Plan był dobry... ale wykonanie...

Nina

Nie potrafiłam oderwać wzroku od drzwi wejściowych. Tak bardzo chciałam już zobaczyć w nich zatroskanego Nicka, albo policję, że nawet nie zorientowałam się, kiedy zaczęła odtwarzać się kolejna bajka, a ja nie przestawałam szarpać frędzli u koca, którym przykrył mnie Jason.

To był jakiś koszmar. W najgorszych snach, nie przypuszczałam, że może dojść do czegoś takiego.

Przeniosłam spojrzenie na drzwi, za którymi zniknął. Nie sprawdzał, czy dalej oglądałam. Nie miał też możliwości widzieć mnie pod takim kątem na łóżku. Dlatego w mojej głowie coraz intensywniej przebijał się pomysł, żeby spróbować uciec.

Co prawda nie miałam pojęcia, gdzie byłam, ani jak dotrę do Nicka, ale musiałam mieć na względzie to, że dobroć Jasona nie mogła trwać długo. Ludzie się nie zmieniali. Przynajmniej nie aż tak bardzo. Z resztą, gdy ze mną był też potrafił być nieziemsko słodki, aby zaraz potem stwierdzić, że czymś go rozzłościłam i dać mi karę jakiej świat nie widział.

Poza tym... To Nick był moim Tatusiem! Tylko jego miałam obowiązek się słuchać, bo to z nim podpisałam zasady!

Z takimi myślami, przekonana o genialności swojego planu, powoli wstałam z łóżka, a następnie obserwując pokój, w którym był Jason, zaczęłam zbliżać się do drzwi.

Przypuszczałam, że będą mogły być zamknięte, ale musiałam spróbować.

Delikatnie nacisnęłam klamkę i zaraz moje obawy się potwierdziły. Mimo to, wcale nie zamierzałam odpuścić. Tu chodziło o moje życie! O to, żeby tym razem nie zdołał mi zrobić krzywdy!

Uciekłam raz... zrobię to i drugi.

Ostrożnie odsunęłam kwiatek, stojący na parapecie, a potem otworzyłam na oścież okno. Robiłam to powoli, w obawie, że okno zaskrzypi, a to zainteresuje Jasona. Nie mogłam sobie pozwolić na żaden głupi błąd.

Kiedy tylko otworzyłam je dostatecznie szeroko, natychmiast przeszłam na drugą stronę, mało nie piszcząc ze szczęścia.

Serce tłukło się w mojej piersi z dumy, że tak łatwo udało mi się uciec. Pędem ruszyłam do furtki, ale gdy tylko szarpnęłam za klamkę, ta znów nawet nie drgnęła.

Spanikowałam. Przez chwilę, nie miałam pojęcia, co zrobić. Próbowałam się wzpiąć, po pionowych szczeblach, ale wciąż ześlizgiwałam się na ziemię, robiąc tym sporo hałasu.

- Nina! Nina! - Do moich uszu dotarło wołanie, więc spanikowana, pędem rzuciłam się za dom w nadziei, że tam natrafię na jakiś słaby punkt tej twierdzy, a w gorszym przypadku znajdę jakąś dobrą kryjówkę.

Jason wyszedł na zewnątrz, o czym świadczyło kłapnięcie drzwiami oraz wołanie.

Nie miałam wyboru. Musiałam się schować, jeśli chciałam coś wskurać tym swoim wybrykiem.

Serce mało nie wyskoczyło mi z piersi, bo domyślałam się, co zrobi Jason, gdy tylko mnie dopadnie.

Przykucnęłam za krzakiem, zasłaniając usta dłonią, żeby nie zdołał usłyszeć mojego przyspieszonego oddechu. Przerażenie sięgnęło zenitu, gdy znalazł się za domem.

Mogłam wyraźnie usłyszeć, co mówił między nawołaniami.

,,Nie pozbiera się!"

,,Mam nadzieję, że nie wyszła poza ogrodzenie..."

Bałam się, ale było już za późno, żeby stchórzyć.

Kiedy tylko Jason minął mnie i poszedł w głąb ogrodu za domem, stwierdziłam, że dobrym pomysłem będzie pobiegnięcie znów do furtki.

Chyba jakoś naiwnie wierzyłam, że jedynie nie przekręciłam jakiejś wskazówki, czy innego skobelka.

Jednak, gdy tam wróciłam, wszystko wskazywało na to, że potrzebny był klucz, a jak na złość na horyzoncie znów pojawił się Jason, który chyba zamierzał zacząć poszukiwania poza posesją.

W ostatniej chwili, podbiegłam do drzwi od zabudowanego stanowiska na kubły na śmieci. I na szczęście furtka otworzyła się, wpuszczając mnie do środka.

Nie ważny był niezbyt przyjemny zapach z kubłów na śmieci, czy ciemność, bo projektant najwyrażniej dosadnie zadbał o to, aby nie zaprzątały one wyglądu gustownej posesji. Dopiero po chwili... zdałam sobie sprawę, że znalazłam się w koszmarnej pułapce.

Zaczęłam macać rękami ściany w poszukiwaniu klamek... ale ich nie było!

Wmawiałam sobie, że to było tylko złudzenie, że gdzieś muszą być, ale nawet na klęczkach, badając centymetr po centymetrze zimnej blachy, nie byłam w stanie się wydostać!

Spojrzałam na szczelinę przy podłodze, ale była zbyt mała, żebym mogła się przecisnąć. Tak samo ta u góry - co pewne miało powstrzymać zwierzęta, przed buszowaniem w śmieciach.

Długo nie mogłam pogodzić się z tym, że będę musiała wydać swoją obecność i prosić Jasonaa o to, żeby mnie wypuścił.

Płakałam. Płakałam, bo wiedziałam, że za to nie usiądę na tyłku przez miesiąc. Płakałam, bo wiedziałam, że będzie ze mnie drwił i wzmoży czujność.

Ale jednak przodował strach przed biciem. Strach przed tym, że może odważy się zrobić to na gołą skórę... strach przed upokorzeniem... Tak bardzo nienawidziłam, gdy używał ,,dziecinnych" określeń na brutalne bicie mnie bez pomyślunku. ,,Dziecinnych określeń", których używałam jak byłam mała, żeby uprosić rodziców, żeby mnie nie bili. Ale oni też nie mieli litości. Mieli wiele wspólnego z Jasonem.

Nagle usłyszałam coraz głośniejsze kroki. Zakryłam usta - nie wiadomo po co w takich okolicznościach, bo i tak raczej wypuścić mógł mnie tylko Jason i prędzej, czy później musiał to zrobić - żeby być cicho, ale zaraz drzwi otworzyły się, a w nich stanął nikt inny jak Jason z miną tak nieprzyjemną, że w moment wizja śmierci z głodu, czy pragnienia w tym śmietniku wydawała się lepsza od bycia z nim.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top