Rozdział 3
Następnego dnia wyszłam z domu wcześniej, by kupić sobie moje ulubione, fioletowe żelki. Przyznaję się bez bicia, że wolałam je niż czekoladę. Po wzięciu pożywienia bogów z półki średnio urządzonego sklepu, udałam się do kasy. Ku mojemy zdziwieniu nie było kolejki, co w sumie zaskoczeniem być nie powinno, gdyż miasto, w którym znajdowało się Seijoh, w przeciwieństwie do Tokio, było bardzo spokojne. Położywszy paczkę słodyczy na ladę sklepową, zorientowałam się, że za stoiskiem nikogo nie było.
No co to ma być, ja się pytam?! Zombie apocalipsa zmiotła wszystkich, czy ludność kraju kwitnącej wiśni postanowiła sobie wyjechać, jak stado Januszy nad Bałtyk, podczas upalnego lata?
Po około 5 minutach ktoś chyba zorientował się, iż moja osóbka wciąż nie wyzionęła ducha w tym pustym, jak Sahara, skromnym sklepie. Usłyszałam głębokie westchnięcie, kilka kroków i głośne "łup", które usłyszałoby nawet stado głuchych mocherów spod dziesiątki. W końcu moim oczom ukazała się rudowłosa kobieta w podeszłym wieku, z przekrzywionymi od wcześniejszego upadku okularami, które spoczywały na jej garbatym nosie. Jej twarz otulał spokój, czego nie można było powiedzieć o reszcie ciała. Chodziła bardzo chwiejnie, co pokazywało, jak bardzo była zapracowana. Pod jej oczami, można było zauważyć ciemne wory, prawdopodobnie spowodowane nadmierną ilością rozwiązanych krzyżówek, co z kolei można było wywnioskować po jednej z nich trzymanej w jej drobnej ręce. W pewnym momencie zmarszczyła lekko brwi, a jej twarz przybrała wyraz nr 4, czyli "Łotafakcosiętudzieje?". Po chwili analizowania całej sytuacji, złapała się za głowę i w te pędy pognała do kasy, w celu sprzedania mi nieszczęsnych żelków, które już zaczęły patrzeć się na mnie nieubłagalnie, z uprzejmą prośbą ich zjedzenia.
- Coś jeszcze, drogie dziecko? - spytała kobieta niezwykle miękkim głosem, spoglądając na mnie z delikatnym uśmiechem.
- Nie dziękuję. - odpowiedziałam, chwytając ochoczo paczkę fiołkowych żelusiów, zastanawiając się jednocześnie, który odcień gumisia wybrać, bo było ich tak dużo - dwa.
- To będzie 100 yenów. - wyciągnęła powoli rękę po zapłatę.
- Proszę bardzo. - prawie zaśpiewałam, podając staruszce kilka monet.
Uwielbiałam starszych ludzi, byli po prostu uroczy, a poza tym ta kobieta była istnym przeciwieństwem mojej byłej nauczycielki języka angielskiego. Anglistka była po prostu starą jędzą, trzymającą swojego sympatycznego męża pod pantoflem. Naprawdę zastanawiające było to, jak taki miły i pomocny facet mógł wylądować pod skrzydłami tego diabła. Już w ciekawszym związku był świętej pamięci samiec modliszki, którego los nie był za ciekawy, gdyż jego głowa została pożarta podczas poczynania żywota swojego potomstwa, które i tak było obrzydliwe. Romantycznie, prawda?
W każdym razie, wyrzucając z głowy obrzydliwą dziewoję i przeciekawe życie stawonogów, udałam się do szkoły, otwierając paczkę fioletowych galaretek. W pewnym momencie mimowolnie zaczęłam podskakiwać z nóżki na nóżkę, szczęśliwa z posiadania słodkości na własny użytek (czyt. pożarcia). Często robiłam tak, miejąc dobry humor, ale najwyraźniej osoba, która mnie zawołała, nie wiedziała o tym jakże ciekawym i ważnym fakcie.
-Kokoro, coś ty taka szczęśliwa? Jest wcześnie, a naszą pierwszą lekcją jest matrmatyka. Nie wiem, z czego się tak cieszysz. - zamarłam, słysząc swoje nazwisko. Nikogo tu jeszcze nie znałam i co za tym idzie, nikt mnie nie znał. Chyba. Powoli odwróciłam się, by zobaczyć swoją rozmówczynię. Dziewczyna ta miała długie, ciemne blond włosy i śliczne niebieskie oczy, które były częściowo zakryte przez granatowe oprawki okularów. Wyglądała na osobę zmęczoną całym tygodniem, choć była dopiero środa.
- Kim jesteś? - spytałam z miną, prawdopodobnie wyglądającą jak u srającego kota (nie, wcale nie obrażam tych jakże wrednych i niewdzięcznych stworzeń, pochodzących z mojego przyszłego domu, czyli piekła).
- Eh... - zaczęła, jakby od niechcenia. - W sumie nic dziwnego, że mnie nie kojarzysz, przecież jesteś nowa. - westchnęła, poprawiając pasek od szkolnej torby. Wtedy zorientowałam się, że miała na sobie mundurek Aoby i przypomniałam sobie jej mordkę z wczoraj. Rozmawiała przecież z Oikawą. Zrobiłam wewnętrznego facepalma, facefloora i facewalla i już miałam spytać o imię i nazwisko dziewuszki, gdy ta przedstawiła się.
- Hiniku Kyouki jestem. Miło poznać, Kokoro. - rzuciła, po czym zaczęła czegoś szukać.
- Też mi miło. - przyznałam, spoglądając na blondynkę, wyciągającą z kieszeni spódnicy telefon z poplątanymi jak lampki świąteczne, słuchawkami. Chwilę później dziewczyna odezwała się.
- Skoro już się znamy, to może się w końcu ruszymy, a nie stoimy jak słupy soli?
- Ty w sumie dobry pomysł. - zaczęłam się śmiać jak głupi do sera, ale po chwili ucichłam i szłyśmy w ciszy, dopóki Kyouki nie odezwała się. W sumie to rozmowę prowadziłyśmy o wszystkim i o niczym, przez co co chwilę śmiałyśmy. Miałyśmy poza tym podobny gust muzyczny i dowiedziałam się paru rzeczy o szkole i nauczycielach. Nim się obejrzałam, byłyśmy już przed salą od matematyki.
- Siadamy razem? - spytała blondynka, na co kiwnęłam głową.
Cała matma minęła bez problemu. Prawdopodobnie dlatego, że całe 45 minut gadałyśmy, ale to szczegół. Ważne jest to, co powiedziała mi dziewczyna. A mianowicie to, że Oikawa w jej mniemaniu się mną zainteresował, co było prawdopodobnie bzdurą, bo chłopak ma dziewczyn na pęczki. Poza tym "faktem", dała mi wskazówkę, że jeśli będzie mi się naprzykrzał, to mam się zgłosić do niejakiego Iwaizumiego i ten go naprostuje. Ufff... Jak to dobrze, że szatyn nie ma aż tak łatwo. Nie, że jestem sadystką, czy coś... Dobra, nie oszukujmy się. Jestem i to do potęgi Cesarstwa Rzymskiego, jak to dość dawno, bo w czasach gimnazjum, powiedział Bokuto. Ale jak to ze mną jest, to się jeszcze przekonamy. W każdym razie po lekcjach zorientowałam się, że muszę sobie kupić jakieś buty na w-f, bo przecież w balerinach zapierdalać jak gazela po sawannie się nie da. Jako, że nie lubię chodzić na zakupy samotnie, poprosiłam o pomoc Kyouki. Dziewczyna zgodziła się bez wachania, więc już po 20 minutach znalazłyśmy się w galerii. Nigdy specjalnego problemu z wyborem obuwia nie miałam, dlatego w samym sklepie zagościłyśmy na jakiś kwadrans.
Po kupnie moich kochanych, czarnych halówek z błękitnymi wstawkami, poszłyśmy na kawę.
- Ej. - zaczęła niebieskooka. - Mam sprawę do omówienia. - zerknęłam na nią, mrużąc oczy. Jej mina wyrażała tyle, co student patrzący na stan konta po zdanym egzaminie. Najprościej mowiąc, była po prostu zesrana. Bynajmniej nie z powodu tego, co miała powiedzieć, tylko z konsekwencji swoich słów.
- No co tam? - zapytałam zaciekawiona.
- Bo ten... - wzięła głęboki oddech, po czym zaczęła trajkotać niczym Serj Tankian w "Chop Suey!".
- Ogólnie to już wiesz, że rodzice Oikawy przyjaźnią się z moimi i jest on częstym gościem w moim domu. Dobrze się dogadujemy, więc jak można się domyślić, jesteśmy przyjaciółmi od dość dawna, czyli gimnazjum. Jako, że jest niezłą gadułą, to mówi mi praktycznie wszystko. No i wczoraj powiedział mi, że go zaciekawiłaś, bo potrafisz z nim normalnie korespondować (czytaj liściki na lekcji), nie piszczysz na jego widok i nie wyglądasz na typowego fangyrla i... - słysząc, że powoli mózg jej się przrgrzewa, przerwałam jej monolog krótkim "do rzeczy", po czym zaczęłam analizować to, co po uspokojeniu oddechu do mnie mówiła.
- Więc tak: ogólnie nie wiem, jaka będzie wasza, ehhh... Znajomość? - westchnęła, patrząc w moje srebrne oczy.
- Ale? - wiedziałam, że jeszcze coś dopowie, dlatego wtrąciłam się (znoooowuuu).
- Ale domyślam się, w jakim kierunku może to powoli zmierzać, więc nie zrań go. - dokończyła.
- Jakim niby kierunku? - przechyliłam głowę i zmarszczyłam brwi, nie czając o co może chodzić nastolatce.
- Em... Wiesz... Lovey Dovey i te sprawy... - na te słowa zerwałam się na równe nogi.
- Że co?! - wrzasnęłam na cały lokal, nie przejmując się tym, że wszyscy klienci patrzą w moją stronę z takim oburzeniem, że grupa feministek zazdrościłaby im stanowczości. Wiem jedno. Ani Hiniku, ani ja nie zdawałyśmy sobie sprawy z tego, że relacja z panem lalusiem będzie jedną z najdziwniejszych w moim życiu, jak i z tego, że 2 stoliki za nami siedział Iwaizumi Hajime, z bananem na ryju przysłuchujący się naszej rozmowie.
Dopiski od autooooorkiiiii :3 1245 słów ;-; wtf co mi sie stało?! W każdym razie nie było dość długo rozdziału, bo weny brak i byłam zajęta Festiwalem ANIMEEEEE hehhehe zazdro c nie?
nie.
Postaram się wrzucać troszku częściej, aczkolwiek nie gwarantuję ze względu na brak czasu. Jako, że rozdział jest dość długi, to może pojawić się sporo błędów, za które niezmiernie przepraszam *3* Dobra, to do następnego <3 A media to nic innego jak mój ulubiony art z Toorusiem
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top