Urwany trop...

Nick

Powoli wchodziłem po schodach, czując jak drżę ze zdenerwowania. Tyle czasu czekałem na moment aż wreszcie ich odnajdę i choć miałem ochotę wtargnąć do budynku jak burza, musiałem mieć na względzie, że w akcie desperacji John mógł posunąć się do czegoś jeszcze głupszego niż porwanie.

Byli na górze. Z daleka wabiły mnie dziwne dźwięki dochodzące z jednego z pokoi w tym wielkim domu.

Szedłem powoli, uważnie stąpając po podłodze, jakby znajdowały się tu pułapki. Nie zamierzałem się zdradzić, dając mu tym samym czas na ucieczkę. Choć najpewnie ludzie Michelsa obstawili już wszystkie drogi ucieczki.

Nacisnąłem klamkę i uchyliłem drzwi, a widok, który ujrzałem rozerwał mi duszę.

Nina była naga, nieprzytomna, a nad nią górowała szumowina John. Również nie miał na sobie kompletnie nic i nie przejmując się moim wtargnięciem... Robił swoje. Jej ciało poruszało się bezwładnie w rytm jego ruchów, a ja czułem jak budziło się we mnie najgorsze zło.

Byłem gotowy go wtedy zabić z największą okrutnością. Nie czułbym żalu. Przed sądem powiedziałbym szczerze, że zrobiłbym to nieskończenie wiele razy. I nawet to nie ukoiłoby moich wyrzutów sumienia.

Oderwałem go od niej, a następnie zacząłem okładać bez opamiętania i wtedy ocknąłem się z tego koszmaru cały zlany potem, dysząc tak głośno, jakbym dopiero co przebiegł maraton.

Dzwonił mój telefon.

- Tak? - Odebrałem, starając się brzmieć jak najspokojniej.

- Mamy trop. Jeśli jesteś gotowy możemy jechać nawet zaraz.

- Jestem. Będę za dziesięć minut - oznajmiłem, po czym zaraz poderwałem się z kanapy.

Była u niego już tak długo. Czułem, że jeśli jej coś zrobił to nigdy sobie tego nie wybaczę.

***

- Spierdolili - warknął William, zrzucając jakiś wazon na podłogę.

Ten rozpadł się na posadzce na drobne kawałeczki.

Przebyliśmy tyle kilometrów... aby wejść do pustego domu.

Potwornie chciało mi się płakać... Czułem się tak beznadziejnie bezradny i rozbity. W tym czasie mógł jej już zrobić tyle potworności. Nie wspominając o tym, że jeśli faktycznie udało mu się ją wywieźć za granicę... to szanse tego, że ją odnajdziemy... spadały niemal do zera.

Wszedłem na górę po drewnianych schodach, czując się niemal jak w moim śnie. Tylko tyle, że ich już tu nie było. Minąłem jednego z ludzi Michelsa, który skończył obchód strychu i otworzyłem drzwi do jednego z pokoi.

Moja warga zatrzęsła się. Pokoik o różowych ścianach był pusty. Podszedłem do stolika i uśmiechnąłem się przez łzy, na widok jakiegoś rysunku. Wszędzie poznałbym ten styl. Rysunek Niny. Nie musiało być tak źle skoro sobie rysowała. Pocieszałem się na siłę.

Podszedłem do jej łóżka i przejechałem dłonią po białej pościeli. Odgarnąłem kołdrę, jakbym wierzył, że się tam schowała, ale jej nie było. Zabrał ją... Był sprytniejszy.

Spojrzałem w bok i dopiero wtedy zorientowałem się, że na stoliku nocnym leżał pas złożony na pół, a wtedy coś się we mnie zagotowało. Zacisnąłem pięści, starając się opanować. Czego wcale nie ułatwiał mi ten widok.

Bił ją. Pewnie moje maleństwo stawiało opór, który tłumił przemocą. Znów pojawiło się we mnie uczucie rodem z końcówki snu. Gdyby tu teraz przede mną stanął, zatłukłbym go bez zawahania.

- Jak szybko zdołacie go znów namierzyć? - Zbiegłem na dół.

- Wszystkie loty są śledzone. Dlatego jeśli już to wybrał samochód. Kiedy tylko dostaniemy informację, gdzie zmierza, ruszymy dalej - odparł spokojnie Michels, przeglądając lodówkę.

- Będziemy tu siedzieć bezczynnie? - zapytałem wściekły.

- Nie ma sensu jechać gdziekolwiek. Chyba nie chcesz, żebyśmy zrobili dwieście kilometrów na północ, gdy potem okaże się, że wywiózł ją na południe.

- Nie chcę... Ale może trzeba kogoś popytać...

- Kogo? To odnowiona leśniczówka na środku odludzia. Dziki chcesz pytać? Jelenie? Wiemy, że tu byli.

- Ile potrwa znalezienie ich?

- Nie wiem. Dwa... Trzy dni.

- Za długo - warknąłem zdenerwowany. - W dwa dni może ją wywieźć na drugą półkulę ziemi!

- Nick. - Will spojrzał mi prosto w ovzy. - Wiemy, że ta sprawa ma priorytetowe znaczenie i naprawdę ci współczujemy. Każdy z nas daje z siebie wszystko, ale spróbuj nas zrozumieć. Nie jesteśmy maszynami. Potrzebujemy odpoczynku i czasu na zdobycie informacji. To nie film science fiction, że informatyk wklepie jedną linijkę kodu i już wszystkie satelity NASA są nasze i namierzają tego chuja. Działamy na zasadzie siatki informacyjnej. Jeden drugiemu przekazuje informacje i niestety to trwa. Postaraj się nie unosić emocjami i nie wywoływać nerwowej atmosfery. Jesteśmy z tobą i jeśli ten chuj tknie małą, to zapewniam cię, że każdy z nas stanie w kolejce, aby wymierzyć mu sprawiedliwość. Na razie zakładamy, że wszystko jest dobrze i musimy ją tylko znaleźć - powiedział, ale nie było w stanie mnie to uspokoić.

- Wiem. Przepraszam. Po prostu...

- Spokojnie Nick. Rozumiemy cię. - Westchnął Will. - Dobrze panowie. Częstujcie się wszystkim co tu jest. Zasłużyliście za tę nieprzespaną noc. Możecie też podzielić się na warty. Jak czegoś się dowiemy, od razu ruszamy dalej - Zarządził Michels, po czym sam zaczął rozgaszczać się w domu Johna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top