***
Idris. Cmentarz pochańbionych.
2 dni po śmierci Clary.
Nawet w Idrisie nie zawsze świeciło słońce. Chmury pociemniały. Ptaki i drzewa ucichły. Ludzie zebrali się na cmentarzu, czekając aż trumna wjedzie do dołu, a po charakterystycznym: Niech anioł ma cię w swojej opiece, zabrali się za zasypywanie. Bohaterstwo dziewczyny zostało pominięte. Jej zagubione ciało nie spoczęło w dębowej trumnie. Została wyklęta tak jak jej rodzice, a protesty przyjaciół niczego nie zmieniły.
Izzy podeszła do stojącego najbliżej brata i opartego o drzewo Simona. Obaj załorzyli czarne garnitury. Patrzyli w milczeniu, jak trumna znika im z oczu. To nie był dla nich łatwy tydzień i w najbliższym czasie nie było, co liczyć na poprawę. Dziewczyna położyła dłoń na ramieniu blondyna. Towarzyszący im vampir otarł ukradkiem łzę. Herondale jako jedyny nie płakał podczas pogrzebu, ale wszyscy wiedzieli o towarzyszącej mu od dawna pustce.
- Trzymasz się jakoś? - spytała, chcąc przerwać dręczącą ich ciszę.
- Jakoś tak - odparł cicho, wkładając ręce do kieszeni - Co innego mógłbym robić?
Rozpacz w głosie chłopaka, zaniepokoiła czarnowłosą. Clary była jego pierwszą miłością. Zarówno on jak i Simon nieustannie obwiniali się o jej śmierć. Tak bardzo chciała ulżyć im teraz w cierpieniu, ale jedynym co mogła zrobić było przytulenie się i sprawdzenie czy ich serca nie przestały jeszcze bić.
- Chyba rozumiem - mruknęła, odrywając się od brata - Alec też chciał dzisiaj przyjść, ale dalej nie jest z nim najlepiej. Magnus z trudem przekonał go by jednak został w domu.
Łowca skinął głową. Chciał chyba dodać jej w ten sposób otuchy, ale przez zaczerwienione oczy, nie wyglądał zbyt przekonująco. Ludzie zaczęli się rozchodzić. Wiatr zawodził pośród drzew opłakując utraconą duszę. Jedynie oni stali jeszcze w pobliżu grobu, a kawałek dalej znajdował się zapłakany Luke oraz zasmucona Maryse. To chyba cud, że Clave pozwoliło na obecność podziemnych.
- Zasłużył na odpoczynek - wychrypiał, przecierając czoło - Mało brakowało, by również wylądował przeze mnie w takim grobie...
Zaciskał pięści z ogromną mocą, a lekko przydługie paznokcie zostawiały na skórze krwawe zadrapania. Odtwarzał w głowie całą sytuację. Analizował, co by się stało, gdyby ocknął się trochę później. Nie mógł darować sobie, że był na tyle słaby by pozwolić tej wiedźmie całkowicie sobą zawładnąć. Clary zginęła przez niego.
Łowczyni złapała go za ręce i zmusiła, by spojrzał jej głęboko w oczy. Wiedziała, że z Jacem jest dość słabo; że musi porządnie go przypilnować. Pod wpływem rozpaczy, ludzie robią różne rzeczy i z reguły są to rzeczy głupie. Przyziemni nie są jedynymi.
- To wszystko nie jest twoją winą - odparła stanowczo - Clary powiedziałaby dokładnie to samo i pewnie jeszcze by cię uderzyła. Nie możesz się obwiniać!
Kąciki ust łowcy uniosły się lekko na wspomnienie rudowłosej. Przez głowę przepłynęły przyjemne obrazy. Na prawym ramieniu poczuł ból, który dziewczyna zadawała mu zawsze, gdy tylko zrobił coś głupiego. Świadczyło to o tym, że blondyn wyrwie się w końcu z krainy rozpaczy i z biegiem czasu pozwoli temu cierpieniu odejść.
- Wiem - westchnął cicho, kierując się do wyjścia z cmentarza - Chciałaby, byśmy żyli dalej.
***
Tymczasem na Bruklinie, w domu głównego maga ( Lorenzo stracił ten tytuł, gdy wyszło na jaw czyją zasługą była naprawa linii geomancyjnych ), przez okno wkradło się do sypialni ciepłe słońce, które dopiero co uciekło przed padających od dwuch dni deszczem. Alec wolałby jednak, żeby burzowe chmury dalej trzymały je w swoim uścisku, bo złośliwe promienie bawiły się teraz na jego twarzy, przeganiając w zaświaty resztki upragnionego snu. Chłopak chcąc nie chcąc otworzył jednak zaspane oczy i wciągnął w nozdrza wspaniały zapach drzewa sandałowego, który dosłownie zawsze kojarzył mu się z Magnusem.
- Widzę, że wstałeś - usłyszał czuły głos czarownika - Jak się czujesz?
Azjata przysiadł na brzegu łóżka, odstawiając wcześniej tacę z jedzeniem na niewielki stolik i odgarnął mu z twarzy niesforne, czarne kosmyki. Tak bardzo chciał w tej chwili otoczyć się ramionami ukochanego, ale doskonale wiedział, że Lightwood jest na to zwyczajnie za słaby. Zadowolił się więc zwykłym spojrzeniem, które miało w sobie ogrom miłości.
Alec podniósł się z trudem do pozycji siedzącej i chwycił dłoń Bane'a, która jeszcze chwilę wcześniej głaskała z czułością jego głowę. Uśmiechnął się niepewnie, po czym pozwolił czarownikowi pomóc sobie ze śniadaniem. Magnus nie słuchał protestów.
- Nawet nieźle - stwierdził, gdy przęłknął już ostatnią porcję pysznego rosołu - Może wreszcie wstanę z łóżka.
Bane pokręcił głową w geście sprzeciwu. Może i chciał mieć tego chłopaka już całkowicie sprawnego, ale w przeciągu swojego długiego życia nauczył się, że po takich przeżyciach regeneracja jest zdecydowanie najważniejsza i nie można o niej od tak zapomnieć.
Nocny łowca westchnął z rezygnacją, wiedząc, że nie ma szans wygrać z czarownikiem i rozejrzał się po pokoju, by zyskać trochę czasu. Cały wczorajszy dzień zbierał się bowiem, by zadać ukochanemu nurtujące go pytanie i za każdym razem gdy otwierał usta, ostrzegawcze spojrzenie Magnusa natychmiast go od tego odwodziło. Musiał jednak zapytać.
- Magnusie? - wyszeptał patrząc ponad ramieniem Azjaty - Powiesz mi wreszcie co oddałeś Asmodeusowi, w zamian za moc? Nie uwierzę, że dał ci ją z dobroci serca.
Czarownik westchnął przeciągle, nie ciesząc się ani trochę, że ten temat w końcu się pojawił. Odwlekał to jak mógł, ale Alec nie był głupi. Choćby chciał, nie nabierze go, że zejście do Edomu nie niesie ze sobą konsekwencji.
- To nic takiego - zapewnił, ale widząc wzrok Lightwooda postanowił przestać wreszcie kłamać - No dobra - westchnął - Musiałem mu coś oddać.
Łowca czekał cierpliwie, aż Baine powie coś więcej, ale Azjata najwyraźniej nie miał na to ochoty. Ignorując ból przysunął się więc bliżej ukochanego i spojrzał mu w oczy z determinacją.
- Co ci odebrał? - spytał twardo, ale w duszy czuł niesamowity niepokój. W końcu chłopak poszedł tam przez niego.
- On...Moją nieśmiertelność - wychrypiał Magnus spuszczając wzrok.
Czarnowłosy poczół, że robi mu się słabo i gdyby stał, po tych słowach z pewnością osunąłby się na ziemię. Wiedział, że cena będzie wysoka. Nie sądził jednak, że Asmodeus pozbawi własnego syna i to jedynego, prawa do nieśmiertelnego życia. W końcu Bane był jaki był głównie dlatego, że nie musiał przejmować się takim rzeczami jak śmierć, czy starość.
- Ale...ale jak to?! - zawołał przerażony - On chce żebyś zginął?
- Nie od razu - odparł Azjata, wyciągając ręce w uspokajającym geście - Dalej jestem niezniszczalny, po prostu...po prostu nie będę miał wiecznie te 24 lata.
Po tych słowach wstał z miejsca i zaczął kręcić się nerwowo po sypialni, czekając na odpowiedź Lightwooda. Nie chciał, żeby ten czuł się winny, ale jego chłopak dosłownie zawsze czuł się winny. Teraz nie było inaczej.
Serce Aleca stanęło na moment, a gdy ponownie ruszyło, w jego umyśle pojawiło się milion myśli. Nie potrafił skupić się na jednej, a chaos jaki w nim zapanował, zdecydowanie nie był czymś normalnym. Czarnowłosy już bowiem od najmłodszych lat był skrupulatny, spokojny i poukładany, a wszelkie emocje starał się trzymać krótko, jak przystało na Nocnego Łowce. Teraz jednak, gdy zrozumiał co Magnus dla niego poświęcił, całe jego szkolenie nie miało już znaczenia. Świadomość, że czarownik zrobił to ze względu na niego przygniotła go niczym lawina górskich głazów i sprawiła, że nie mógł złapać tchu.
- A ja nie chciałem ci powiedzieć - wychrypiał zaciskając pięści z taką siłą, że zbielały mu kostki. Oczy też zacisnął, ale mimo to, pojedyńcza łza wydostała się spod powiek, by spłynąć mu po rozgrzanym od niedawnej gorączki policzku.
Bane przestał kręcić się po pokoju i doskoczył do roztrzęsionego chłopaka, który nie śmiał podnieść na niego wzroku. Azjata chwycił jego dłoń i uniósł podbródek, ale gdy zobaczył rozpacz w pięknych niebieskich oczach, natychmiast przyciągnął go do siebie, uważając, by nie sprawić ukochanemu niepotrzebnego bólu. Lightwood drgnął lekko, ale czując bliskość Magnusa, uspokoił się trochę i odwzajemnił uścisk. Trwali tak 10 minut nie chcąc przerwać ciszy, która zagłuszana jedynie przez przyspieszone oddechy, zdawała się oddzielać ich od przykrej rzeczywistości.
- Czego nie chciałeś mi powiedzieć? - spytał czarownik, nie mogąc już znieść niepokoju spowodowanego słowami łowcy.
- To...długa historia - wymamrotał odsówając się od chłopaka i patrząc na niego ze smutkiem.
- Mam czas - odpowiedział kociooki ponownie odgarniając mu z twarzy niesforne kosmyki - Całe mnustwo czasu.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Izzy siedziała na dachu instytutu i patrzyła w chmury, które przesówały się leniwie po rozgrzanym od słońca, błękitnym niebie. Lubiła tu przychodzić z Aleciem, ale że czarnowłosy odpoczywał teraz po ostatnich wydarzeniach w domu swojego chłopaka, to postanowiła, że przyjdzie tu sama. Mimo to wspomnienia dopadły ją niczym głodne bestie, które za wszelką cenę pragnęły zmusić ją do czucia czegokolwiek, poza obojętnością. Już bowiem od dwóch dni jej serce nie dopuszczało do siebie ani radości, ani smutku, ani nawet złości, która powinna ją teraz trawić i palić niczym piekielny ogień.
Tak. Łowczyni pogodziła się ze śmiercią Carly. Pogodziła się nawet z faktem, że od dwóch dni nie mogła wykrzesać z siebie nic, poza współczuciem dla Jaca i troską o drugiego z braci, który prawie stracił życie. Była zimna, pusta i kąpletnie zagubiona przez brak emocji, które zważywszy, że straciła jedyną przyjaciółkę powinny ją rozsadzać przynajmniej w podobnym stopniu jak Herondala. Tymczasem patrzyła na murek przy którym jej starszy brat ćwiczył strzały oraz matę na której młodszy przewracał się boleśnie, gdy trenowali w trójkę wykopy i nie czuła nic. Zupełnie jakby jej serce skamieniało do reszty, pod wpływem trwającego ostatnio horroru.
- Mogę się dosiąść? - usłyszała za plecami znajomy głos, który nie wydawał się ani wysoki, ani niski i który o dziwo, sprawił, że końciki jej ust uniosły się nieznacznie.
- Jasne - powiedziała zwyczajnie, nie odrywając wzroku od pędzącego w ich stronę obłoku - W końcu to wolny kraj.
Simon na te słowa parsknął cicho i usadowił się obok czarnowłosej, nie spuszczając oczu z obserwowanego przez nią obiektu. Po pogrzebie chłopak zniknął nie wiadomo gdzie, na jakieś 3 godziny, a gdy wrócił nie był już tak przygnębiony jak wcześniej, co bardzo ucieszyło zaprzyjaźnionych z nim łowców. Wyżuty sumienia jednak zostały.
- Może bym w to uwierzył - mruknął niby poirytowany - gdyby nie porywały mnie co dwie minuty jakieś nadrzyrodzone istoty, do których sam zresztą należę. No, ale nie o tym chciałem rozmawiać.
Izzy spojrzała na chłopaka z pytającą miną, dopiero teraz zauważając, że ma on zdartą skurę na prawym ramieniu. Zdartą do krwi.
Zamrugała zaskoczona.
Jakim cudem nikt tego nie zauważył?! Jakim cudem ja tego nie zauważyłam?
- To nic takiego - zapewnił widząc na czym zawiesiła wzrok - Przy spadaniu z piętnastopiętrowego budynku, ciężko nic sobie nie zrobić.
- Czemu tego nie zabandażowałeś? -spytała przyglądając się ranie z bliska - Przecież tu mogło wdać się zakażenie!
Lewis wzruszył ramionami i przejechał dłonią po roztrzepanych włosach, które przez te 2 dni zdążyły już nieco urosnąć. Nie wydawał się jednak zbytnio przejęty.
- To mi pomaga z poczuciem winy - wyznał.
Zapadła cisza, a przelatujące w pobliżu ptaki przyglądały się z ciekawością osobliwej parze. Nie mogły jednak nawet w najmniejszym stopniu podejrzewać, co działo się teraz w ich sercach, które po utracie bliskiej osoby biły zupełnie innym rytmem niż wcześniej.
- To o czym chciałeś rozmawiać? - spytała w końcu czarnowłosa - bo chyba nie o tych twoich masochistycznych skłonnościach.
Brunet pokręcił głową, kąpletnie ignorując drugą część wypowiedzi i nie spuszczając z niej wzroku, westchnął przeciągle. Najwyraźniej nie był pewien, czy powinien o to pytać, akurat Izzy.
- Jak to będzie teraz wyglądać? - spytał ze smutkiem - W końcu Alec nieraz mówił, że Carly wywróciła wasz świat do góry nogami. Wrócicie do tego co wcześniej?
Łowczyni zastanowiła się przez chwilę. Prawda była taka, że tak byłoby zdecydowanie najłatwiej, ale czy oni potrafili jeszcze żyć tak jak dawniej? Raczej nie.
- Chyba już się nie da - westchnęła - Alec wyszedł z szafy, Jace pokazał, że ma uczucia, moja mama chyba potkochuje się w Luku, ty jesteś wampirem, a ja...ja nie muszę już zadręczać się zdaniem rodziców i niańczyć braci, z których jeden nie chciał zaakceptować kim jest, a drugi kim był. Nie możemy tak po prostu wrócić do tego co było.
Wampir skinął głową i jeszcze raz, spojrzał na białe chmury, by zaraz podnieść się z miejsca i otrzepać zakurzone ubranie. Najwyraźniej taka odpowiedź w jakimś stopniu go uspokoiła, bo mimo że jego serce wciąż było złamane, to przynajmniej nie trzęsło się już z niepokoju.
- Ale życie toczy się dalej? - mruknął, podając przyjaciółce rękę.
- Życie toczy się dalej - odparła podnosząc się z ziemi - Czy tego chcemy, czy nie.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Magnus patrzył jak jego chłopak odwraca wzrok jeszcze dalej od niego i nie mógł zrozumieć, co jest tak straszne, że od dziesięciu minut nie odezwał się on ani słowem. Nie chciał jednak pospieszać, więc patrzył jedynie jak błękitne oczy łowcy lustrują otoczenie, chcąc zatrzymać się na jakiejś rzeczy, która nie jest nim.
- Zawsze twierdziłeś, że Jace jest dla mnie najważniejszy - powiedział w końcu - Nigdy nie powiedziałeś tego na głos, ale ja wiedziałem, że tak myślisz i bałem się wyprowadzić cię z błędu.
Czarownik uniósł brwi i właśnie wtedy dostrzegł, że Lightwood przełyka ślinę. Najwyraźniej to co chciał powiedzieć było trudniejsze niż mogło mu się wydawać, a Azjata nie zamierzał mu przerywać. Nie mógł jednak zaprzeczyć, że słowa Lightwooda były prawdziwe. Już dawno pogodził się bowiem z faktem, że w życiu Aleca jego miejsce jest wprawdzie na podjum, ale nie na najwyższym jego szczeblu.
- Jace nie jest dla mnie najważniejszy - ciągnął czarnowłosy - ale gdybym powiedział, że to ciebie kocham najbardziej, musiałbym powiedzieć ci też coś, co znacznie skąplikowałoby naszą sytuację.
- Co takiego? - spytał Bane nie mogąc już wytrzymać.
Chłopak zawachał się przez chwilę, ale gdy Magnus podniósł jego podbródek w taki sposób, by nie mógł już uciec wzrokiem na bok, zrozumiał, że nie ma wyjścia. Mężczyzna poświęcił dla niego zdecydowanie zbyt wiele.
- Nocni Łowcy nie zakochują się tak jak przyziemni - wyznał - My kochamy tylko raz.
Po tych słowach czarownik zrozumiał wszystko. Wiedział już czemu jego partner tak bardzo złościł się gdy wypominał mu, że nigdy z nikim nie był, czemu jego nieśmiertelność tak bardzo go przerażała oraz dlaczego tylko raz usłyszał z jego ust te 2 słowa, które na zawsze zapadły mu w pamięci. Dla Łowcy ten związek nie był tylko pierwszym. On miał być również ostatnim.
- Oj Alec - westchnął przyciągając go do siebie - Jak mogłeś mi tego nie powiedzieć? Przecież wiesz, że nigdy cię nie zostawię.
- Właśnie nie wiem Magnus - mruknął niebieskooki wtulając się w szyję ukochanego - Przecież dla ciebie to nic niezwykłego.
Azjata pokręcił głową i pogłaskał czarnowłosego po głowie, pragnąc wyrazić tak wiele i nie potrawiąc ubrać tego w słowa. Postanowił więc, że powie to wprost, najdosadniej jak się da, żeby ta niepewna istotka zrozumiała wreszcie ile dla niego znaczy.
- Alec - zaczął, ponownie zmuszając chłopaka, żeby spojrzał mu w oczy - Nikt wcześniej nie liczył się dla mnie tak jak ty i nigdy nie będzie. Może i byłem zakochany nie raz, nie dwa, a moje doświadczenia są rozmaite, ale tylko dla ciebie mógłbym stać się śmiertelny, co nawiasem mówiąc, ogromnie mnie przeraża. Prawdziwie kocha się tylko raz, a ja mam pewność, że nie zdołałbym nikomu innemu oddać tyle serca ile oddałem tobie.
Lightwood nie powiedział nic więcej, tylko jeszcze mocniej przytulił się do czarownika, który natychmiast odwzajemnił uścisk. To zdecydowanie wystarczyło, bo oboje wiedzieli, że słowa Azjaty były prawdą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top