30
Ludzie Isao zawieźli mnie prosto pod moją kawiarnię. Nie byłam tu na tyle długo, że wiele zdążyło się już zmienić. Ekipa, którą wynajął i opłacił Seij naprawdę się uwinęła. Na odchodnym kierowca toyoty dał mi moją torebkę oraz klucze do lokalu. Nic nie powiedział ani ja nic nie mówiłam. Samochód odjechał z cichym szumem kół. Był środek nocy. Drżałam nie tylko z zimna. Weszłam do domu od tyłu budynku. W środku panował ład i porządek. Poczułam ten specyficzny zapach czystości jaką czuje się po gruntownym remoncie lub sprzątaniu. Idąc po schodach ledwo powłóczyłam nogami. Na górze kolejne zaskoczenie. Moje mieszkanie było już wyremontowane i urządzone, tak jak chciałam. Łzy stanęły mi w oczach na widok ogromnego pluszowego lisa z dziewięcioma ogonami. Lisy dla Japończyków to ważne, mityczne stworzenia. Czczone i hołubione od zarania dziejów. To posłańcy bóstw. Do liska owiniętego czerwoną chustą przyczepiana była kartka. Na niej tylko jedno:
„Ganbatte kudasai - Seij!"
Na parapecie zaś stało drzewko banzai tak cudne, że nie mogłam powstrzymać łez. Identyczne miał Seijuro u siebie. Usiadłam wprost na nowym, pachnącym tatami i zapłakałam. Na sobie wciąż miałam dżinsy ochlapane krwią, jednak zabrakło mi sił, by iść się umyć. Zdjęłam spodnie i złapałam pluszowego kitsune w objęcia. Wyłam i zawodziłam, kiwając się w przód i w tył. Cała groza tego, co przeszłam tej nocy, wszystkie emocje jakich doświadczyłam zalały mnie niczym tsunami. W końcu zmęczona płaczem i żalem, z ogromnym bólem w sercu zasnęłam wprost na tatami, gdy za oknem pokazało się już słońce.
Przez dwa dni chodziłam jak w transie. Niczym robot. Nie miałam siły i ochoty na nic. Prawie nie jadłam, mało spałam, z nikim nie rozmawiałam. Oddychałam i istniałam, to wszystko na co było mnie stać. Kiedy tylko udawało mi się zasnąć, dręczyły mnie koszmary tamtej nocy u Isao-sama. Martwe oczy Susumu, spoglądające na mnie z wyrzutem. Bezradność Seijuro i okrutny śmiech jego ojca. A także krew! Morze krwi zalewającej mnie zewsząd. Tonęłam w tej krwi. Dusiłam się nią i krztusiłam. Nie potrafiłam podnieść się z podłogi, bo moje stopy ślizgały się na posoce. Nawet mój mały, biały lisek był nią nasiąknięty. Trzeciego dnia przyszedł mail od Seija. Właściwie przypadkiem włączyłam laptop, by poszukać leków na sen i od razu wyświetliło mi się powiadomienie o nieprzeczytanym mailu. Nikt inny do mnie nie pisał, a reklamy i inne takie lądowały od razu do spamu. Seij pisał:
„Moja mała Kitsune! Tak naprawdę nie mogę znaleźć słów, które chciałbym ci teraz przekazać. Ani takich, by przeprosić cię za to, co się stało. Nic nigdy tego nie naprawi. Żadne przeprosiny i tłumaczenia. Miałaś jednak sposobność, by przekonać się przed czym tak bardzo chciałem ciebie uchronić. Teraz już za późno. Oboje staliśmy się ofiarami mojego ojca – potwora w ludzkiej skórze. I boleję na tym, że nie mogę być przy tobie w tych trudnych dniach. Fakt, że przez niego nigdy już nie będziemy razem... jest dla mnie nie do zaakceptowania. Obiecuję ci – choć wiem, że pewnie tej obietnicy nie chcesz – że kiedyś znajdę sposób, byśmy mogli znów być razem. Nawet gdyby to oznaczało śmierć mojego ojca. Gdybym musiał go zabić, na co sobie przecież zasłużył. Teraz moja kochana Kitsune, zaklinam cię w imię naszej miłości, nie poddawaj się. Walcz, żyj dalej, jeśli nie dla siebie, zrób to dla mnie! Przeznaczenie połączyło nas i w tak pokrętny sposób los nas rozdzielił po raz drugi. Jestem pewien jednak, że jest po naszej stronie, tylko... potrzeba nam czasu. Czas i tak minie, moja mała Kitsu. A ja wrócę do ciebie, by znów wziąć cię w ramiona. Będę śnił o tym każdej nocy. I wrócę! Obiecaj tylko, że będziesz na mnie czekać.
Twój kochający Seij.
Ps. Po ten adres zawsze możesz pisać, gdybyś była w potrzebie!"
Siedziałam chwilę i wpatrywałam się w monitor. Po czym skasowałam maila nie odpowiadając wcale. Zbyt wiele razy śniła mi się moja własna śmierć z rąk Isao, bym odważyła się kontaktować z jego synem. W jednym Seij miał rację! Nic nigdy tego nie naprawi. Los nie był dla nas przychylny. Jednak ja widziałam to już zupełnie inaczej. Trauma jaką przeszłam mi to uzmysłowiła. Wiedziałam, że z żadnego punktu widzenia nie można być ślepym. I obiecałam sobie, że już nie będę! Że miłość już nie będzie kierować moim losem. I nigdy więcej się nie zakocham. A o Seijuro Akijo muszę jak najszybciej zapomnieć. Choćby nie wiem, jak bolało. Nie tylko dla własnego dobra. Nie wierzyłam już w żadne obietnice. Bo czyż nie obiecywał mnie chronić? Być zawsze przy mnie? Nic nie znaczyły jego słowa. Nie po tym, co się wydarzyło.
Z małej Kitsune postanowiłam stać się lisicą! Cwaną, zimna suką, której jedynym celem będzie od teraz odkucie się na Isao Akijo, nie tylko za to co zrobił mnie, ale także własnemu dziecku, i pewnie wielu innym ludziom. Jednak śmierć z rąk syna, to nie było to, czego mu życzyłam. I wcale nie dlatego, że było mi go żal i uważałam, iż na nią nie zasługuje. Nikt nie powinien już umrzeć, a Seij nie musiał stać się mordercą, jak jego ojciec! Dość już zła! Znajdę inny sposób na Isao Akijo!
Uśmiechnęłam się pod nosem pierwszy raz od tamtej tragicznej nocy. Seij być może miał swoje powody, by się mścić na ojcu, ja zaś zamierzałam zemścić się na całej Kyokuto-Kai. Bo wiedziałam, że moim największym wrogiem jest moja przeszłość! I tylko w ten sposób będę mogła się od niej uwolnić.
Wstałam i poszłam pod prysznic. Długo zmywałam z siebie nie tylko zmęczenie, apatię i brud, ale także minione chwile. To było bardzo oczyszczające. Potem ubrałam lekki dres i wyszłam do parku. Po drodze pakując do worka nie tylko białego liska, ale także wszystko to, co kupił mi Seijuro. Wrzuciłam worek do ogromnego kontenera, a liska położyłam na nim. Zachowałam tylko maleńką karteczkę. Drzewko banzai postanowiłam zostawić w parku. Tam też, przy zachodzącym właśnie słońcu, długo ćwiczyłam Tai Chi. Z każdym ruchem mojego ciała spokój wlewał się we mnie powiewami ciepłego wiatru, ostatnimi promieniami słońca i wieczornymi trelami ptaków układających się do snu. Z każdym ruchem oczyszczałam umysł ze złych myśli i wspomnień. Miałam bowiem przed sobą długą drogę. Musiałam być ślina, aby nią podążać i to zupełnie sama.
***
Kolejne dwa tygodnie zajęło mi urządzanie kawiarni. To było absorbujące zajecie i pozwoliło mi zapomnieć o tym, co było. Przynajmniej za dnia. Bo nocą nadal miewałam koszmary. Jednak i na to znalazł się sposób. Choć nie do końca legalny. Najpierw próbowałam leków jakie można było kupić w każdej aptece, potem tych przepisanych przez lekarza. Jednak, kiedy to nie pomogło, poprosiłam po porostu ludzi z Kyokuto-Kai o pomoc. I pomogli. Nie odważyłam się wprawdzie iść do samego Isao-sama, ale i tak na moje życzenie dostałam to, co chciałam. Środki tak silne, że spałam po nich jak niemowlę. Nie brałam ich co noc, nie byłam głupia i nie chciałam się uzależnić. Jednak one też pomogły mi nie myśleć o Seijuro. On nie odezwał się już więcej i zupełnie nie miałam pojęcia, co się z nim dzieje. Dochodziły mnie słuchy, że ponoć wrócił z Hongkongu, że buduje dom w Kimitsu, jeszcze dalej od zaborczego, szalonego ojca. Nie chciałam ani nie odważyłam się podjąć choćby próby kontaktu. Obiecałam sobie przecież! Seijuro Akijo przestał dla mnie istnieć. Moją miłością stała się moja praca. Kawiarnia, która była już gotowa na otwarcie, pisanie – bo i tym nadal się pałałam, a czytelnicy chcieli wiedzieć co ma im do przekazania J.C.Fox. Nie pisałam tylko o pogrzebie Hanae. A nie tylko prasa, ale i media głośno trąbiły o jego upadku i tragicznej śmierci. Isao-sama zadbał o to, by nawet cień podejrzenia nie padł na organizację i żadnego z jego ludzi. Co się stało z ciałami pozostałej dwójki nie miałam pojęcia. Byłam pewna, że odpowiednio się tym zajęli, by nie pozostał nawet ślad.
Na pogrzeb też nie poszłam. Dopiero kilka dni po nim, kiedy fama ucichła, a media zajęły się czymś zupełnie innym, kupiłam bukiet białych irysów i zaniosłam na cmentarz. Wiedziałam, że byłam winna tej śmierci i nie tylko tej. I to też był jeden z powodów moich bezsennych nocy. Stałam nad jego grobem, który tonął w morzu kwiatów, jakby świat, a przynajmniej Tokio przypomniało sobie o nim, kiedy już odszedł do wieczności. Nie płakałam. Obiecałam sobie, że nigdy już nie zapłaczę z powodu żadnego mężczyzny, żywego czy martwego. I, że więcej już tutaj nie przyjdę. Oddałam mu cześć, zapalając kadzidełko i odeszłam, by nigdy więcej tu nie powrócić.
Kolejne dni mijały na przygotowywaniu kawiarni na otwarcie. Dopinałam wszystko na ostatni guzik. Musiał być perfekcyjnie! Nawet zatrudniłam studentkę do pomocy. Otwarcie zaplanowałam na pierwszy weekend czerwca.
cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top