27
Całą noc byłam na przemian bita, gwałcona i faszerowana jakimiś lekami, także dopochwowymi. Hanae chyba chciał mieć pewność, że poronię, bo zaaplikował mi więcej, niż to było konieczne. Nie płakałam już, bo zabrakło mi łez. Wyłam niczym torturowane zwierzę, bo ta trójka pozbawiła mnie nie tylko godności, ale i człowieczeństwa. Tabletki i środki jakie mi dali zaczęły działać gdzieś nad ranem, kiedy wreszcie wyczerpani i chyba już zmęczeni oprawcy zostawili mnie w pokoju, zamykając na klucz. Nie dostałam ani jeść, ani pić, poza wlewaną mi na siłę do gardła wodą, bym połknęłam to, co mi dawali. Za oknami wciąż było ciemno, gdy zwlekłam się ostatkiem sił, by dostać się do ubikacji. Nie zdążyłam jednak usiąść na klozecie, gdy chlusnęła ze mnie krew. Skurcze to nasilały się, to słabły. Ból był niesamowity, a krwi tyle, że się wystraszyłam czy aby przypadkiem się nie wykrwawię. Wszystko mnie nie tylko bolało, ale piekło i pulsowało. Poobdzierana od brutalnych gwałtów pochwa, szczęką od razów jakie mi zadawali i ręce od trzymania mnie siłą. To wszystko było niczym w porównaniu z bólem w moim sercu. Dopiero gdy tak krwawiłam, uświadomiłam sobie, co straciłam i co mi zrobili. Siedziałam w tej krwi wprost na marmurowej posadzce. Ironia tego wszystkiego nie docierała jeszcze do mnie. Jeszcze byłam zbyt zamroczona lekami i bólem. Tępym, obezwładniającym, ale i przynoszącym dziwną ulgę, bo dzięki niemu wiedziałam, że jeszcze żyję. Choć nie miałam na to już żadnej ochoty. To właśnie do mnie dotarło. Że nie chcę już żyć! Po tym jak mnie potraktowali i że pozostawili mnie jednak przy życiu. Nikt nie przyszedł. Nikt mi nie pomógł ani mnie nie szukał. Seij był daleko stąd, w Hongkongu. Poza nim nie miałam nikogo. Na samą myśl, że uczy tam jakąś dziewczynę tego, czego uczył mnie. Że jest dla niej równie czuły i delikatny...
Zrobiło mi się niedobrze. Zwymiotowałam. Podniosłam się z trudem, opierając na umywalce. Z lustra spojrzała na mnie biała, przerażona twarz, ozdobiona krwiakami i sińcami. Rozpłakałam się. Łkałam i wyłam tak, że zabrakło mi tchu. Pragnęłam umrzeć i to jak najszybciej. Zanim wróci tu Hanae sam lub z kimkolwiek i znów zacznie się ta gehenna. Może jak zbiję lustro i przetnę żyły na nadgarstkach...? Odwróciłam się, by poszukać czegoś do strzaskania szklanej tafli. Poślizgnęłam się na własnej krwi tak niespodziewanie, że upadłam. Upadając, uderzyłam w kant wanny i straciłam przytomność. Kolejny raz.
Ocknęłam się, bo ból znów był tak ogromny, że nie mogłam opanować łez. Skuliłam się i zapłakałam. Co tam zapłakałam... zawyłam, niczym zraniony zwierz. Nie tylko z powodu fizycznego bólu, ale i tego co się stało. Tego, co zrobił mi Hanae oraz ojciec Seija. Ból się nasilał tak, że nie tylko płakałam, ale musiałam zacząć chyba krzyczeć, bo do pokoju, w którym leżałam wbiegło dwóch mężczyzn i model. Na jego widok zrobiło mi się znów niedobrze. Skurwiel! Najgorszy z nich wszystkich. Zwinęłam się w cierpieniu, niczym embrion i nie przestawałam zawodzić. Widać albo to go wystraszyło, albo wykurzyło, bo powiedział do tych dwóch drabów:
- Dajcie jej coś! Nie mogę tego słuchać! – i wyszedł.
Nie liczyłam na to, że to były spóźnione wyrzuty sumienia. Raczej strach, że ktoś mnie usłyszy i wściekłość, jakiej mi nie skąpił, odkąd powiedziałam mu o ciąży. Na stoliku obok łóżka stała jakaś fiolka z lekami. Nie wiedziałam, czy to te, które już mi dali. Czy to były narkotyki? A jeśli tak, to jakie. Płakałam i błagałam:
- Nie dawajcie mi tego, ja nie chcę... nie dawajcie mi narkotyków... wolę umrzeć...
Chyba już nie wiedziałam, co mówię. I naprawdę tylko tego pragnęłam. Umrzeć. Zasnąć i nigdy się już nie obudzić. Uwolnić się od Hanae, pana Isao, a nawet Seija. Kolejna fala bólu była tak silna, że aż zaćmiło mi w oczach. Jeden z mężczyzn podszedł do łóżka, na którym leżałam, postawił szklankę z wodą i sięgnął po tabletki. Już chciał mi je wcisnąć, chyba siłą, bo inaczej bym nie przełknęła, kiedy do pokoju wszedł kolejny mężczyzna w białym uniformie. Tamci się odsunęli i po chwili wyszli. Mężczyzna usiadł przy mnie i złapał mnie za rękę, potem za czoło, a potem dał mi zastrzyk.
Ocknęłam się znów w pościeli. Umyta i z zabandażowaną głową. Nade mną pochylał się starszy Japończyk w białym kitelku. Lekarz? Co on tu robi? Za nim stał Susumu, już przebrany i sam.
- I jak? – zapytał, chyba lekarza, bo raczej nie mnie.
- Poroniła. Tak jak mówiłeś. Pan Isao zażyczył sobie jednak testów DNA. Wiesz dlaczego! Pobrałem już materiał do badania. Wyniki będą za kilka dni. Szybciej się nie da. Jeśli cię interesują, musisz poprosić Isao-sama. Ja nie mogę decydować. Robię tylko to, co mi karzą.
Mężczyzna wstał. Nie odezwał się do mnie ani słowem. Nie skomentował mojego wyglądu ani tego co się stało. A na pewno, o ile nie wiedział, to spokojnie mógł się domyślić. Chyba mnie badał, jak byłam nieprzytomna. A może nie? Nie wiedziałam. Znów coś mi dali, bo otępiała patrzyłam, jak wychodzi, tłumacząc na odchodne stojącemu wciąż w progu modelowi.
- Powinna poleżeć kilka dni. Jakby się pogorszyło, zadzwoń po mnie.
- Nie mogę jej tu trzymać tyle czasu, jadę do Maroka.
- A to już twój problem Hanae-kun. Tylko pomyśl, jaki będziesz miał kłopot, gdy tu umrze.
I z tymi słowami lekarz wyszedł. O ile to był lekarz. Susumu spoglądał na mnie bez słowa, a potem wyszedł. Za oknem był już całkiem jasno. Nie dostałam jedzenia ani nic do picia. Przysypiałam od leków. Był mi wszystko jedno. Marzyłam, by ktoś tu wszedł i mnie po prostu zabił. Choćby jeden z tych osiłków, ochroniarzy Isao-sama. Lub ktokolwiek. Nawet ten lekarz, który najprawdopodobniej uratował mnie przed wykrwawieniem się. Po co to zrobił? Nie mógł dać mi tam umrzeć? Może Hanae go o to poprosił? Martwa byłabym dla niego zapewne większym problemem niż niechciane dziecko. Tak twierdził lekarz. Zapłakałam znów. Odwróciłam głowę i zobaczyłam, że na szafce obok łóżka stoi nie tylko butelka wody, ale także fiolka z tabletkami. Nie miałam pojęcia, co to. Wiedziałam, że coś silnego. Może nawet narkotyki. Nagła myśl, że jak zażyję wszystko, co w niej zostało to taka dawka mnie zabije. To będzie mniej bolesne niż przecięcie żył. Wszystko jedno jak to zrobię. Tego pragnęłam w tej jednej krótkiej chwili. Wolałam umrzeć niż znów być skazana na pastwę osiłków Isao i modela. Nie miałam nic do stracenia. Ani złudzeń, że ktokolwiek mi pomoże. Nawet Seijuro. Skoro jego ojciec pozwolił Hanae na to, co ze mną zrobili... A, że pozwolił, tego byłam pewna, nie tylko po wizycie lekarza. Testy DNA jakie zlecił Isao-sama miały nie tyle wykluczyć ojcostwo Susumu, co raczej Seija. I dobrze wiedziałam, dlaczego!
Z niemałym trudem podniosłam się w pościeli i sięgnęłam po wodę i fiolkę. Była niemal pełna. Ucieszyło mnie to. Taka dawka na pewno mnie zabije. A psuty żołądek raz dwa strawi leki. Łykałam po trzy, cztery na raz, nawet ich nie licząc. Krztusiłam się wodą i łykałam. Po mojej twarzy, zupełnie niekontrolowane, spływały ciche łzy. Czy tak miałam skończyć? Czy miało to jakikolwiek sens? Nie mogłam się nawet nad tym porządnie zastanowić, bo połknięte tabletki zaczynały powoli skutkować. Otumaniły mnie. Jednak nim opróżniłam całkowicie szklany pojemnik, usłyszałam głosy zza drzwi. Zdawało mi się, że słyszę Seijuro. Chyba miałam już omamy, bo przyćmiony lekami umysł mógł mnie zwodzić. Seija tu nie ma przecież! Jest w Hongkongu. I nie wróci. Już do mnie nie wróci. A nawet gdyby... mnie już nie będzie! Chciałam płakać, ale nawet tego już nie potrafiłam. Nie tylko z powodu braku łez czy sił. Nie byłam pewna, ile czasu minęło. Chyba sporo, skoro pastylki już zaczynały działać. Właśnie połknęłam ostanie trzy tabletki, gdy drzwi otworzyły się z impetem, jakby ktoś kopnął je z całej siły. Dlaczego? Przecież wcale nie były zamknięte na klucz. Nie widziałam, kto wtargnął tak brutalnie do środka. Powoli ogarniała mnie ciemność. Pusta fiolka wypadła mi z dłoni.
- Nie!!! Nie...nie...nieeee! Kitsu! NIE! – usłyszałam głos Seija, choć z trudem docierał do mnie sens słów.
Już ich nie rozpoznawałam. Był tu? Czy to tylko sen? Ostateczny. Taki z którego się nie obudzę. Choć taki miły... jego ciepły, kochany głos... pozwalał mi odpływać w nicość i było mi z tym cholernie dobrze. Ból powoli ustępował miejsce obojętności... już wszystko jedno! Wszystko jedno, co zrobił mi Susumu, Isao czy cała Boryoku-Dan.
Nagle ktoś dość mocno mną potrzasnął. Dostałam w twarz. Znowu? Jednak ból uderzenia nie był tak znaczny, jak poprzednie ciosy. Widać mój umysł już go nie rejestrował. Nie działał, jak powinien.
- Kitsu! Joan!!! Kuso! – teraz byłam pewna, że to Seijuro. – Tylko nie zasypiaj! Nie wolno ci! Słyszysz?! Słyszysz mnie?!!! Nie pozwolę ci...
Osuwałam się w jego ramionach niczym bezwładna, szmaciana lalka. Nawet nie pofatygował się zanieść mnie do łazienki. Wsadził mi palec do ust, aż zaczęłam się krztusić. Żołądek podszedł mi do gardła i łzy ponownie stanęły w oczach na taką brutalność. Zwymiotowałam. I o to chyba chodziło Seijowi, bo nie przestawał, dopóki nie zwróciłam prawie całej zawartości żołądka.
- Dobrze... dalej... Kitsu, dasz radę - rzekł, a potem wlał mi do ust nieco wody. Zaczęłam się krztusić. Znów zwymiotowałam. - Zadzwoń wreszcie po tę karetkę, debilu jeden!
Do kogo tak krzyczał? Pewnie do Hanae. Naszła mnie kolejna fala torsji, choć nie bardzo miałam już czym wymiotować. Wraz z nią powoli odzyskiwałam świadomość, tylko po to, bym znów odpływała. Seijuro ponownie lekko uderzył mnie w policzek. Potem sprowokował kolejne wymioty i tak aż do przyjazdu karetki. Nie wiem, co zrobili sanitariusze ani co mi dali. Niewiele pamiętałam z tego wszystkiego. Nawet, co Seijuro tam robił, skąd wiedział i jak znalazł się tak szybko w Tokio. Ani co się stało z Susumu i jego zbirami.
Ocknęłam się z ogromnym bólem. Znowu. Otwarcie oczu to był wysiłek ponad moje możliwości. Udało się jednak. Nie byłam w szpitalu. Byłam w domu Seija. Leżałam w tym samym łóżku, w którym kochaliśmy się wtedy. Do ręki miałam wbity wenflon, a do niego podłączoną kroplówkę. Worek był pełny, co oznaczało, że dopiero go podwieszono lub wymieniono. Seij siedział w fotelu stojącym obok łóżka. Jęknęłam cicho i z trudem, bo gardło miałam wysuszone na wiór, a język zdrętwiały i spuchnięty. Oczy chyba też, bo ledwie udało mi się podnieść ciężkie jak ołów powieki.
- Nie podnoś się! – Był przy mnie w sekundzie.
- Pić – ledwo udało mi się wyszeptać.
Na szczęście usłyszał i zrozumiał. Podał mi kubek z wodą, który stał na szafce obok. Uniósł mnie nieco do pozycji siedzącej.
- Powoli – powiedział – pij małymi łykami. Dobrze?
Zwilżyłam usta, potem przełknęłam nieco więcej. I choć miałam ochotę wypić wszytko na raz, aż do dna, posłuchałam Seija. Mój żołądek zaprotestował bolesnym skurczem. Widać jeszcze nie doszedł do siebie po potwornych wymiotach. Wypicie tych kilku łyków tak mnie zmęczyło, że opadłam na poduszki. Seij poprawił mi kapę, którą byłam okryta, potem pokręcił kółkiem, by kroplówka szybciej spływała.
- Śpij moja mała Kitsune. Śpij...
Odleciałam w sen, totalnie nieświadoma rzeczywistości. Tego, co już się stało i co miało stać się potem. Chciałam tylko spać. Seijuro był przy mnie! Teraz wszystko będzie już dobrze. Moje życie znów miało sens. On nim był! I niczego innego nie chciałam, poza tym, by tak było zawsze. Ból, nie tylko ten fizyczny, powoli ustępował miejsce zmęczeniu. Zasnęłam.
cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top