Rozdział 7 "Z innej Beczki"
Marko
Wczesnym rankiem wybyłem z domu. Słuchanie pierdolenia mojej mamy jaki to świat jest piękny doprowadzał mnie do Szweckiej pasji. Artura ojciec zabrał do szpitala i tyle go widziałem. Zastanawiałem się nawet,czy dzwonić do Setha,ale w sumie po co... I tak za dzień lub dwa przyjedzie w gratami i tyle z mojej prywatności.
Idąc uliczkami miasteczka natknąłem się na ciekawe ogłoszenie.
"Dnia 28.07.2016 odbędzie się inspekcja medyczna powołana przez INI i PIZ. Prosimy wszystkich mieszkańców o stawienie się tego dnia w przychodniach,szpitalach i gabinetach pielęgniarskich w waszym rejonie."
-Medyczna? A co jest grypa czy jak? Bardzo szczegółowe ogłoszenie.-przewróciłem oczyma i ruszyłem do domu Nataniela. Z uśmiechem przywitała mnie jego mama,a ja bezpardonowo wbiłem mu do pokoju.
-Marko?-odwrócił się na fotelu,a z półki spadły mu książki.-No cholera!!! Znowu!
-Tak to ja.-ziewnąłem i rzuciłem się na łóżko gdzie leżał kot.-Ja cię zwę Bonifacy.
-To Szekspir.-powiedział rudzielec i zabrał kota ode mnie.-Czego chcesz?
-Ofiary na stół Szatana!
-... Nie oddam ci kota...
-Królik też ujdzie.-spojrzałem na klatkę z chodzącym pasztetem. Małe kaprawe oczka i bezmyślna mina gdy wpiernicza siano.
-Marko...-westchnął Nat i usiadł obok mnie uklepując Szekspira.- Co się dzieje?
-A wszystko jest pojebane... Matka się ożeniła z ojcem chłopaka mojego brata. Artur pojechał na ostry dyżur. Seth wyjechał do Polski...I gdzie w tym wszystkim ja?
-Obok mnie...-mruknął cicho,a jego ciemne oczy pociemniały. No tak...Przecież on mnie kocha. Zapomniałem.
-No...Może...-mruknąłem łapiąc go za boki i obejmując.-W sumie jesteś moim jedynym przyjacielem. Życie jest smutne. Koleguje się z rudym.
-...Chce mi się przez ciebie płakać...Albo wrzeszczeć...-mruknął,ale nadal leżał ze mną jak misiek. Pamiętam,że jak miałem 4 lata często spałem z Sethem...a on wykopywał mnie z łóżka. Dobre czasy.-Ten no...Długo tak będziemy leżeć?
-Puki nie przestanę myśleć...
-A długo ci to zajmie?
-No...Wiesz,ja myślę cały czas...
-...
-Hej Nat...
-Tak?
-Wiesz jak nazywa się chudy but?
-...Serio?-spojrzał na mnie z taką miną jakbym mu rodzinę zabił.
-Nie...Na niby.-uśmiechnął się diabelsko,a on westchnął pocierając palcami skronie.
-Emmm... Klapek?
-Nie. Chuderlaczek ;P
-Ile ty masz lat...?
-15 i pół.-zaśmiałem się,a ten ugryzł mnie w obojczyk. Tak bez pardonu! Wziął na chama mnie ugryzł!!!-AUUUUA!!!! DO HUJA PANA!!!
W tym momencie przyszła jego matka. Widok syna siedzącego okrakiem na chłopaku i miejącego usta na nagiej skórze...wprawił ją w osłupienie. No w sumie moja mamusia też by była w szoku...
-Cccco ty robisz?!-krzyknęła kobieta i sciągnęła ze mnie syna.-Chyba ci coś mówiłam o atakowaniu chłopaków.
-Nat...czy ja o czymś nie wiem?-spojrzałem na chłopaka masując bolące miejsce. Ale mi się wbił tymi kłami.
-Mamo to nie tak jak myślisz! On mnie sprowokował!
-JA?!-oburzyłem się.-NIBY CZYM?!
-CIAŁEM!!!
Minuta ciszy dla tego pana...
Artur
Miejsce,którego nienawidzę...To laboratorium. W młodości byłem tu z 5 razy. Należy ono do niejakiego Grzegorza Wireskiego,a mój ojciec jest jego zastępcą. Obaj tak samo popieprzeni,jednak każdy na swój sposób. Alan mutował ludzi na lepszą rasę,dla własnych chorych aspiracji,Grzegorz...On tworzył inne rasy...dla córki? Nie mam pojęcie...TO PO PROSTU CHORE!
A czemu wam o tym mówię? No cóż... Załóżmy,że mnie też poddano by takiej mutacji? Efekt? Hmm... Zmiany w psychice i ciele...Odczuwalne...
Najprościej rzecz ujmując...Wyrósł mi ogon. TAK! OGON!
TERAZ TO NA BANK MAM PEWNOŚĆ,ŻE OJCIEC MNIE DOTYKAŁ!!!
-No kurwa mać...-klnął Sea grzebiąc w szufladach przy biurku,kiedy ja siedziałem na kozetce i trzymałem nowy...nową kończynę? Jak zwał tak zwał...
-To twoja sprawka co?
-Nie tak miało być!
-Zostanę kangurem? Już skakałem dość wysoko. Teraz do kompletu ogon...
-ZAMKNIJ SIĘ NA CHWILĘ!!!-wrzasnął rzucając papierami.-Wireski...Ten pieprzony idiota podał swoje serum tobie.
-Mógłbyś jaśniej bo nie rozumiem?-wstałem podchodząc do opartego o biurko szaleńca. Trudniej inaczej go nazwać w tym stanie w jakim jest.
-Chciałem dodać ci trochę więcej odporności,kiedy trafiłeś na stół operacyjny...Lecz on...
-NO CO?! Wyjaśnij mi to z łaski swojej! Jestem twoim synem czy nie? Chyba mi się to należy skurwielu!-nie panowałem nad emocjami. Czułem tylko tracę kontrole...To coś we mnie walczyło o dominacje...
-Stajesz się...demonem...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top