#4
Ło! To opowiadanie ma już 107 wyświetleń! Tydzień temu było 53 tak więc nabiliscie 54! To naprawdę niezły rekord. Dzięki za wszystko! Postanowiłyśmy że wstawimy rozdział dziś i w sobotę około 20:00. Miłego czytania!😘
Otworzyłam oczy i rozejrzałam się dookoła. Pokój nie przypominał mojego domu. Leżałam na słomie. Wokół nie było żadnych mebli. Tylko szare ściany. Dopiero teraz zauważyłam kraty. Czy ja jestem zamknięta w więzieniu?! Nie no przecież nic nie zrobiłam. No prawie...Wstałam i zaczęłam szarpać pręty.
- Czemu mnie tu sprowadziliscie?- wydarłam się, a echo poniosło się po korytarzach - Wypuśćcie mnie! Słyszycie?! Macie nie tą dziewczynę! Ja nic nie zrobiłam!
Zrezygnowana upadłam na podłogę. Nie będę płakać! Jestem twarda i nie da się mnie tak łatwo złamać. Po kilku minutach czekania, przekonałam się, że i tak nikt nie przyjdzie. Usiadłam z powrotem na słomie. Co ja teraz zrobię? Dobrze, że rodzice wyjechali. A nawet gdyby byli w domu to i tak nie przejęliby się, że ich córka została porwana. Pewnie by się cieszyli, a jedyne co by ich obchodziło to to, że nie ma im kto uslugiwać. Oparłam głowę na splątanej słomie. Zwinęłam się w kłębek i po chwili odplynęłam w objęcia Morfeusza.
Obudził mnie chrzęst zamka. Rozespana przetarłam oczy. W uchylonych teraz drzwiach stał ten sam blondyn co wczoraj. Posłałam mu nienawistne spojrzenie na co on tylko się zaśmiał. Podszedł do mnie. Złapał za nadgarstki i wykrecil do tyłu tak jak wczoraj. Później związał je grubym sznurem.
- Nie próbuj żadnych sztuczek bo pożałujesz - wysyczał i pokazał mi ostry jak brzytwa sztylet.
Jęknęłam. Zaśmiał się i popchnął w stronę wyjścia. Teraz mam szansę na ucieczkę, ale z drugiej strony ciekawi mnie o co im może chodzić. A zresztą blondyn i tak dogoniłby mnie bez trudu. Tak więc pozwoliłam aby prowadził mnie przez ciemne i puste korytarze. Wreszcie zatrzymaliśmy się przed stalowymi drzwiami. Wyglądały trochę jak od jakiegoś wielkiego sejfu. Chłopak na chwilę się oddalił aby wpisać kod na zamku szyfrowym. Chyba nie myślał, że jestem głupia. Niby zasłanial klawisze ręką ale nic tym nie wskórał. I tak dostrzegłam kod i raz za razem powtarzałam go aby zapamiętać ośmiu cyfrowy pin. Usmiechnęłam się przebiegle.
Nic nie podejrzewajac, blondyn wrócił do mnie i trzymając mnie mocno za włosy wprowadził do pomieszczenia. Była to duża sala o ciemnych barwach. Panował tu mrok ale dzięki żażącym się pochodniom, było widać co ważniejsze szczegóły. Naprzeciw wejścia znajdował się duży tron. Znaczy krzesło ale chyba najlepsze określenie to właśnie to. Było ozdobne, z ciemnego drewna, a obicia i oparcie obszyte materiałem. Siedział na nim jakis mężczyzna. Jednak jego twarz spowijała czerń.
- Jaśnie panie mam dziewczynę - skłonił się nisko i zostawiając mnie na środku, po prostu wyszedł i zamknął stalowe drzwi.
Nadal rozglądałam się po pomieszczeniu. Koło tronu stała gablota z dziwnymi rzeczami w środku. Przyjrzałam się dobrze. Były to jakiegoś rodzaju biżuterie. Złoty grzebień taki do wpinania we włosy, brożka w kształcie rozłożonych pawich piór, czarny pierścień, naszyjnik z zawieszką o kształcie przypominającym ogon lisa oraz bransoletka z zielonym kamykiem. Ciekawe czemu te przedmioty są dla niego takie ważne?
- Gdzie są kolczyki?! - z rozmyślań wyrwał mnie basowy głos - Gdzie one są?!
Jakie kolczyki do cholerny?! Nie mam żadnych!
- Gadaj albo cię zabije!
- A-ale ja nie mam żadnych kolczyków!
Byłam rozjuszona. O co im chodzi?! O jakąś głupią biżuterię?! I to po to mnie napadli i zamknęli w lochu?! Nagle poczułam ciepło rozchodzace się po moim ciele. I dziwne, nie wiedzieć czemu, spojrzałam z powrotem na gablotkę. Biżuteria zaczęła świecić jasnym blaskiem jednak dostrzegłam kątem oka światło dobiegajace także ze strony tronu. Spojrzałam w tamtą stronę. Mężczyzna siedzący przedema, miał wpięta pod szyją brożkę w kształcie motyla, która teraz świeciła mocno fioletowym światłem.
Nagle, nie wiem skąd, nabrałam tyle siły że bez problemu razerwałam liny oplatajace mój nadgarstek. Szybko rozluźniłam ręce. Spokojnie zaczęłam iść w stronę mężczyzny. Miałam plan. Nie wiem co, ale coś mówiło mi, że muszę wziąść tą biżuterię. Że jest bardzo cenna ale za razem i niebezpieczna. Nie rozumiem tego, ale coś zawładnęło moim ciałem i wiedziałam co robić choć w głębi duszy wiedziałam tyle co zawsze na sprawdzanie z fizyki. Czyli nic.
Mężczyzna siedzący na fotelu pokiwał na mnie palcem abym podeszła do niego bliżej. Postapilam tak jak kazał aby myślał, że ma nademną kontrolę. Jednak nie o to mi chodziło. Kiedy byłam już wystarczająco blisko gablotek, przystanęłam. Stałam tak dobrą chwilę i nim ktokolwiek się spostrzegł, stłukłam gablotkę i zabrałam wszystkie klejnoty. Włożyłem je do torby i ruszyłam biegiem w stronę drzwi.
- Brać ją!
Krzyknął mężczyzna, a za mną zaczęło biec kilkudziesięciu mężczyzn. Nie mam z nimi szans! Biegłam ile sił w nogach. Gdy dotarłam do żelaznych drzwi oni byli niecałe 10 metrów ode mnie. Szybko wpisałam pin i wybiegłam z sali.
- Nie pozwólcie jej uciec!
Z trudem zamknęłam wrota i puściłam się biegiem w stronę wyjścia. Tylko gdzie ono jest? Kilka razy przebiegłam te same korytarze. Po chwili zrezygnowana usiadłam pod jedną ze ścian. Podkurczyłam nogi i oparłam na nich głowę. Przecież prędzej czy później zaczną mnie szukać, a wtedy na pewno mnie znajdą i zabiją! Do moich oczu napłynęły łzy. Znowu poczułam przyjemne ciepło. Moja torba świeciła potężnym blaskiem. Jażyła się tylko jedna biżuteria. Pierścień. Coś podpowiadało mi abym założyła go na palec. Tak też zrobiłam. Po kilku sekundach pojawił się przedemną jakiś dziwny, czarny i lewitujący stworek. Który na dodatek umie mówić.
- Jestem Plagg. Strażnik pierścienia. W imieniu innych kwami dziękuję Ci za uratowanie nas z rąk Władcy M. A teraz wypowiedź tylko krótką formułkę a ja powiem Ci co powinnaś zrobić. Powiedz Plagg wysuwaj pazury!
Jak mi kazał tak zrobiłam.
- Plagg wysuwaj pazury!
Po chwili nie miałam już na sobie mojego ubrania tylko czarny kostium. Pokrywał mnie on od ramion aż po kostki. Miał jedynie dość duży dekolt. Miałam na sobie także czarne buty na koturnie. Czyli coś dla mnie. Co mnie najbardziej zdziwiło to, że miałam puszysty ogon i kocie uszka. Na mojej twarzy pojawiła się czarna maska a na pierścieniu ukazały się kocie poduszeczki. Usmiechnelam się sama do siebie. Użyj kotaklizmu! Posłuchałam.
- Kotaklizm!
Moja prawą dłoń spowijała czarna mgła. Dotknij ściany przed sobą. Usłyszałam głos w swojej głowie. Jak powiedział tak zrobiłam. Przyjechałam palcami po murze. Zczerniał i rozpadł się na kawałki tworząc mi tym samym drogę ucieczki. W samą pore. Usłyszałam za sobą kroki butów. Nie wiem jak, ale wiedziałam co mam robić. Złapałam metalowy pręt tkwiący przy moim pasie. To jest kici-kij - podpowiedział mi głosik w mojej głowie. Nacisnęłam guzik na nim. Rozsunął się na kilka metrów zabierając mnie ze sobą. Stanęłam na jakimś dachu przedemną i Kij się złożył. Skoczyłam więc na kolejny dach już bez jego pomocy. Czułam się jak prawdziwy kot. W końcu jednak znudziło mi się to skakanie i zeszłam z dachu. Na moje nieszczęście wylądowałam przed szkołą. A co gorsze wyglądało na to, że zaczął się już następny dzień. O kurde! Wszystkie oczy skierowane były w moją stronę. Jednak mój wzrok przykuł widok niesamowicie zielonych tęczówek Luisa. Uśmiechnęłam się słabo i pobiegłam w najbliższą uliczkę. Powiedz Plagg wsuń pazury! Tak też zrobiłam i już po chwili byłam normalną dziewczyną. Bez przebrania i nadnaturalnych mocy. Na szczęście miałam przy sobie torbę z książkami. Niewiele myśląc zdjęłam pierścień i wrzuciłam go do niej. Nastepnie najszybciej jak potrafiłam pobieglam w stronę szkoły.
C.D.N.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top