32.

Dylan:

Kilka godzin później obudziłem się, byłem na siebie zły że jak ja w ogóle mogłem zasnąć, powinienem czuwać i pilnować by Thomasowi nic się nie stało. Miałem do siebie ogromne pretensje. Ale Thomas już nie spał, patrzył się przed siebie, a gdy zobaczył że nie śpię zerknął i zrobił minę niewinnego dziecka.

- Mamy do porozmawiania - powiedziałem od razu.

- Przepraszam... - powiedział.

- Dlaczego wziąłeś jakieś świństwo? Przecież to jakieś narkotyki, żebyś siebie zobaczył jak wyglądałeś. A ty mi wmawiasz, że to jakieś tabletki ziołowe, wiesz co...

- Po prostu wziąłem ich chyba z osiem i dlatego... Dylan przepraszam... Ty zasnąłeś, a ja nie mogłem. Nie mogłem się wyciszyć, bo w nocy człowiek zawsze bardziej myśli. I nie mogłem tego znieść, a gdy brałem ładowarkę zauważyłem tam tabletki... No to wstałem w nocy i wziąłem kilka ale nic mi nie dały, to wziąłem jeszcze kilka i...

- Thomas, coś ci się mogło stać. Nie oddam ci tego, pozbędę się ich. Masz kategoryczny zakaz spotykania się z Jacksonem, nie żartuję. Zabraniam ci, przecież on ci jakieś narkotyki dał. Koniec tego - powiedziałem wkurzony i poszedłem do łazienki by się ogarnąć.

W kuchni natknąłem się na Theo, który posłał pytające spojrzenie, jednak ja machnąłem ręką i poszedłem do łazienki, bo nawet szkoda było gadać. 

Gdy nieco ochłonąłem wróciłem do pokoju, Thomas siedział i chyba zastanawiał się jak mnie dostatecznie przeprosić. Ale ja nie potrafiłem długo się na niego gniewać, tym bardziej że wiedziałem że nie ma łatwej sytuacji teraz.

- Chyba zacznę się szykować do szkoły...

- Do szkoły? I na którą lekcję zdążysz, na trzecią? Bez sensu, nie idź, zresztą wolę cię mieć dzisiaj na oku - stwierdziłem. Thomas się lekko uśmiechnął i poszedł zapewne się umyć, ja natomiast szybko rzuciłem się do szuflady, w której były jeszcze te tabletki. Faktycznie, kilku brakowało. Od razu wbiłem do pokoju Theo, który coś robił na komputerze.

- Ej, puka się. Mógłbym w tym czasie równie dobrze się przebierać, lub oglądać pornole - powiedział.

- Ale nic z tych rzeczy nie robisz - powiedziałem i położyłem mu na biurku opakowanie z tymi dziwnymi tabletkami - Schowaj to gdzieś. 

Theo przyjrzał się opakowaniu i schował tabletki do szafy, ja spokojny poszedłem do kuchni i zacząłem szykować śniadanie dla Thomasa. Gdy tylko wyszedł kazałem mu to zjeść, i wiedziałem że czeka nas poważna rozmowa odnośnie jego dalszego losu.

Po śniadaniu wróciliśmy do mojego pokoju i przymierzałem się do porozmawiania z nim. Nie wiedziałem od czego mam w ogóle zacząć rozmowę.

- Jutro musisz iść do szkoły - zacząłem.

- Pójdę, już dziś chciałem.

- Thomas, wiesz że nie możesz u mnie zostać? - spytałem.

Thomas nerwowo przygryzł usta i wziął głęboki wdech.

- Przecież staram się normalnie zachowywać...

- Nie o to chodzi. Nie masz jeszcze osiemnastki, decyduje o tobie twój ojciec który jest twoim prawnym opiekunem. Twoje miejsce jest w domu, możesz u mnie nocować, ale nie możesz się tu przenieść. Swoją drogą twój ojciec może się domyślić co między nami jest, i wtedy już w ogóle może nam zabronić kontaktu.

- Przyznaj szczerze, że jestem dla ciebie tylko problemem - powiedział Thomas.

- Nic takiego nie powiedziałem. Po prostu taka jest prawda i naprawdę możesz tu nocować, ale twoje miejsce jest nadal w domu - powiedziałem twardo, wiedziałem że muszę być zdecydowany, bo on będzie próbował wejść mi na głowę i zdominować.

- Jestem dla ciebie problemem - oburzył się chłopak i zaczął do plecaka w trybie natychmiastowym wrzucać swoje wszystkie rzeczy.

- Nie Thomas, to nie tak. I dobrze wiesz, że to nie tak. Proszę bardzo, porozmawiaj z twoim ojcem, jeśli on się zgodzi że możesz się tu przeprowadzić to zapraszam. Ale z pewnością się nie zgodzi. 

- I tobie to jest na rękę, że się nie zgodzi. Mógłbyś się za mną wstawić, ale tobie wygodniej jest gdy jestem dalej, bo nie musisz się zajmować moimi problemami - fuknął blondyn i założył plecak na ramiona - Także od dzisiaj już nie musisz się mną przejmować, poradzę sobie sam.

- Thomas, uspokój się. Porozmawiajmy normalnie - złapałem go za rękę, jednak on z całej siły wyrwał mi się i wyszedł z mieszkania trzaskając drzwiami.

- Nosz kurwa - fuknąłem. 

Z pokoju wyszedł Theo i od razu spytał co się stało, objaśniłem mu sytuację po krótce.

- Powiem tak, jemu się nie dziwię że poczuł się urażony, a tobie się nie dziwię że zrobiłeś co zrobiłeś. Bo faktycznie, jego miejsce jest w domu i logiczne, że nie chcesz brać takiej odpowiedzialności na siebie. No i jego ojciec mógłby mieć do tego jakiś problem tak myślę. 

- Wiem, że to nie stawia mnie przed Thomasem w najlepszym świetle, ale z nim trzeba twardo bo on jest manipulantem. Zresztą co, miałbym iść do jego ojca i poprosić by on mieszkał ze mną? Jeszcze by się czegoś domyślił i obydwaj byśmy mieli problemy. Theo, co ja mam zrobić.

- Po pierwsze to weź poczekaj aż on ochłonie. Wróci pewnie do domu, zamknie się w pokoju, powyklina wszystkich dookoła i może wieczorem się uspokoi.

Nie umiałem się do tego zastosować, wielokrotnie dzwoniłem i pisałem do Thomasa, ale on kazał mi spierdalać i powiedział, że nie chce mnie widzieć.

Thomas:

Wróciłem do domu, byłem wkurwiony do granic możliwości, oczywiście Dylan nie chciał się mną zająć mimo że widział w jakim stanie jestem. No oczywiście, gdy nastają jakieś problemy, to człowiek zawsze zostaje z tym sam. W domu była tylko Oliwia, ale rzecz jasna ją zignorowałem i poszedłem do mojej komnaty. Tyle, że ta szmata podążyła za mną w bliżej nieokreślonym mi celu. 

- Thomas, porozmawiajmy - naciskała bez przerwy, w końcu rzuciłem w kąt plecak i patrzyłem na nią zniecierpliwiony co takiego ma mi do powiedzenia.

- To, że urodzi się dziecko nie znaczy że coś się zmieni. W sensie, że nadal będziesz tak samo ważny dla twojego ojca - zaczęła bezsensowny wywód. 

- Tak samo ważny, czyli w ogóle? - spytałem.

- Nie wiesz jak on się o ciebie martwił jak wczoraj nie chciałeś nocować w domu i jak się zdenerwowałeś - wspomniała.

- Nie wiem, bo pewnie miał to w dupie. Jak nie masz nic już mądrego do powiedzenia, to opuść to pomieszczenie, bo wkurwię się jeszcze bardziej - zagroziłem.

Oliwia pokręciła głową i w końcu polazła, nie miałem ochoty nią rozmawiać. Czułem się tak bardzo nierozumiany przez wszystkich. Ojciec był zajęty pracą, narzeczoną, przyszłym dzieckiem i planowaniem wesela. Mój chłopak nie chciał wziąć mnie pod swój dach i pewnie uważał, że jestem panikarzem i problemem. Poczułem się w tym momencie cholernie samotny i odrzucony, Dylan idiota zabrał mi nawet tabletki szczęścia i zakazał się spotykać z Jacksonem. Ciekawe jak bardzo by się zdenerwował, gdybym tak się spotkał z Jacksonem mimo jego zakazu...

Napisałem do Jacksona z zapytaniem czy ma może ochotę się spotkać, bo jestem maksymalnie wytrącony z równowagi. Dylan nie będzie mi niczego zakazywał, i tak wypiął się na mnie. Dobijał się też telefonicznie, ale kazałem mu spierdalać, niech sobie nie myśli że może sobie ze mną pogrywać.

Popisałem chwilę z Jacksonem i poinformował mnie, że mogę go odwiedzić jeśli mam ochotę. Wziąłem taksówkę, bo rzecz jasna nie miałem zamiaru jechać z tamtym zdrajcą i po chwili znalazłem się pod mieszkaniem Jacksona i Isaaca. Otworzył mi Jackson i zaprosił do środka.

- Sam jestem, Isaac ma coś tam do załatwienia - wyjaśnił.

- Okej, ja w sumie bardziej do ciebie - powiedziałem i zdjąłem buty w przedpokoju i poszedłem za Jacksonem do salonu.

- Po krótce napisałeś mi co się stało - zaczął chłopak.

Wyjaśniłem mu dokładnie co się stało, opowiedziałem o ojcu, tej dziwce, ich jeszcze nienarodzonym dziecku i Dylanie, który nie wyraził chęci bym u niego pomieszkał.

- Ale ci się na głowę zjebało wszystko - westchnął chłopak.

- I dlatego chodzę wkurwiony. Myślałem, że u Dylana pomieszkam, ale on nie chce mnie.

- Standard, jak jest dobrze to nic do ciebie nie ma, a jak zaczyna się jebać, to już ma wyjebane. Do tego zakazuje ci znajomości ze mną, co za psychol. Sorry Thomas, że tak mówię ale nienawidzę takiego ograniczania w związkach - stwierdził Jackson.

- Ja też, żeby jeszcze chociaż mnie wziął do siebie a on... Nie wiem, przybiło mnie to. Dobrze, że chociaż z tobą mogę porozmawiać.

- Niestety, ale mnie pojutrze już tu nie będzie - powiedział chłopak, znieruchomiałem i patrzyłem na niego oczekując wyjaśnień.

- Wracam na Dominikanę, moje miejsce na ziemi - wyjaśnił.

- I... I, co? Nie będzie z tobą kontaktu, będziesz tam żył? - dopytywałem, bo cholera dobrze się rozumieliśmy i przyzwyczaiłem się do Jacksona.

- No, taki średni kontakt będzie. Gdy tam się jest nie odczuwasz potrzeby utrzymywania z kimś kontaktu, bo masz tam wspaniałych ludzi, którzy są jak rodzina i to ci wystarczy - wyjaśnił po krótce - Chyba, że chcesz jechać ze mną.

- Ja? - spytałem głupio.

- No tak. Widzę jak się tu męczysz i nie umiesz odnaleźć, ale tak tylko pytam. Masz tu swoje życie, chłopaka, rodzinę...

- Chłopaka, który wypiął się na mnie w cholernie ciężkim momencie, i rodzinę która oczekuje nowego członka rodziny i nigdy nic dla niej nie znaczyłem - podsumowałem. Zdałem sobie sprawę jak to kurwa żałośnie brzmiało, jak naprawdę nie miałem nikogo i czułem się sam.

- Jak chcesz, to możesz jechać. Tam by nie było takiej sytuacji, że masz problem i każdy ma to w nosie. Ale to ciężka decyzja, i pewnie tu zostaniesz. Ale no, ja pojutrze wylatuję na Dominikanę, Isaac za dwa tygodnie też wylatuje. Już tyle się napatrzyłem na to, co się tutaj dzieje, że jeszcze bardziej zaczynam tęsknić za moim domem tam - podsumował Jackson.

Gdy mówił o Dominikanie, i tym co tam się dzieje to wyrażał się z taką miłością i uwielbieniem do tego miejsca, że cholernie mu tego zazdrościłem. Ja o moim domu wyrażam się raczej z niechęcią, bo uważam to za zimne i pozbawione uczuć miejsce.

- A Dylan... Kocham go...

- A czy on kocha ciebie? Jak masz taki chujowy czas w życiu, a on się na ciebie wypina. Tak się zachowują ludzie w związkach? Nie znam go, ale z tego co opowiadasz... Nie wygląda to za ciekawie.

- Zazdroszczę ci tego spokoju ducha, ja od zawsze gdzieś z tyłu głowy miałem niepokój, lub złość. A ty jesteś taki opanowany...

- Medytacja, życie w bezstresowym środowisku robi swoje. Wyjeżdżając na Dominikanę zostawiłem tu za sobą wiele toksycznych osób. Jak bardzo zmieniło się moje życie, warto było zrobić ten pierwszy krok. Mam nadzieję, że między tobą i Dylanem jakoś się ułoży, naprawdę. I że będzie miał dla ciebie więcej czasu. 

- Zazdroszczę ci Jackson, nie wiesz jak bardzo...

- Moja propozycja nadal aktualna, możesz lecieć ze mną pojutrze. Czasami spontaniczne decyzje są najlepsze - podsumował.

Porozmawialiśmy jeszcze trochę i wróciłem do domu, moje myśli krążyły wokół tych wszystkich problemów oraz wyjazdu. który mógłby mi pomóc. Nie byłem przekonany, bałem się, ale też bałem się sytuacji jaka będzie w domu gdy urodzi się dziecko. Przecież ja oszaleję. 

Co poszedłem tego wieczoru do kuchni to słyszałem z salonu jak ojciec i Oliwia rozmawiają na tematy związane ze ślubem czy z dzieckiem, co mnie dodatkowo wewnętrznie nakręcało i coraz bardziej myślałem o propozycji Jacksona.

Do tego Dylan, który do mnie ciągle wypisywał i podawał coraz to kolejne powody dla których nie powinienem jeszcze z nim zamieszkać, lub powinienem porozmawiać na ten temat z ojcem. 

Moglibyśmy obydwaj z Dylanem gdzieś uciec, gdzie by nas nikt nie znalazł i żyć sobie wspólnie, ale nie, on nawet nie chce mnie przyjąć na kilka nocy i wiecznie zasłania się ojcem. Byłem na niego strasznie wkurwiony, leżałem tylko w łóżku i rozważałem wszystkie za i przeciw by zmienić swoje życie z dnia na dzień, lub nie zmienić. Swoją drogą nic mnie tu nie trzymało, wydawało mi się, że każdemu jest obojętne czy gdzieś zaginę i jakie będą moje losy. 

Może to jest właśnie ten czas, by samotnie, spontanicznie uciec od tego wszystkiego i w końcu zaznać spokoju?

~~

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top