu po prostu uciec. Chcę wiedzieć, ale nie mogę. Ona nie jest gotowa, ale moja ciekawość nie zna granic. Jutro coś z tym zrobię. Szczerze porozmawiam. Niech wie, że przy mnie nie może się krępować, bo ja też jestem człowiekiem z problemami. Cokolwiek to jest, przejdziemy przez to razem. I te słowa jej powtórzę.

Mandy pov:

Wróciłam do domu cała zapłakana. Modliłam się, by ciotka mnie nie zauważyła. Znowu stała się surowa i wiele normalnych rzeczy, które zrobiłam, były dla niej błędami. Po co mam się znowu narażać na krzyki? Wolę uniknąć jej spojrzenia. Przemknęłam do pokoju odwracając głowę. Nawet nie mam ochoty wiedzieć jak czerwona jest moja twarz i jak spuchnięte są moje oczy. Usiadłam przy biurku w swoim pokoju i cicho zapłakałam w dłonie. Rick na pewno mi pomoże, ale nawet nie mam siły chwycić telefonu, a co dopiero porozmawiać.

Zapewne gdyby zapytał co się stało, moje łzy nie znałyby końca i leciały strumieniem przez długi czas. Muszę to przyznać... Po prostu muszę. Przegrałam. Przegrałam z Avą. Przegrałam z Ethanem. Nigdy nie powiedziałam mu w twarz, że jesteśmy wrogami, a czułam to przez cały rok. I już wiem, jakie to potrafi być bolesne. Wzięłam kilka głębokich wdechów i chwyciłam ten nieszczęsny telefon do ręki. Nie miałam zamiaru do nikogo pisać czy dzwonić. Wzięłam, bo nic innego mnie nie pocieszało.

Od razu w oczy rzuciły mi się powiadomienia o nowych wiadomościach. Rick pisze, czy ze mną wszystko w porządku, a Ethan, że chce jutro porozmawiać. Serce stanęło mi na chwilę i czytałam tą wiadomość przez najbliższe minuty. Po co się łudzić? Rozmowa niczego nie zmieni.

Chciałam odpisać Rickowi, ale nagle dostałam kolejną wiadomość. Tym razem była od Phoebe. Skąd ta suka ma mój numer? To była pierwsza wiadomość, jaką dostałam od tej dziewczyny. Treść jeszcze bardziej mnie zaszokowała.

"Masz być jutro przed szkołą. Dla własnego dobra lepiej mnie nie wystaw".

Zmarszczyłam brwi. Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi... Chyba nie mam nic do stracenia. Założę się, że będzie chciała pogadać o Ethanie, bo kto wie? Może o nim nie zapomniała? Nie mam pojęcia, ale coś czuję, że nie będę zachwycona tą rozmową.

Jutro czeka mnie kolejny męczący dzień. Rozmowa z Ethanem... Jestem pewna, że po raz kolejny się rozpłaczę. Nawet jeśli będę chciała uciec, on nie odpuści. Znowu będę w pułapce.

- Czemu się obijasz? - Wzdrygnęłam się i gwałtownie obróciłam w stronę drzwi. W nich stała ciotka ze swoim charakterystycznym grymasem na twarzy. Nawet nie słyszałam jak wchodzi. Na całe szczęście moje łzy zdążyły wyschnąć.

- Nie słyszałam jak wchodzisz... Mogłabyś pukać? - Spytałam cicho i szykowałam się na wybuch wulkanu.

- Nie pozwalaj sobie na zbyt wiele. Za pięć minut chcę cię widzieć w salonie jak szorujesz podłogę. - Prychnęła. W głębi wiedziałam, że powstrzymuje się, by na mnie nie nakrzyczeć.

Może postanowiła już nie warczeć? Może ktoś jej w końcu powiedział, że złość piękności szkodzi? Lubię jak ma dobry humor, ale jestem pewna, że wybuchnie z potrójną siłą. Wystarczy czekać aż ta żyłka jej w końcu pęknie. Zresztą kogo obchodzi mój los? Czuję się niepotrzebna i jak ciocia gania mnie do obowiązków... Przynajmniej wiem, że coś robię.

Po całej pracy odrobiłam lekcje. Niestety kilka łez spadło na zeszyt. Nie mogłam się pohamować. Jedyne wybawienie to był sen. A w nocy mam prawo płakać do woli, bo nikt mnie nie słyszy i nie widzi. Dlatego późnym wieczorem położyłam się i wylałam litry łez w poduszkę. Było mi lepiej... Byłam oczyszczona. Opanowywanie się przez cztery lata było błędem. Płacz mi pomógł. Mój umysł i dusza oczyściły się i byłam przez chwilę radosna z tego powodu... Potem jednak porwały mnie senne koszmary.

Rano...

Pragnęłam się spóźnić tego cholernego dnia. Ociągałam się, wolno jadłam śniadanie i próbowałam przedłużyć swoją wizytę w łazience. Jednak pośpiech ciotki zniwelował moje plany i szybko znalazłam się pod szkołą. Wychodząc zwróciłam uwagę na uczniaków. Śmiali się, rozmawiali... Nie mieli żadnych problemów.

Przed wejściem ujrzałam Phoebe. Stała do mnie tyłem i przeglądała coś w telefonie. Jej długie ciemne włosy opadały swobodnie na ramiona. Spuściłam wzrok podchodząc do niej.

- Cześć... - Powiedziałam cicho, a dziewczyna od razu na mnie spojrzała. - Chciałaś się ze mną widzieć.

- Tak, chciałam. - Odparła tajemniczo i uśmiechnęła się szyderczo. Mam się bać? - Lepiej chodź w inne miejsce. Tutaj jest zbyt wiele osób.

Przytaknęłam, a ona pociągnęła mnie za rękę. Wszędzie jednak panoszyli się ludzie, więc poszłyśmy do damskiej toalety. Przyjemny chłód w tym miejscu opadł na moją skórę. Phoebe najpierw umyła ręce. Przeglądałam się jej zachowaniu, ale nic nie mówiłam przez długi czas.

- Powiesz mi o co ci chodzi i czemu tu jesteśmy? - Nie wytrzymałam już.

- Głupio o tym mówić. Nawet nie wiem jak zacząć. - Uśmiechnęła się, a ja otworzyłam szerzej oczy. - Może będzie lepiej jak coś ci pokażę...

Wyciągnęła telefon i postukała chwilę. Potem przysunęła się do mnie z telefonem i kazała patrzeć na ekran. Z początku byłam całkowicie zdezorientowana. Puściła jakiś rozmazany film. Po kilku sekundach oglądania, zamurowało mnie. Na tym filmiku byłam ja... Mała, niewinna i przerażona ja siedząca na ławce ze spuszczonym wzrokiem. Słyszałam te śmiechy w telefonie, a mi od razu przypomniała się ta sytuacja. Byłam pewna, że Ethan zaraz się pojawi, by mnie pognębić, ale zareagowałam szybko, by tego nie oglądać.

- Dość! Nie chcę tego widzieć! - Wrzasnęłam i zakryłam twarz dłońmi. Zaczęłam cichutko łkać. To było zbyt wiele...

Szybko przemyłam twarz zimną wodą. Bałam się spojrzeć w jej oczy...

- A więc miałam rację... To jednak ty. - Podeszła do umywalki i skrzyżowała ręce na piersi. - Należą mi się jakieś wyjaśnienia.

- Nic ci się nie należy... Jakim cudem ty to...

- Znalazłam w moim starym laptopie. Pewnie przegrywałam filmiki na niego. Jest tego dużo więcej. Przypomniałam sobie imię i nazwisko tego kozła ofiarnego. Nie mogłam w to uwierzyć, ale jednak... - Urwała i zaczęła się zachwycać swoim odkryciem. Mi wcale nie było do śmiechu.

- To... Skomplikowane. - Odparłam i poczułam gęsią skórkę na ciele. - Nie chcę o tym rozmawiać.

- Cóż... Jestem trochę zaskoczona... Dobra, nie będę kłamać. Jestem bardzo zaskoczona. Jakim cudem aż tak się zmieniłaś? Gdzie byłaś przez te cztery lata? - Zaczęła zadręczać mnie pytaniami, a mi było coraz bardziej niedobrze.

- A ty jakim cudem się dowiedziałaś... Masz mózg wielkości ziarnka fasoli.

- Ethan wie? - Podniosła brew, a po mnie przeszedł nieprzyjemny dreszcz. - Nieźle cię musiał wkurzyć... A ty się z nim przyjaźnisz...

- Nie wie. I nie chcę, by o tym wiedział.

- Nie chcesz? Ciekawe jakby zareagował, gdyby się dowiedział. - Zaśmiała się.

- Nie rób tego. Nie jesteś aż taka chamska.

- Oj, nie znasz mnie, Mandy. Znienawidzi cię za to, że mu nie powiedziałaś. Albo zwymiotuje.

- Jesteś taka wredna... - Pokręciłam głową w niedowierzaniu. - A zresztą powiedz. Moje życie i tak już się wali.

Wyszłam z łazienki próbując się nie rozkleić. Niech mówi co chce... Fakt. Chciałam mu powiedzieć o tym przy zemście, ale z niej zrezygnowałam. Mogłabym powiedzieć mu osobiście, ale zbyt bardzo się bałam. Znowu powrócił ten obraz sprzed laty. Ethan, który mnie krzywdzi, a ja nic nie mogę z tym zrobić. Chciałam się teraz do kogoś przytulić... Ale nie miałam do kogo...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top