34.
Dylan:
Gdy tylko trochę ochłonąłem od razu powiedziałem o wszystkim przez telefon Oliwii, która do mnie bez przerwy wydzwaniała. Kobieta dramatyzowała, że ją narzeczony zostawi za to że nie dopilnowała jego syna.
Od razu pojechaliśmy na policję i przedstawiliśmy całą sytuację. Jacy byliśmy naiwni myśląc, że policja coś nam pomoże...
Z uwagi na to, że Thomas jest prawie pełnoletni i jest nastolatkiem nasze zgłoszenie nie zostało wzięte na poważnie. Usłyszeliśmy, że w takim wieku zdarzają się ucieczki z domu i podejmują działania dopiero po dwudziestu czterech godzinach. Do tego adres, który podał nam ten cały Isaac okazał się fałszywy, był to adres jakiejś kurwa galerii handlowej a nie sekty, przez co w oczach policjantów wyglądaliśmy na wariatów i nie wzięli sprawy ani trochę na poważnie. Jakby było tego mało postanowiliśmy, że przywieziemy na policję Isaaca, który również był członkiem sekty, i przez jego zeznania wszystko może stać się bardziej wiarygodne. Jacy byliśmy naiwni myśląc, że on będzie u siebie w mieszkaniu, jak wiadomo z niego spierdolił bo domyślił się, że pójdziemy na policję.
Załamani powiedzieliśmy policji, by skontaktowała się z matką Jacksona, ale z uwagi na to że kobieta nie posiadała dosłownie żadnych szczegółowych informacji na temat sekty czy miejsca, gdzie przebywa jej syn policja wzięła to jeszcze bardziej niepoważnie.
Pojechaliśmy do domu Thomasa by pogadać z Oliwią, opowiedzieliśmy jej całą historię.
- Boże, i co teraz? Trzeba czekać do jutra by zgłosić zaginięcie? Przecież Dominikana jest daleko, zanim oni się za to zabiorą i nawiążą kontakt z tamtejszą policją to potrwa dni, Thomasowi się coś może stać - powiedziała i z jej oczu zaczęły lecieć łzy, nie wiem czy serio martwiła się o Thomasa, czy może bardziej o to, że jej narzeczony się na nią wkurwi.
- Ja nie będę czekał. Lecę tam - postanowiłem.
Oliwia przestała płakać i popatrzyła na mnie.
- Zrobisz to? - powtórzyła.
- Mówiłem, że choćbym miał go z piekła sprowadzić...
- Ale sam nie polecisz - powiedział Brett i się uśmiechnął pokrzepiająco, gdyby przysłowiowy kamień z sera mógł spadać naprawdę, to ten który spadł z mojego serca zrobiłby chyba dziurę w podłodze. Wiedziałem, że gdy Brett ze mną poleci to będzie nam łatwiej, nie mieliśmy adresu, dosłownie nic, jedynie miejscowość - Theo umie hiszpański - powiedział Brett i wyszedł do drugiego pomieszczenia by porozmawiać z Theo.
- Dylan, jeśli ty go przywieziesz będę ci wdzięczna do końca życia... Jack nie może się dowiedzieć, przecież on się tak zdenerwuje na mnie - mówiła zdenerwowana kobieta.
- Ale to co, masz zamiar go nie informować?
- Na razie nie. Posłuchaj... Ja wam sfinansuje wszystko, przeleję ci zaraz pieniądze na bilety i jakieś noclegi. Błagam, jeżeli go przywieziesz mój narzeczony nie może się o tym dowiedzieć że coś takiego miało miejsce.
Z jednej strony czułem, że powinienem poinformować ojca Thomasa, w końcu dla niego pracowałem. Ale gdy Oliwia zaczęła na mnie naciskać nie umiałem jej odmówić, i postanowiłem że postaram się ze wszystkich sił by przywieźć Thomasa całego i zdrowego do domu.
Brett oznajmił, że Theo z nami poleci i nam pomoże, więc z pomocą Oliwii kupiliśmy przez internet bilety i poszliśmy się szybko spakować, a kobieta w tym czasie zarezerwowała nam jakiś hotel i obiecałem, że będziemy w stałym kontakcie.
Gdy weszliśmy do mieszkania Theo już kończył pakowanie, wyglądał na równie zszokowanego tym co się dzieje, i że wylatujemy tak nagle w poszukiwaniu sekty i mojego chłopaka, który tam przebywa.
- Dylan, jak ty to chcesz zrobić? Będziesz chodził po mieście i pytał gdzie znajduje się sekta? A jak to odkryjemy to co, wejdziesz tam po prostu i zabierzesz stamtąd Thomasa? - spytał Theo.
- Czasami najlepszym planem jest brak planu - wytknął mu Brett. Było tyle niewiadomych, a ja nienawidziłem takich niepewnych sytuacji, gdzie faktycznie tego planu nie miałem. Byłem wdzięczny moim przyjaciołom, że polecą tam ze mną.
- No dobra, racja. Będziemy we trójkę, jakoś znajdziemy Thomasa - stwierdził Theo.
W pośpiechu wrzucałem do torby najważniejsze rzeczy, odczuwałem dodatkową presję przez to, że ojciec Thomasa o niczym nie wie. Oliwia powiedziała, że coś wymyśli tak by wyglądało że Thomas normalnie jest w domu. Zresztą jego ojciec i tak się nim nie interesował, więc miałem nadzieję, że nadal tak będzie i nie będzie dopytywał o syna.
Wieczorem mieliśmy samolot, więc pojechaliśmy na lotnisko. W samolocie usiadłem przy oknie i denerwowałem się całą sytuacją, ciągle bolał mnie brzuch i byłem drażliwy. Nie mieliśmy dosłownie żadnych informacji na temat tej sekty, nie wiedziałem nawet czym ona się zajmowała, bałem się że Thomasowi grozi niebezpieczeństwo.
- Ej, nie martw się. Jesteśmy razem, pomożemy ci - pocieszył mnie Theo. Uśmiechnąłem się delikatnie i popatrzyłem za okno, czułem jak szklą mi się oczy, chciało mi się ryczeć z tego wszystkiego. To była moja wina, już mogłem mu pozwolić u mnie mieszkać, lub załatwić to jakoś delikatnie, zrobić cokolwiek. Chłopaki wielokrotnie tłumaczyli mi, że nie jest to moja wina, ale ja czułem się odpowiedzialny.
Teraz, gdy okazało się że Jackson i Isaac należą do sekty wiele rzeczy zaczęło mi się składać w całość. Thomas od znajomości z nimi dziwnie się zachowywał, czytał dziwne książki, medytował, nie jadł mięsa. I nie żeby te zachowania były dziwne, ale one wszystkie pojawiły się w jego życiu z dnia na dzień, gdy rozpoczął znajomość z nimi. Czasem mówił o jakichś dziwnych odrealnionych rzeczach, a Jacksona uznawał za Boga, bo to co on powiedział, to było święte. Do tego Jackson nastawiał go przeciwko mnie, pewnie dlatego żebym nie zauważył co tu jest grane. Thomas był zawsze łatwowierny, do tego miał nowe otoczenie, nową szkołę i znajomych, nadal był gdzieś zraniony przez byłych przyjaciół. Jackson to wykorzystał, odnalazł z nim wspólny język i w ten sposób do niego trafił, dlatego Thomas mu tak we wszystko wierzył, bo miał wrażenie że tylko on go rozumie.
Przez całą drogę chłopaki mnie pocieszali i zastanawialiśmy się nad tym od czego rozpocząć, ustaliliśmy że najpierw pojedziemy do hotelu, zostawimy tam rzeczy. Będzie środek noc gdy tam wylądujemy, więc od razu położymy się spać i od rana zaczniemy szukać Tommy'ego. Ja chciałem od razu po przylocie, ale chłopaki mi przetłumaczyli że nie ma to sensu, bo nawet gdybyśmy chcieli kogoś o coś spytać to wszyscy śpią i nam nikt nie pomoże.
Rozważaliśmy też pójście na policję, ale nie jesteśmy rodziną Thomasa i nie wiadomo jak zostalibyśmy w ogóle odebrani, bo jednak to trochę inne państwo i panują tu nieco inne zwyczaje. No i też zależało nam by ojciec Thomasa się o niczym nie dowiedział, więc postanowiliśmy działać na własną rękę początkowo, a ewentualnie już w ostateczności prosić o pomoc policję, która nawet nie wiadomo czy by coś pomogła. Sekty są nielegalne, więc mało prawdopodobne by policja była w posiadaniu informacji odnośnie miejsca działania tej sekty i nic z tym nie zrobiła.
Wylądowaliśmy w Santa Domingo, była dokładnie druga w nocy. Byłem cholernie zmęczony, od razu złapaliśmy taksówkę i pojechaliśmy nią do hotelu, który nam opłaciła Oliwia. Theo przez prawie całą drogę rozmawiał z kierowcą, a my z Brettem siedzieliśmy jak idioci nie rozumiejąc ani jednego słowa. Dobijało mnie to, że to miasto było ogromne, zaczynałem się coraz bardziej denerwować, że nie uda nam się tu znaleźć Thomasa, to jak szukanie igły w stogu siana.
Mijaliśmy oświetlone wieżowce, kręte i szerokie drogi, masę sklepów i innych atrakcji. Patrzyłem przez szybę na to ogromne, rozwinięte miasto i zaczynałem wątpić, że uda nam się odnaleźć tu Thomasa, dodatkowo dobijały mnie cholerne wyrzuty sumienia.
Po dwudziestu minutach jazdy wysiedliśmy pod hotelem, chłopaki wzięli bagaże z bagażnika, a ja nie miałem nawet na to siły. Rozglądałem się wokół siebie powątpiewając w ogóle w to, że nam się uda.
Chłopaki zajęli się rezerwacją i odnalezieniem naszego pokoju w hotelu, ja średnio rejestrowałem co się dzieje, bo wszystko działo się tak szybko. Tego samego dnia dowiedziałem się, że Thomas zniknął i wyjechał z Jacksonem, który należy do sekty. To było za dużo informacji na raz.
Mimo to byłem cholernie wdzięczny chłopakom za to, że tu ze mną przybyli. Sam bym się nie pozbierał tutaj, a oni podtrzymywali mnie na duchu.
Oliwia nie oszczędziła na noclegu dla nas, spaliśmy w jakimś luksusowym hotelu, nie miałem okazji być jeszcze w tak eleganckim miejscu. Postanowiliśmy, że pójdziemy spać i od rana rozpoczniemy poszukiwania, nie było sensu szukać Thomasa po nocy, zresztą wszyscy byliśmy zmęczeni i chyba każdy z nas odczuwał lekki szok tym, jak się to wszystko potoczyło.
Z samego rana zeszliśmy na śniadanie, bez przerwy dzwoniłem do Thomasa, tyle że jego telefon nie odpowiadał. Zostałem też zaatakowany telefonami od Oliwii, której musiałem zdać raport o naszym planie działania.
- Może jednak pójdziemy na tę policję? - spytał Theo.
- I co powiemy? Że przylecieliśmy tu ze Stanów, bo chłopak naszego przyjaciela przyleciał tu z typem który należy do sekty ale nie wiemy jakiej i nie mamy na ten temat żadnych informacji? - spytał Brett.
- Racja, to nawet głupio brzmi... - westchnął Theo.
- Musimy popytać ludzi. Nie wiem, jakichś typowych tutejszych, jeśli tu działa sekta to musi ktoś o niej wiedzieć, lub musiał ktoś słyszeć. U nas też są sekty, które na przykład nie mają udowodnionej działalności, ale i tak każdy się domyśla, że to sekty. Przecież są na ten temat informacje w gazecie lokalnej chociażby - powiedziałem.
- Gazecie lokalnej. Otóż to. Udamy się do miejsca, gdzie są wszelkie pisarskie zbiory, czyli do biblioteki - stwierdził Theo.
- Biblioteki? - powtórzył Brett.
- No tak. Jeżeli w necie nie ma na ten temat informacji, to pozostają lokalne gazety. I uważam, że to jest kurwa lepszy pomysł niż chodzenie po mieście i pytanie każdego napotkanego człowieka, czy wie gdzie mieszka sekta - odparł Theo.
- W sumie masz rację. Gdyby to było małe miasteczko to można by było ludzi popytać, ale to jest ogromne miasto, i ludzie tu mają inną mentalność niż ludzie ze wsi. Zaczniemy od biblioteki - postanowiłem.
Zgodnie z planem udaliśmy się do biblioteki, ale też wypożyczyliśmy auto na dwa dni, bo jednak będzie nam tak wygodniej, a i tak Oliwia płaciła za nasz cały pobyt.
Udaliśmy się do biblioteki lokalnej, była ogromna, miała aż cztery piętra i można było chyba dostać tu książkę na każdy temat. Z jednej strony to dobrze, z drugiej nie do końca, bo oznaczało to więcej materiałów do przeglądania, a ja miałem wrażenie że tracimy czas, mimo że lepszego pomysłu nie było.
Zaczęliśmy się rozglądać, rzecz jasna wszystko było po hiszpańsku, co było dodatkowym utrudnieniem. Nasze zatroskane i zagubione miny dostrzegła bibliotekarka, która do nas podeszła. Była to pani w podeszłym wieku, i gdy przysłuchała się że rozmawiamy po angielsku okazało się, że ona też umie w angielski więc chociaż tyle. Od razu spytała czego poszukujemy, czas nas gonił, i nie było miejsca na ściemy. Brett powiedział w skrócie, że poszukujemy sekty która prawdopodobnie uprowadziła mojego chłopaka.
Pani bibliotekarka popatrzyła na nas zdziwiona i przestraszona, po czym powiedziała byśmy szli za nią. Dotrzymaliśmy jej tępa i poprowadziła nas na dział z gazetami lokalnymi, po czym zaczęła szybko przebierać w coraz to starszych egzemplarzach.
Po upływie dziesięciu minut gdy przekopała stos gazet dokopała się do tego jednego egzemplarza sprzed pięciu lat i nam go pokazała. Artykuł dotyczył sekty, która prowadziła działalność od kilkunastu lat.
- To była głośna sprawa. Nawet bardzo. Finalnie nie udowodniono im żadnej takiej działalności, ale to sprytniejsi ludzie niż się wszystkim wydaje. Nikt nie chciał zeznawać przeciwko tym ludziom, każdy się bał. Z braku dowodów, zeznań, śledztwo zostało umorzone a naprawdę długo to trwało. Do tej pory gdy znikają ludzie, to nawet przyjęło się u nas przysłowie, że pewnie ich schwytali "Niewidzialni". To najgłośniejsza taka sprawa dotycząca sekt jeśli chodzi o nasz kraj - wyjaśniła.
Słuchałem tego w kompletnym szoku, ile ja bym dał żeby się okazało, że Thomas wykręcił nam jakiś numer i jest w naszym mieście, a nie kurwa tutaj.
- Nie wie pani gdzie możemy zdobyć adres? Przecież my musimy tam trafić - powiedziałem.
- Słyszałam, że na drodze do Barrio Nuevo, w opuszczonych lasach jest ogromny biały dom i tam mają siedzibę. Czy to aktualne i prawdziwe pojęcia nie mam, ludzie tak mówili - oznajmiła.
Popatrzyliśmy po sobie znacząco i wiedzieliśmy, że na daną chwilę to jest nasza jedyna nadzieja, i musimy ten trop sprawdzić. Dotarcie do takich informacji wcale łatwe nie było, nie wiedzieliśmy nawet kogo mamy zapytać, a dodatkowo sprawę komplikowało to, że byliśmy obcokrajowcami. Na szczęście kobieta powiedziała nam bardzo ważne informacje i zgodnie z nimi udaliśmy się we wskazanym kierunku.
~~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top