7.

Thomas:

Poranek po tym jaku upiłem się z moimi przyjaciółmi nie należał do łatwych, byłem bardzo pijany poprzedniego wieczoru i miałem jedyne przebłyski tego jak Dylan mnie tu odprowadził.

Swoją drogą byłem zadowolony z jego pracy, miała już kiedyś miejsce podobna sytuacja, i opiekunka w środku nocy ściągała na miejsce mojego ojca, bo nie wiedziała jak ma sobie poradzić z pijanym mną. Natomiast Dylan elegancko przyjechał, i obiecał z tego co z nim pisałem, że nie powie ojcu.

Ojciec jak to ojciec, nie przejął się nawet że wróciłem w nocy i rano go już nie było w domu, czyli typowo. Przynajmniej nie musiałem przed nikim ukrywać, że się chujowo czuję.

Napisałem do Alexa czy wpadnie, ale powiedział że się źle czuje i nie da rady, oczywiście mnie to wkurzyło, to nie była pierwsza taka sytuacja że mi odmówił, a jak można mi odmówić, skoro ja chcę mu poświęcić swój cenny czas?

No nic, może jestem za dobry, ale postanowiłem zamówić dla moich przyjaciół i chłopaka jakieś drogie prezenty, które dam im w szkole. Niech znają moje dobre serce, a przy okazji ludzie w szkole zobaczą, że stać mnie by kupować im takie rzeczy, to świetny pomysł. Tego samego wieczoru zamówiłem kilka drogich drobiazgów z wysyłką ekspresową, aby rzeczy były na jutro.

W poniedziałek rano czekałem na Dylana, przyszedł do nas i od razu popatrzył na torby z prezentami.

- Ktoś ma urodziny? - spytał.

- Nie, to dla moich przyjaciół, wnieś do samochodu. I plecak - powiedziałem i podałem mu wszystko. Brunet wykonał moje polecenie, po chwili zszedł z góry mój ojciec i zawołał chłopaka.

- Dylan, mam sprawę - powiedział. Oparłem się o blat w kuchni i słuchałem o co dokładnie chodzi.

- W szkole Thomasa jest zebranie. Tu masz upoważnienie, pójdziesz na nie, zaczyna się o osiemnastej - powiedział i wręczył Dylanowi upoważnienie. Parsknąłem śmiechem, ojciec wstydził się pewnie iść na to zebranie i dlatego kazał Dylanowi. Ojciec popatrzył na mnie z pretensją, a Dylan chyba był w szoku.

- Ja? To znaczy... Tak można? - spytał.

- Tak, masz upoważnienie. Mam bardzo ważne spotkanie i nie wyrobię się - usprawiedliwił się ojciec. Dylan się krzywo uśmiechnął i poszliśmy do auta, otworzył mi drzwi, wsiadłem i zapiąłem pasy. W lusterku obserwowałem jego średnio zadowoloną minę.

- Cieszysz się, że masz taki zaszczyt by iść na zebranie? - spytałem.

- Bardzo - powiedział i ruszyliśmy do szkoły.

- Ojciec pewnie się wstydzi - wspomniałem.

- Wstydzi? - powtórzył i zerknął z niepokojem w lusterko, gdzie nasze spojrzenia się spotkały.

- No za mnie. Pewnie nauczyciele będą narzekać, jaki to jestem rozwydrzony, niekulturalny, nie mam do nikogo szacunku i takie tam - zacząłem wymieniać i wywróciłem oczami.

- To czego się tak zachowujesz? - spytał brunet.

- Bo mi wolno. Nie będą mi jakieś biedaki podskakiwać i mówić co mam robić. Swoją drogą ojcu nie chciało się mnie wychowywać, to niech się teraz wstydzi. Tyle, że on się wyręczy tobą - wspomniałem - A, no i ja pojadę na to zebranie z tobą i poczekam, bo ojciec kazał mi zrobić zakupy, zamówiłbym, ale nie mam pojęcia co chcę. Więc po zebraniu pojedziemy na zakupy spożywcze.

- Wspaniały dzień przed nami - powiedział Dylan z uśmiechem.

- Cieszę się, że tak uważasz. Ale masz rację, nie można tego dnia spędzić milej poza usługiwaniem mi - stwierdziłem, Dylan z szerokim uśmiechem pokiwał twierdząco głową i po chwili znaleźliśmy się po szkołą.

Wkroczyłem do szkoły obładowany prezentami dla moich przyjaciół i czekałem na nich w szatni. Po chwili napatoczył się kolega z klasy, ale nie pamiętam jak się nazywa, bo nie przejmuję się takimi rzeczami jak imiona obojętnych mi w życiu ludzi - ja już mam wystarczająco rzeczy o których muszę pamiętać.

- A ty co, na sklep napadłeś? - spytał widząc mnie z tymi prezentami.

- Nie, sorry, ale ja nie kradnę jak ty i twoi starzy - powiedziałem, chłopak burknął coś pod nosem i wyszedł z szatni. No przecież wiadomo, że ze mną nikt nie chce dyskutować, zawsze mam rację.

Po kilku minutach przyszła Brenda z Teresą, były bardzo zaskoczone prezentami, które im sprawiłem.

- Thomas, nie musiałeś - powiedziała Brenda i mnie przytuliła.

- Chciałem wam coś kupić - powiedziałem i wzruszyłem ramionami. Po chwili przyszedł Alex, któremu również dałem prezent.

- Skarbie, nie trzeba było - powiedział odpakowując prezent.

- Chciałem - powiedziałem.

Dobrze się z tym czułem, że coś ode mnie dostali, do tego kilka osób w szatni to widziało, więc wiedzą że to ja za wszystko zapłaciłem i mnie stać by kupować przyjaciołom drogie i markowe prezenty, nie to co niektórzy potrafią kupić jakieś gówno.

Po lekcjach przyjechał po mnie Dylan, do zebrania były jeszcze dwie godziny, więc wiadomo że nie wyrobimy się w tym czasie z zakupami.

- Jeśli mnie ktoś na zebraniu zapyta kim jestem, to co ja mam powiedzieć? - spytał.

- Opiekunką moją - powiedziałem i się zaśmiałem, bo to zabawnie brzmiało.

- Poważnie pytam.

- Poważnie mówię - odparłem i wzruszyłem ramionami.

Dojechaliśmy do mojego domu, zjadłem obiad, bo Dylan nie chciał bo mówił że już jadł, więc zjadłem sam a jemu w tym czasie podsunąłem moje lekcje do odrobienia. Niezbyt zadowolony z obrotu spraw usiadł w salonie z tym i zaczął przeglądać, a ja gdy tylko zjadłem usiadłem z nim.

- Nie powinieneś mieć jakiejś pomocy fachowej w odrabianiu lekcji? Ja nigdy się dobrze nie uczyłem i jestem zwyczajnie za głupi - przyznał.

- Nie chce mi się robić rekrutacji na to miejsce. Ty mi pomożesz - powiedziałem i zaczęliśmy szukać jakiejś pomocy w internecie, wiedziałem że co dwie głowy to nie jedna, i uda nam się to zrobić.

- Już tak późno? - spojrzał na zegarek i się zerwał - Zebranie.

- O, no rzeczywiście - powiedziałem niewzruszony, Dylan za żadne skarby nie chciał się spóźnić, no a mi to było obojętne. Usiadłem tym razem na przednim siedzeniu, bo miałem taką zachciankę i pojechaliśmy ponownie do mojej szkoły.

- Co do piątku... Serio mam nadzieję, że nie powiesz ojcu - zacząłem, jednak wolałem to od niego usłyszeć.

- No nie powiem. Tylko boję się, że twój ojciec się jakoś dowie jeśli takie sytuacje raz na jakiś czas będą się powtarzały i będę miał problemy - przyznał Dylan.

- Nie dowie się. Zresztą on ci tylko płaci, to ja wybieram kto ma mnie zawozić i w ogóle. Wyluzuj.

Dylan mimo to wyglądał na trochę zdenerwowanego, ale zauważyłem że wygląda lepiej niż ostatnio, miał na sobie dokładnie wyprasowaną koszulkę z Armaniego, ułożone włosy i nie wyglądał na tak zmęczonego jak ostatnio. Chyba wziął sobie do serca moje słowa, lub podświadomie poczuł, że wożąc taką osobę jak ja trzeba się dobrze prezentować.

Zaparkowaliśmy pod szkołą, życzyłem Dylanowi powodzenia i zostałem sam. Uchyliłem okno, z nerki wyjąłem papierosy i sobie zapaliłem, widziałem już jak Dylan na mnie reaguje i wiedziałem, że będzie mi służył i mogę wyprawiać co chcę, nie naskarży ojcu.

Paliłem sobie w spokoju i czekałem na niego, niestety ale też musiałem przemyśleć co mam kupić do domu, skąd ja mam wiedzieć co mam niby kupić i czego nie ma w lodówce? Jak dla mnie to nie ma wszystkiego, ale to szczegół. Mówiłem ojcu by zatrudnił jakąś pomoc domową, ale się nie zgodził, bo nie chciał by ktoś obcy mu się kręcił po domu, pomijając mojego szofera który od czasu do czasu u nas przenocuje czy mi w czymś pomoże.

Byłoby prościej, ale nie, teraz ja sam muszę wziąć na barki ciężar zrobienia zakupów. Zacząłem robić listę, ale stwierdziłem że nie jest mi ona potrzebna skoro ja nie wiem i tak co chcę kupić.

Po jakichś czterdziestu minutach wrócił Dylan, wsiadł i od razu na mnie popatrzył.

- Paliłeś? - spytał z lekką pretensją.

- Tak - powiedziałem szczerze.

Chłopak wyglądał jakby ledwo się powstrzymywał od nawrzeszczenia na mnie, no niech tylko spróbuje. Ale chyba dotarło do niego po chwili z kim rozmawia, wziął głęboki wdech i wydech po czym zwrócił się do mnie spokojnie.

- Nie możesz. Nie jesteś pełnoletni, a twój ojciec by się wkurzył - powiedział.

- A ty w jakim wieku zaczynałeś palić? - spytałem cwaniacko.

- A czemu zakładasz, że palę? - oburzył się.

- Bo na takiego wyglądasz. Więc mi nic nie mów. Jak na zebraniu? - spytałem.

Dylan odetchnął ciężko i chyba próbował poskładać myśli.

- Thomas, czemu ty tak się odnosisz do nauczycieli? - spytał.

- Bo są głupi, i nie mam zamiaru rozmawiać z tymi ludźmi na poziomie podłogi, są debilami, i mają się za chuj wie kogo - odparłem.

- I co, ja mam to wszystko powtórzyć twojemu ojcu jak paliłem się ze wstydu? Gdy słuchałem, że jesteś niewychowany, wyrachowany, bezczelny, i jak rzuciłeś w siostrę zakonną prezerwatywą? - spytał brunet, a ja się zaśmiałem na wzmiankę o prezerwatywie - Dlaczego tak właściwie w nią tym rzuciłeś?

- Bo byłem ciekawy czy wie co to jest.

- A czemu by miała nie wiedzieć? - spytał brunet i pokręcił głową.

- Bo jest siostrą zakonną - powiedziałem jakby to była najlogiczniejsza rzecz na świecie.

- Brak mi słów na ciebie. I co ja mam powiedzieć twojemu ojcu?

- Ale spokojnie, on i tak ciebie o nic nie zapyta, nie interesuje go co się dzieje w szkole dopóki do niej chodzę i mnie z niej nie wyjebią.

- Jak go nie interesuje? Masz tyle uwag, jest tyle skarg na ciebie, i jego to nie obchodzi? - spytał ponownie Dylan.

- No nie. Zobaczysz zresztą, że nie zapyta. Jedźmy na te zakupy - zarządziłem.

- Wychowawczyni też mówiła, że za dwa tygodnie macie wycieczkę do muzeum - wspomniał Dylan.

- Ja nie idę, nie będę chodził po jakimś wstrętnym śmierdzącym muzeum, gdzie są jakieś stare brudne prehistoryczne rzeczy, no i nie będę pokazywał się nigdzie poza szkołą z tą bandą debili zwanych moją klasą - powiedziałem z pogardą.

Dylan już nic nie powiedział, chyba mu zabrakło na mnie słów. Dojechaliśmy do marketu, Dylan wziął duży wózek, bo ja nie będę przecież ani go pchał ani tym bardziej dotykał tej brudnej rączki, którą od razu potraktowałem płynem antybakteryjnym.

- Co chcesz kupić? - spytał Dylan.

- A no nie wiem. Ah wiem. Kocham pomidory, kupmy pomidora - powiedziałem, pojechaliśmy na dział z warzywami.

Nie wiem czemu Dylana zdziwiło, że ja szukam pomidora idealnego, bez żadnej skazy. Stał obok i obserwował moje poczynania w poszukiwaniu pomidora godnego zakupu.

- Thomas, te pomidory są w większości takie same - stwierdził chłopak.

- Nie, zobacz, ten jest tu wgnieciony - powiedziałem i podałem mu.

- Nic tu nie ma...

- Moje oko widzi więcej. O masz, a ten jest za twardy, przecież sobie zęby na tym połamię - zbulwersowałem się.

- A ten? - spytał brunet.

- Nie, ten może być nieświeży... Ooo! - krzyknąłem na widok baby z obsługi i od razu do niej podszedłem, a Dylan pognał za mną w obawie chyba że coś odpierdolę, ale ja kurwa tylko walczę o swoje prawa - Powinienem podać wasz sklep do sądu, tu są same brzydkie pomidory, i co ja mam kupić?

- Proszę pana, pomidory są świeże, dziś przywiezione - powiedziała spokojnie kobieta.

- Nie wydaje mi się, wszystkie są albo skażone, albo twarde.

- Twarde, bo może dopiero co dojrzały - powiedziała kobieta, widziałem że jest lekko poddenerwowana.

- Ale ja nie przychodzę tu żeby kupić pomidora, który jeszcze musi poleżeć by był dobry, ale po to żebym mógł sobie od razu po powrocie zrobić z nim jebaną kanapkę, czego ty tu kobieto nie rozumiesz? - ryknąłem, no i do akcji wkroczył Dylan, który zaczął mnie uspokajać i przeprosił kobietę, która wkurzona poszła do swoich obowiązków.

- Thomas, cholera jasna, nie rób wstydu - powiedział donośnie Dylan.

- Dylan, bo to jest zamach na moje prawa konsumenckie - powiedziałem równie zbulwersowany i zacząłem tupać nogami zwracając uwagę innych klientów.

- Nie wiesz o czym mówisz, Boże - powiedział i podał mi pomidora - A ten?

- O, widzisz, ten jest dobry. Gdyby wszystkie takie były, to by nie było problemu, a ile tu się było trzeba naszukać.

Wrzuciłem warzywo do koszyka i poszliśmy dalej, musiałem kupić jakieś pieczywo, zacząłem macać wszystkie chleby i bułki w poszukiwaniu czegoś co jest godne mojego podniebienia. Oczywiście Dylan się zbulwersował i kazał mi założyć rękawiczkę, zrobiłem to żeby już tu nie marudził.

- Ale wiesz, że gdyby te bułki były przeze mnie zmacane to ich ceny by wzrosła? - spytałem.

Dylan nic nie powiedział, chyba już był nawet trochę zdenerwowany, też założył rękawiczkę i pomógł mi w szukaniu odpowiedniego pieczywa. Tyle dobrego, że i tak mamy catering do domu, ale jednak coś w lodówce musi być. Oprócz tego przypomniało mi się, że miałem też kupić płyn do płukania oraz proszek, więc gdy wybrałem odpowiednie bułki, to poszliśmy na dział z chemikaliami.

- Jak myślisz, który zapach będzie najlepszy? - spytałem.

- Nie wiem, może ten - powiedział Dylan wskazując na jeden z płynów, ale z jego strony nie widziałem jakiegoś ogromnego entuzjazmu jakiego oczekiwałem. Nie jedna osoba chciałaby być na jego miejscu i pomagać mi w zakupach.

- Może mieć potencjał, ale weźmy z tej najdroższej firmy - powiedziałem.

- Ten - powiedział Dylan, wziąłem do ręki płyn, odkręciłem i powąchałem - No może być, ale może ten różany będzie lepszy - zastanowiłem się i zacząłem porównywać wszystkie. Widziałem, jak w Dylanie musiały buzować emocje, zastanawiało mnie tylko czy wybuchnie, czy wytrzyma to co wyprawiam w sklepie.

Po chwili podałem mu też te płyny, aż w końcu rozstawiłem je na półce sklepowej i zaczęliśmy sprawdzać wszystkie po kolei, i wybrałem najlepszy, o zapachu kwiatów z łąki.

Kupiliśmy jeszcze coś do picia, kilka rzeczy do jedzenia i pojechaliśmy do mojego domu. Dylan wniósł mi wszystko, i zostałem sam w wielkim domu, nie miałem pojęcia o której godzinie spodziewać się ojca, ale gdyby nie wracał na noc to raczej by mnie o tym poinformował.

.

.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top