5.
Thomas:
Dziś był piątek, byłem z tego powodu szczęśliwy, bo na wieczór miałem zaplanowane wyjście z moimi przyjaciółkami - Teresą i Brendą, oraz moim chłopakiem Alexem. Byłem co prawda średnio przytomny po tym robieniu durnych dekoracji na przestawienie, ale miałem zamiar odespać to dziś na dwóch wf-ach.
Gdy tylko się przygotowałem, rozkazałem Dylanowi, by odebrał moje śniadanie do szkoły, bo ja w tym czasie musiałem się dopakować.
Wyglądał jakby chciał mnie zabić, nic nie mówił, ale widziałem jaki był zły. No cóż, nikt nie mówić że pilnowanie mnie będzie proste, ale przecież on ma za to płacone.
- Odebrałeś? - spytałem wlokąc za sobą plecak.
- Tak - powiedział.
No nie. Nie wierzę... Przyglądałem się na niego uważnie, ja na niego, on na mnie. Skrzyżowałem ręce na piersiach, no liczyłem że się domyśli o co mi chodzi.
- Dylan - powiedziałem donośnym głosem.
- Słucham? - spytał.
- Masz nieuprasowaną koszulkę, chcesz mnie tak wieźć? - spytałem zbulwersowany, jak on wygląda, co za wstyd, przecież mój szofer musi mieć na sobie markowe idealnie wyprasowane ubrania, sam o to bardzo dbałem.
- Przecież zawożę cię tylko, nikt mnie nawet nie...
- Dylan! - krzyknąłem tonem rozkazującym, udałem się szybko do salonu i wyjąłem żelazko. Chłopak niechętnie podszedł, zdjął koszulkę i zaczął prasować. Czy ja dorosłego chłopa mam uczyć prasować do cholery?
Nie był zbyt zadowolony z obrotu spraw, ale finalnie zrobił to co mu rozkazałem i miał przyzwolenie by mnie odwieźć do szkoły.
- Zrób coś z sobą, dziś będę cię potrzebował - powiedziałem gdy jechaliśmy. Dylan z kamienną twarzą się do mnie zwrócił.
- W jakim sensie?
- Dziś jestem umówiony z przyjaciółmi, będziemy musieli po wszystkich pojechać, zawieziesz nas, a gdy będziemy się chcieli zbierać to odwieziesz.
- Okej - powiedział.
- Tylko zrób coś z sińcami pod oczami, no jak ty wyglądasz. I dokładnie się uprasuj. Ah, ubierz marynarkę i koszulę które kupił ci mój ojciec, będzie lepiej wyglądać gdy przyjedziesz w takim profesjonalnym stroju - zarządziłem.
- Już, wszystko paniczu? - spytał Dylan.
- Tak... To dobrze brzmi, tak podkreśla mój status społeczny, nikt się tak do mnie jeszcze nie zwracał. Jesteś Dylan na dobrej drodze do pozostania moim szoferem na dłużej - powiedziałem i poklepałem chłopaka po ramieniu.
W końcu podjechaliśmy pod szkołę, Dylan otworzył mi drzwi, podał plecak i poszedłem do szkoły. Udałem się od razu do szatni, gdzie znajdywały się szafki szkolne. Chciałem swoją obkleić naklejkami jakichś drogich marek, ale dyrekcja mi zabroniła, bo potem tego nie da się zdjąć. Też mi, powinni być mi jeszcze wdzięczni, że chciałem w tej szkole pozostawić im na wieczność naklejki, które należały do mnie.
Zostawiłem kurtkę, miałem już iść pod klasę, gdy zobaczyłem że idzie mój chłopak Alex. Przywitaliśmy się od razu, ale nie poszliśmy razem bo on chodził do innej klasy, razem z Brendą, ja natomiast byłem w klasie z Teresą, z którą zawsze siedziałem.
Teresa czekała już pod klasą, przywitałem się z nią od razu.
- Hej, przyniosłeś tę dekorację? - spytała.
- Tak, były robione w nocy wraz z tym Dylanem. Prawie nie spałem - wspomniałem, od razu w oczy rzuciła mi się siostra zakonna, której przed wejściem do pokoju nauczycielskiego dałem jej dekorację.
Weszliśmy po chwili na lekcję chemii, usiedliśmy z tyłu z Teresą. Nie byłem nigdy jakimś wybitnym uczniem, chociaż ojciec naciskał, ale mi się nie chciało uczyć. Po co miałbym to robić, skoro i tak odziedziczę po ojcu wszystko łącznie z firmą.
Nauczyciel od chemii jak zwykle prawił jakieś bezsensowne monologi, a my z Teresą siedzieliśmy w telefonach. Reszta klasy też była średnio wzruszona lekcją, niektórzy siedzieli jak my w telefonach, a część lamusów klasowych robiła notatki.
- Patrz - powiedziała moja przyjaciółka podsuwając mi telefon pod nos, w którym była torebka.
- Ładna - stwierdziłem, często doradzałem jej w zakupach, w końcu znałem się na tym jak nikt inny - Ale nie przeszkadza ci, że ona jest z przeceny? Jak coś jest przecenione, to znaczy że nie warte swojej ceny. Swoją drogą... Kupowanie z przeceny.
- Ale ja czekałam na tę przecenę, ojciec nie chce i tak mi jej kupić, powiedział że mi nie da aż tyle - powiedziała dziewczyna.
Ojciec Teresy był lekarzem medycyny estetycznej, Teresa też miała dużo kasy, ale ojciec wydzielał jej większe granice w dysponowaniu pieniędzmi niż mój. Jej mama również miała taki sam zawód i razem prowadzili klinikę, ale często żałowali jej pieniędzy na torebki czy markowe rzeczy, zawsze mnie to denerwowało, przecież trzeba jakoś się pokazać, jak cię widzą tak cię piszą, prawda? Nie wyobrażam sobie wyjść w jakimś plecaku z Nike zakupionym w markecie, ja muszę być lepszy.
- Oj Teresa, niech da ci ile może, a ja ci dorzucę - powiedziałem, myślałem że moja przyjaciółka wyskoczy z ławki na wieść o tym.
Często pomagałem moim przyjaciołom w potrzebie tak pilnej jak zakup nowej torebki czy czegoś markowego. Nie chciałem by pomyśleli, że jestem sknerą, zresztą będę jeszcze bardziej szanowany i znany jako Thomas Sangster o złotym sercu, który dokłada się do zakupu torebki z Chanel dla swojej przyjaciółki. To dopiero ważna rzecz, nie jakieś zbiórki, bo w Afryce panuje głód czy pomoc uchodźcom, niech się do roboty wezmą, nie będę pomagał obcym biedakom - reprezentantom plebsu.
- Thomas, o czym właśnie mówiłem? - zwrócił się do mnie nauczyciel, którego chyba przyciągnęło nasze chwilowe głośniejsze zachowanie.
- Pan nie wiem o czym mówił, wiem za to o czym mówiłem ja, i to chyba najważniejsze - powiedziałem.
Wszyscy w klasie zerkali na mnie, ale nikogo to nie dziwiło, każdy wiedział że do nauczycieli mam średni szacunek, oni w ogóle powinni czuć się zaszczyceni, że przebywają ze mną w jednym pomieszczeniu.
- Zaraz ci wpiszę uwagę, nawet książki nie wyjąłeś! - wrzasnął typek.
Wywróciłem oczami po czym nachyliłem się do plecaka i wyjąłem podręcznik, który rzuciłem na ławkę pokazując tym swoją obojętność co do tego zjebanego przedmiotu.
Nauczyciel już dalej mnie nie zaczepiał, tylko wrócił do prowadzenia lekcji, i bardzo dobrze, za coś w końcu bierze pieniądze, bierze hajs za nauczanie, a nie za znęcanie się nad uczniami.
Teresa zasłoniła się bluzą i śmiała się z mojej wymiany słownej z nauczycielem, ja wróciłem do przeglądania telefonu.
Jako że dziś piątek i ogólnie wolno mi wszystko nic nie robiłem na lekcjach, trochę notowałem, ale to tyle dopóki mnie nie zaczęła boleć ręka.
Po lekcjach przyjechał po mnie Dylan, pożegnałem się z przyjaciółmi i chłopakiem, mieliśmy się potem spotkać wieczorem.
Dylan:
Myślałem, że zabiję tego gnoja. Tego wstrętnego, rozpieszczonego gnoja. Przez niego czułem się jakbym nie żył, do tego kazał mi kurwa rano prasować koszulkę, bo przecież ja musiałem jakoś wyglądać przy odwożeniu go do szkoły, gdzie nikt kurwa poza nim mnie nawet nie zobaczy.
Postanowiłem brać to na chłodno, z rozwagą. Gdy tylko tego gówniarza odstawiłem do szkoły pojechałem w końcu do swojego mieszkania i zasnąłem, potem musiałem go przecież przywieźć ze szkoły, i wieczorem miałem znowu robić za szofera.
- Dylan, jak się czujesz? - spytał Brett widząc z jaką nienawiścią prasuję koszulę, bo ta młodociana gnida kazała mi się odjebać jak szczur na otwarcie kanału.
- Chujowo. Zły jestem, a nie mogę nawet być nieprzyjemny w stosunku do niego, bo pójdzie, naskarży i stracę robotę - zacząłem wiązankę narzekania, bo już nie mogłem wytrzymać napięcia - On nie ma kurwa żadnej zalety, jest spierdolonym zjebem. A nie, przepraszam ma jedną zaletę. Gdy czasem się zapatrzy w swojego srajfona to się potrafi nie odzywać kilka minut, jakby go nie było. Tak, to jego zaleta, że potrafi kilka minut nie kłapać mordą.
- Podziwiam cię za cierpliwość.
- Ja siebie też. Jeszcze powiedziałem dziś do niego sarkastycznie "panicz", bo mnie już wkurwił, a on wziął to na poważnie. Nie wiem, może myśli że jest dla mnie jakimś kurwa autorytetem, czy że się cieszy uznaniem z mojej strony. Popierdolony - stwierdziłem i odwiesiłem starannie koszulę na wieszak, by pan perfekcyjny się nie dojebał.
- Przyniosłem ci z pracy krem regenerujący na noc, maseczki, plastry pod oczy - powiedział Brett i podał mi niewielką siatkę.
- Oh stary, ratujesz mi życie. Ta gnida będzie się przecież czepiać, że nie wyglądam reprezentacyjnie, swoją drogą jak on mi takie noce będzie urządzał to co się dziwić.
Brett pomógł mi się wyszykować i nawet uczesał mnie ładnie, bo trochę się na tym znał. Jeszcze by królewicz stwierdził, że ja nie jestem godny by go kurwa wieźć.
Wsiadłem ostrożnie do auta by nie pomiąć garnituru, przejrzałem się w lustrze, no chyba się do niczego nie doczepi. Ruszyłem, na samą myśl o tym człowieku miałem ochotę kurwa wrócić do domu. Ale cóż, dojechałem pod willę. Wysiadłem, wszedłem na podwórko i zadzwoniłem do drzwi. Otworzył mi jego ojciec.
- O, Dylan - powiedział i zaprosił mnie gestem do środka.
- Dzień dobry - przywitałem się.
- Dobrze cię widzieć. Jak noc? Dał ci jakoś żyć? - spytał.
- Do czwartej w nocy robiliśmy dekoracje na przedstawienie - powiedziałem. Jego ojciec się uśmiechnął zakłopotany i się podrapał po głowie.
- Zapłacę ci za to... - odpowiedział.
Oj chłopie, po usługiwaniu twojemu rozpieszczonemu syneczkowi, to ty mi jeszcze kurwa za terapeutę będziesz musiał zapłacić.
Po chwili przyszedł Thomas, odjebany w jakąś koszulę, i zadowolony że wychodzi.
- No, w końcu wyglądasz godnie by mnie wozić - skomentował mój wygląd.
- Thomas - syknął jego ojciec, ale blondyn nic sobie z tego nie zrobił i tak po prostu machnął w jego stronę ręką i wyszedł przed dom.
- Dobrze, a więc pojedziemy po wszystkich i zawieziesz nas do centrum, i będziesz pod telefonem, gdy zadzwonię byś po nas przyjechał, to przyjedziesz - powiedział i stanął na przeciw mnie - Z prędkością światła - dodał i dźgnął mnie krótko palcem w klatkę piersiową i się złośliwie uśmiechnął.
Z każdym dniem pracy dla niego zastanawiałem się, czy ktoś w ogóle poświęcił chociaż chwilę na jego wychowanie, bo wygląda jakby był trzymany pod jakimś kloszem i nikt się nim nie interesował. Naprawdę mnie to zastanawiało.
Oczywiście otworzyłem królewiczowi drzwi by mógł wsiąść do auta, po czym sam wsiadłem.
- Dylan, moim znajomym też będziesz musiał otwierać drzwi - powiedział.
Raz, dwa, trzy, spokojnie Dylan. Myśl o hajsie, naprawdę go potrzebujesz, hajs, hajs, hajs na długi, hajs na długi. Wdech, wydech, wdech...
- Jest to oczywiste - powiedziałem z wymuszonym uśmiechem. Tylko idiota mógł nie zauważyć sztucznego sarkastycznego uśmiechu i tonu wypowiedzi, ale cóż, czego ja się spodziewałem po Thomasie.
- No, widzisz jak się rozumiemy - powiedział zadowolony blondyn. Wziąłem głęboki wdech, i modliłem się by nerwy mi nie puściły. Chłopak podał mi wszystkie adresy, które wklepałem w GPS-a i pojechałem po resztę tych rozwydrzonych małolatów.
Najpierw pojechaliśmy do kolejnej bogatej dzielnicy i zatrzymaliśmy się pod willą, po chwili z bramy wyszła dziewczyna z krótkimi włosami, w czarnej sukience, szpilkach i w bardzo mocnym makijażu. Z łaską wysiadłem i otworzyłem jej drzwi, bo przecież jak widać sama wsiąść nie może. Brenda usiadła na przednim siedzeniu obok mnie, tak zarządził król.
Następnie pojechaliśmy dwie uliczki dalej po Alexa - chłopaka naszej blond gwiazdy. Otworzyłem mu drzwi, był może kilka centymetrów ode mnie niższy, miał na sobie też jakąś koszulę, spojrzał na mnie z wyższością i jakby pogardą. Dałbym mu w mordę, przysięgam, jego spojrzenie było bezczelne.
W następnej kolejności pojechaliśmy po Teresę, również miała na sobie jakąś sukienkę i jako jedyna podziękowała mi za to, że otworzyłem jej drzwi.
Towarzystwo coś między sobą rozmawiało, ale ja zbytnio ich nie słuchałem, jechałem jak najszybciej nie łamiąc oczywiście przepisów, by ich w końcu wysadzić na miejscu.
W końcu dotarliśmy do centrum, wszystkim musiałem pootwierać drzwi, co mnie niesamowicie wkurwiło. Thomas podszedł bliżej mnie.
- To bądź pod telefonem. I pamiętaj... - powiedział - Z prędkością światła - dodał i raz jeszcze mnie dźgnął palcem w klatkę piersiową, aż mnie to kurwa zabolało, co za pojeb.
Z ulgą wsiadłem do auta i wróciłem do mieszkania, zdjąłem od razu te ubrania, bo były niewygodne i nie chciałem ich pomiąć.
Chłopaki akurat przygotowywali kolację, więc się załapałem, usiadłem od razu do stołu wraz z nimi.
- Jak dzieciarnia? - spytał Brett.
- A daj spokój. Najchętniej bym ich wywiózł do lasu i tam zostawił żeby się posrali ze strachu. Bezczelne, rozpieszczony bachory.
- Ciekawe o której pan i władca zadzwoni - wspomniał Brett.
- Dylan, ty lepiej jakąś kawę wypij, a jak on o piątej rano będzie wracał? - spytał Theo.
- W sumie... Niby mógłbym iść spać, ale wątpię że zasnę z myślą, że on zadzwonić może w każdej chwili. Nie wiem o której on wróci, pewnie o tej o której będzie chciał, jego ojciec nie ma nad nim kontroli, więc może być to i piąta.
Posiedziałem jeszcze z chłopakami, ale niedługo, bo szykowali się obydwaj do pracy. Ja natomiast jutro w dzień miałem mieć wolne, i jeżeli nic nie ulegnie zmianie wieczorem pójdę z chłopakami do klubu by coś dorobić.
Koło dwudziestej drugiej moi współlokatorzy poszli do drugiej pracy, a ja czekałem na telefon. W tym czasie się umyłem, by mieć to już z głowy i zacząłem oglądać film, czas leciał, zerkałem na telefon, ale Thomas nadal nie dzwonił.
~~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top