Rozdział 20 - Więzy krwi.

Nataniel

Nie byłem pewien czego spodziewać się po rodzicach Leona. Nie mogą być aż tak źli, jak ich opisuje... Na pewno obchodzi ich jego los. No bo... W końcu to jego rodzice! Rozumiem, że mogą się czasem nie dogadywać, ale są rodziną. A rodzina jest najważniejsza. Allan powtarza mi to od dziecka i jak najbardziej w to wierzę.

Nie zmienia to faktu, iż denerwuję się nieco tym spotkaniem. A co jeśli mnie nie polubią? Co, jeśli się przed nimi wydurnię? Chciałbym, aby mnie polubili... no, a przynajmniej... zaakceptowali.

Państwo Knight pojawią się lada chwila. Z kuchni można już było wyczuć pyszny zapach pieczonej kaczki. Allan właśnie kończył robić przystawki. Pół dnia spędził w kuchni, ale lubi to robić od czasu do czasu. No i jest naprawdę dobrym kucharzem.

Leon natomiast... od kilku godzin siedzi naburmuszony w salonie. Allan dał mu co prawda jakieś obowiązki w stylu „zanieś talerze" czy coś w tym stylu, ale chłopak zrobił to szybko i wrócił do gapienia się w telewizor pustym wzrokiem.

Nerwowo poprawiłem włosy. Chcę zrobić dobre wrażenie na rodzicach Leona, dlatego założyłem białą koszulę. Jednocześnie nie chciałem wyglądać zbyt formalnie, więc założyłem do niej zwykłe dżinsy, z tym że bez żadnych dziur czy przetarć. Czekanie powoli mnie wykańczało, więc poszedłem do kuchni.

- Allan mogę w czymś pomóc?

- Nie trzeba. Właśnie skończyłem.

- Och...

- ... W sumie to możesz zanieść przystawki na stół.

- Dobrze!

Wziąłem talerz pełen smakołyków i zaniosłem go do salonu. Pokój ten przeszedł sporą metamorfozę. Nasz malutki stoliczek nie pomieściłby pięciu osób. Dlatego Allan z Leonem przesunęli kanapę pod ścianę, a na środku ustawili niewielki stół, przy którym spokojnie mieściło się sześć osób. Nie wiem, skąd Allan go wziął. Wyglądał na dość stary, ale gdy przykryłem go obrusem, prezentował się dobrze.

Z zadowolenia wyrwał mnie odgłos dzwonka. Niemal podskoczyłem. Przyszli... Oddychaj Nat... oddychaj... Aby nie zrobić niczego głupiego. Po prostu nie będę się odzywał. Tak. To dobry pomysł. Zostawię rozmowy Allanowi. On jest bardzo towarzyski.

Leon westchnął i podniósł się z kanapy. Powolnym krokiem podszedł do mnie i objął ramieniem.

- Chodź. Stawimy im czoła razem. Tylko uważaj na moją matkę. Jej spojrzenie zamienia w kamień.

Wzdrygnąłem się na myśl o konfrontacji. Leon nie wydawał się jakoś specjalnie zestresowany, a raczej... zmęczony. Tak jakby już wiedział, że skończy się to źle.

Z kuchni szybkim krokiem wyszedł Allan i ruszył do drzwi, a my podążyliśmy za nim. Zatrzymaliśmy się przed sienią i patrzyliśmy, jak je otwiera. Stanąłem na palcach, by lepiej zobaczyć naszych gości. Dopiero po chwili, gdy Allan ich przywitał i weszli do środka, mogłem się im przyjrzeć.

Mama Leona wyglądała młodo, ale poważnie. Miała kruczoczarne włosy obcięte krótko na boba. Nosiła elegancki żakiet i spodnie w jasnoszarym kolorze.

Jego ojciec był... dość podobny do Leona. Mieli takie same oczy. Mężczyzna był wysoki i szczupły a czarne włosy przyprószone były siwizną. Wydawał się starszy od swojej żony. U obojga mogłem jednak dostrzec jakieś podobieństwa z Leonem. No, a przynajmniej fizyczne. Ciekawe czy charakter też odziedziczył po rodzicach...

Mężczyzna pomógł żonie zdjąć płaszcz i powiesił go na haczyku. To matka jako pierwsza dostrzegła Leona. Najpierw jej jasnozielone oczy spoczęły na nim a później na mnie. Znieruchomiałem.

- No cześć. Mamo, tato... jak miło, że zechcieliście odwiedzić swojego syna.

Kobieta ponownie przeniosła spojrzenie Leona. Ten natomiast uśmiechnął się szeroko i przybrał typową dla siebie postawę wyluzowania i obojętności.

- Nie będę z tobą dyskutować w przedpokoju.

Mówiąc to, kobieta wyszła z niewielkiej przestrzeni, minęła nas i rozejrzała się po salonie i korytarzu. Miałem wrażenie, że średnio jej się podobało. Po chwili dołączył do niej małżonek. Na szczęście Allan panował nad sytuacją.

- Miło mi, że państwo przyszli. Jestem Allan Foster.

- William. - Allan i ojciec Leona wymienili grzecznościowy uścisk dłoni.

- Annette.

Matka Leona natomiast jedynie skinęła głową. Po chwili Allan położył dłoń na moim ramieniu.

- To Nataniel. Mój młodszy brat.

- M-miło m-mi.

Czułem na sobie ich oceniające spojrzenia. W końcu jestem mężczyzną, który umawia się z ich synem. Allan chyba wyczuł ciężką atmosferę.

- To może... usiądźmy.

***

Leon

To był zły pomysł. Cholernie zły pomysł. Nie powinienem był się na to zgodzić. Co prawda moi rodzice byli tu już od jakichś pięciu minut i jeszcze nie mieli okazji uprzykrzyć mi życia, ale to tylko kwestia czasu. Gdy Allan skończy tę grzecznościową pogawędkę, będzie trzeba przejść do sedna problemu.

Zupełnie jakbym wywołał wilka z lasu, bo już po chwili usłyszałem głos mojego ojca.

- Leonie, kiedy zamierzasz wrócić do domu?

- O ile dobrze pamiętam, to ty powiedziałeś, że nie mam prawa w nim przebywać.

- ... Zaznaczyłem, że nie chce cię widzieć, dopóki nie skończysz z głupotami.

- A więc moje życie miłosne to głupota. No tak. Zapomniałem, że wasza mentalność nie sięga poza osiemnasty wiek i związki to dla was jedynie transakcje handlowe.

- Dobrze wiesz, że nie o to nam chodzi.

- A właśnie że o to. Wyobraziliście sobie, że znajdę ładną dziewczynę, która będzie sprawiać dobre wrażenie i stawiać was w dobrym świetle. Nie dopuszczacie do siebie myśli, że może być inaczej.

Nim ojciec zdążył odpowiedzieć, przerwała mu moja matka. Była wkurzona. Ojciec jeszcze jako tako potrafił zachować zimną krew. Ona natomiast miała niezły temperament.

- Przyznaj, że robisz to wszystko, aby nas upokorzyć.

- Słucham?! Ta jasne, podporządkowuje całe moje życie temu, by zrobić wam na złość.

- Przecież umawiałeś się z dziewczynami. Wiem to. Nie kłam.

- No i co z tego, że się z nimi umawiałem?! Robiłem to tylko po to, by nie dochodziło do takich wkurwiających sytuacji jak ta teraz! Nigdy na poważnie nie potraktowałem żadnej z nich i nigdy żadnej nie lubiłem! Powiem ci coś lepszego, bo tego zapewne nie wiesz. No bo skąd miałabyś wiedzieć, skoro nigdy nie ma cię w domu? Nie umawiałem się tylko z kobietami. Wręcz przeciwnie. Odwiedziłem każdy pieprzony bar dla gejów w okolicy i jestem w nich dość dobrze znany.

- Leon!

- No co? Może gdybyś się mną zainteresowała, wiedziałabyś wcześniej. Jestem gejem mamo! Podobają mi się mężczyźni. Umawiałem się z mężczyznami, spałem z nimi...

- Zamilcz!

- Bo co? Dalej myślisz, że wszystko, co robię, jest po to, aby zniszczyć wam życie? A pomyśleliście może, że robię to, bo po prostu taki jestem!? Przyszło ci przez myśl, że kupuję takie, a nie inne ubrania, bo mi się po prostu podobają? Albo, że zrobiłem tatuaż, bo po prostu miałem na to ochotę? Dlaczego całe życie oczekujesz ode mnie, że będę kimś, kim nie jestem?!

- To, co robisz, jest nienormalne! Mógłbyś mieć każdą dziewczynę. A chcesz mi powiedzieć, że wolisz być z nim?

Wskazała na Nataniela nie odrywając ode mnie wzroku. Spojrzałem na siedzącego obok mnie chłopaka. Skulił się lekko i wpatrywał w moją matkę szeroko otwartymi oczami. Wyglądał na takiego przestraszonego... Wkurwiłem się. Po mnie może jechać, ale Nat... Nat jest delikatny, życzliwy a przede wszystkim jest dobrą osobą. Jeśli ktoś tu na kogoś nie zasługuje to ja na niego.

- Odpieprz się od Nataniela!!! Nie waż się go obrażać!

- Jak śmiesz odzywać się tak do swojej matki!

Nie spodziewałem się, że mój ojciec się wtrąci. A już na pewno nie spodziewałem się tego, że stanie w jej obronie.

- Odzywam się do niej z takim samym szacunkiem co ona do mnie! Poza tym ta kobieta nigdy nie była dla mnie matką i nie ma prawa się nią nazywać!

Na twarzach moich rodziców odmalował się wyraz... zaskoczenia? Sam nie wiem. W każdym razie twarz mojej matki nie wyrażała już złości. Była po prostu... bez jakiegokolwiek wyrazu. Zapanowała krótka cisza. Nawet ja nie śmiałem się odezwać, bo... atmosfera tak jakby się zmieniła. Drgnąłem, gdy usłyszałem głos Allana.

- Pani Knight... Leon nie miał tego na myśli.

- Ależ miał.

- Jestem pewien, że nie.

Chciałem się odezwać. Chciałem powiedzieć, że tak. Właśnie to miałem na myśli. Już miałem to powiedzieć, ale poczułem czyjąś dłoń na swojej. Nataniel delikatnie splótł swoje palce z moimi. Nikt inny tego nie widział. W jednej sekundzie moja złość minęła. Ścisnąłem mocniej jego drobną dłoń i spojrzałem na niego. Nie patrzył na mnie. Z upartością wpatrywał się w swój talerz. Jednak widziałem delikatny rumieniec na jego twarzy. Westchnąłem, uwalniając resztki napięcia z mojego ciała i postanowiłem zostawić resztę Allanowi. On... nie jest taki zły.

- Tobie to nie przeszkadza? To, że twój brat... A co z waszymi rodzicami? Oni nie mają na ten temat nic do powiedzenia?

Dłoń Nataniela zadrżała. Nie powiedziałem moim rodzicom o sytuacji, w której są Allan i Nat, ale... nie spodziewałem się, że w ogóle poruszy taki temat. Starszy Foster wydawał się jednak niewzruszony.

- Nie. Nie przeszkadza mi to. Chcę, tylko by mój brat był szczęśliwy. I jestem pewien, że nasi rodzice sądziliby podobnie. Niestety nie ma ich już z nami a ja jestem jedynym prawnym opiekunem Nataniela... ale wydaje mi się, że mimo to nie mam prawa mówić mu, kim ma być. Leon... to dobry chłopak. Bezczelny i arogancki, ale w głębi serca dobry. Wystarczy go lepiej poznać. Poza tym... przed chwilą powiedział pani wprost, dlaczego zachowuje się tak, a nie inaczej.

- Nie rozumiem. Jedyne co usłyszałam od swojego syna to, że nie mam prawa nazywać się jego matką.

- Ale powiedział też, dlaczego tak uważa. Może jestem jeszcze młody, ale wychowuję Nataniela. Wiem, jak to jest...

O czym on właściwie mówi? Tak jakby mnie znał. Zresztą ja nic od tych ludzi nie chcę. Niech po prostu zostawią mnie w spokoju.

- ... Leon po prostu... jest większym dzieckiem, niż mu się wydaje.

- Że co?!

O nie! Nie dam się obrażać! Ja dzieckiem? A on to co? Dorosły się znalazł!

- Wydaje mu się, że pozjadał wszystkie rozumy, że jest dorosły i nie potrzebuje nikogo.

- Tak. Dokładnie tak zachowuje się nasz syn.

To co?! Teraz jest po ich stronie?!

- Dlatego to chyba oczywiste, że Leon potrzebuje rodziców.

- Nigdy niczego mu nie brakowało.

- Podejrzewam, że nie jest typem osoby, która lubi okazywanie uczuć czy szczere pogawędki z rodzicami. Ale przecież powiedział to pani. Sam słyszałem. Powiedział, że chce, aby go państwo zaakceptowali. To chyba nie jest zbyt wiele.

- Więc mam po prostu zaakceptować oświadczenie mojego syna, że... jest gejem? Tak? O to chodzi?

- Na początek to byłoby dobre.

- Nie uważam, by było to coś normalnego.

- To pani syn... Naprawdę chce pani go stracić? Są z Natanielem w ostatniej klasie. Niedługo rozpoczną dorosłe życie. Nadal będzie państwa synem na papierze, ale nie będziecie mieli nad nim żadnej władzy. Będzie mógł odejść i nigdy więcej go nie zobaczycie, jeśli nie będzie tego chciał. W moim domu będzie zawsze mile widziany... bo widzę, że troszczy się o mojego brata i oni naprawdę... są szczęśliwi. Widzę to. Nie twierdzę, że Leon jest idealny dla Nataniela... ale nie będę stać na drodze do ich szczęścia. Wręcz przeciwnie. Zamierzam ich wspierać. Natomiast co zrobicie państwo... to już wasz wybór.

Zapanowała dłuższa chwila. Allan... kto wie, może rzeczywiście trafił w sedno. Przyzwyczaiłem się już, że częściej widuję gosposię niż moich rodziców... ale nie potrafiłem znieść tego... tego, że mimo że ich nie obchodzę to wszystko, co robię... wszystko chcą we mnie zmienić.

- Leon...

Drgnąłem, gdy usłyszałem głos mojej matki. Spojrzałem na nią. Wydawała się... mniej surowa. Bardziej... ludzka.

- ... Wróć do domu.

- Annette... - Mój ojciec chciał coś powiedzieć, ale wystarczyło jedno spojrzenie mojej matki, by zamilkł.

- Nie Wiliamie. To... nasz syn. Nasz dom to jego dom. Ja... nie wiem jeszcze co o tym wszystkim myśleć, ale... Wróć. Proszę.

Czy... czy ona właśnie... poprosiła, bym wrócił do domu? Poprosiła? W dodatku... bez żadnych pretensji... bez wyrzutów. Tak po prostu...

- Niby co się zmieni, jak wrócę? Będziecie mi w kółko powtarzać, jaki to nie jestem zły? Nie wiem, czy mam ochotę tego słuchać.

- Nie... ja... zastanowię się nad tym. Porozmawiamy z ojcem, ale... nie teraz. To... rodzinne sprawy. Po prostu... wróć.

- ... Pomyślę nad tym.

Po tym zapadła cisza. Długa... ciężka cisza. Nagle Allan wstał.

- Przyniosę główne danie.

I tak zostaliśmy we czwórkę. Ja, mój chłopak i moi rodzice. Zmieniam zdanie. Teraz to dopiero atmosfera zrobiła się gęsta. Drgnąłem, gdy usłyszałem głos mojej matki.

- Wy... długo jesteście... hm... razem?

- Około miesiąca.

- To... niezbyt długo.

- Jak na razie to mój najdłuższy związek... i jedyny poważny.

- ... Znacie się ze szkoły... tak?

- Tak.

- ... Więc... jak wam idzie w szkole?

- ... Pytasz... jak nam idzie w szkole?

- Cóż... tak. Już dawno nie... nie widziałam twoich ocen.

- ... Byłem zagrożony z matematyki.

- Mogłeś powiedzieć. Zapłacilibyśmy za korepetycje.

- Wolałem unikać godzinnego kazania na temat moje głupoty.

- My nie...

- Poza tym Nat mi pomógł. Jest dobry... właściwie we wszystkim. Poprawiłem większość ocen.

- Och...

O co jej chodzi? Równie dobrze moglibyśmy siedzieć w ciszy.

- A co z ... Conorem? Dalej się przyjaźnicie?

- ... Tak. Przeszkadza ci to?

Znowu będzie się czepiać Conora? Właściwie to jestem zaskoczony, że go w ogóle pamięta.

- Nie... Nie przeszkadza mi. A czy on... wie... o tobie? O was?

- Ta. I nic do tego nie ma.

Ponownie zapadła dłuższa chwila ciszy. Na szczęście w końcu przyszedł Allan z tą pieprzoną kaczką. W zasadzie... właśnie wymieniłem z moją matką kilka zdań. W dodatku bez wrzasków czy pretensji... Jeśli reszta kolacji będzie tak przebiegać... to może nie będzie to kompletna klęska.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top