7


Nie wiem.

Nie mam pojęcia.

Nie mam zielonego pojęcia.

Bladego też.

Obudziłem się rano, próbując poukładać sobie w głowie dziwny dialog. Nie poszedłem na kolację, tylko zostałem w pokoju i chciałem uderzyć w kimę. Potem głos bez właścicela do mnie mówił. Chciał mi pomóc?  Albo oszalałem? Raczej ta druga opcja
... Którędy do psychiatryka?

Dan, bez takich, dasz radę, pójdziesz na śniadanie.

Przebrałem się i szedłem miarowym krokiem w stronę stołówki.

-Heeeeej! Cześć słodki!

To byl jeden z tych ,,guru'' nie chciałem kolejnej konfrontacji. Udałem, że nie słyszę.

-Nie udawaj, że nie słyszysz! Przedwczoraj robiłem Ci płukankę na  Twoich włoskach! Już mnie nie pamiętasz?- ewidentnie ze mnie szydził.

Święty Boże,  chroń mnie od idiotów, bo przez nich chce mi się grzeszyć.

- Odwróć się pedale jak do Ciebie mówię!

Oohohohohoho, komuś się skończyla cierpliwość. Jeszcze tylko dwa zakręty i
będziesz na stołówce. Dasz radę.

-Ładnie to tak ignorować?!- był tuż za mną, jedną ręką odchylał moją głowę ciągnąc za włosy, druga ręką oplotła moją szyję umożliwiając sobie w każdej chwili podduszanie mnie.

-Puść mnie- powiedziałem łagodnie na tyle,  o ile pozwalała mi sytuacja

-O czym ty marzysz?- zaśmiał  się cierpko i zaczął składać pocałunki na mojej szyi. Nie gwałć mnie, nie gwałć mnie, nie gwałć mnie, proszę. Stanąłem jak sparaliżowany. Delikatnie mnie pogryzł moją skórę- Podoba Ci się?

  Tego było za wiele. Pod wpływem emocji i adrenaliny zacząłem w końcu działać. Kopnąłem w stopę. Krzyknął i trochę rozluźnił uścisk. Wykorzystałem sytuację i szybko się obkręciłem wystawionym łokciem. Uderzyłem w skroń, bardzo dobrze.
-Ałaaaa!!! Było aż tak źle?- Odsunął się trochę ode mnie.  Na pełnej furii kopnąłem go z całej siły w klatę. Udeżył glową o ścianę i upadł. Szybko odwróciłem się i pobiegłem przed siebie.

Po pewnym czasie stanąłem by nabrać powietrza...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top