14


Nie spałam całą noc, co nie było dla mnie korzystne, ale nie potrafiłam zasnąć. Gdy zawlekłam się wymęczona do kuchni, zastałam tam milczącego wciąż modela, siedzącego nad kubkiem kawy. Ekspres pykał zachęcająco i od razu humor nieco mi się poprawił.

- Ohayo – rzekłam ostrożnie, ale nie doczekałam się żadnej odpowiedzi.

Zerknęłam na niego, ale topił wzrok w kubku. Nalałam więc sobie kawy, po czym usiałam obok, szturchając go przyjaźnie w ramię.

- Gniewasz się za wczoraj – bardziej stwierdziłam, niż zapytałam. – Gomenn, ale nie mogłam ci powiedzieć o moim planie, bo...

- Nie mogłaś?!!! – nie dał mi dokończyć, wykurzając się. – A to niby dlaczego, co? Nie zasługuję na twoje zaufanie? A może masz w nosie mnie i moje uczucia? Może jestem dla ciebie tylko środkiem do osiągniecia celu? Kimś, kogo trzeba wykorzystać, bo wyciągnął do ciebie pomocą dłoń? Nic dla ciebie nie znaczę?!

Zdziwiłam się i wystraszyłam. Oraz zasmuciłam. Nie sadziłam, że tak to odbierze. Zrobiło mi się przykro, głównie dlatego, że to co mówił, nie było prawdą. Zależało mi na nim i to coraz bardziej. Czyżby tego nie widział?

- Susumu, to nie tak... - łzy zapiekły mnie pod powiekami. – Ja po prostu, ja...

- Tak?

- Bałam się – odpowiedziałam szczerze. – Bałam się, że mnie wyśmiejesz. Że się nie uda. Że zapeszę..., że, że... - łzy stoczyły mi się po policzkach, bo spojrzał na mnie takim wzrokiem, że miała ochotę przytulić się do niego i go pocałować. – Bałam się, że mnie odrzucisz..., że to ja nic dla ciebie nie znaczę. I jak Isao-sama mi pomoże, będę musiała stąd odejść... a ja, ja....

Pocałował mnie tak niespodziewanie, że prawie spadłam z krzesła. Jęknęłam pod naporem jego gorących, zachłannych ust. Złapał mnie w pół i nie przestając całować, posadził na kuchennym blacie. Oddawałam pocałunki, zdzwiona, podniecona i nieco wystraszona, tym co będzie dalej. Podobało mi się, jak ustami zsuwał się coraz niżej, ku zagłębieniu moich piersi, odsuwając poły yukaty, jaką miałam na sobie. Odchyliłam głowę i pozwalałam mu na to, czując jak motyle w moim brzuchy wykonują chyba jakiś szaleńczy taniec. Jęknęłam głośno, gdy wolną ręką sięgnął ku moim udom, wsuwając ją pomiędzy nie. Dziwna niemoc zalała moje zmysły, gdy dotykał wprawnymi placami mojej kobiecości. Serce waliło mi tak, jakby chciało wyskoczyć z piersi, które pokrywał teraz pocałunkami. Siedziałam półnaga, skołowana i poddająca się jego pieszczotom, niemal gotowa oddać mu się tu, na tym kuchennym stole. Mimo obaw!

Nagle ekspres zasyczał złowrogo, a kłęby pary zaczynały się z niego wydobywać. Nagrzany do niemożliwości, pusty już dzbanek pękł i wraz z brzękiem tłuczonego szkła, rozprysnął się na blat, i na nas. Odskoczyliśmy od siebie.

- Kuso! – krzyknął Hanae.

Nie wiedziałam, czy zły, bo ekspres się spalił, czy na to, że przerwało nam to intymne chwile. Zakryłam się yukatą.

- Pojdę pod prysznic - wyjąkałam, uciekając i zostawiając go z tym bałaganem.

W łazience przezornie zamknęłam się na kucz. Niepotrzebnie. Hanae nie przyszedł. Spędziłam tam sporo czasu, dochodząc do siebie. Gdy wróciłam do kuchni, czekało mnie na blacie śniadanie, w postaci kilku kanapek. Hanae nie było. Obok talerza leżała kartka:

„Musiałem wyjść, nie będzie mnie długo, ale nie martw się – odbiorę cię od pana Isao. Zadzwoni po mnie jak już wyjdziesz. Trzymam kciuki!"

Westchnęłam i zabrałam się za pałaszowanie kanapek. Mimo wszystko byłam głodna. Stres czasami przejawiał się u mnie nadmiarem apetytu. Po śniadaniu snułam się po mieszkaniu pogryzając solone orzeszki i chodząc od okna do drzwi. Tak minęło pół dnia i gdy już zaczęła mnie ogarniać senność – nie spałam przecież prawie wcale - nadeszła godzina wizyty u Isao Akijo. Pojechałam autobusem. Nie miałam na taksówkę, a Susumu nie zadbał o to, by miała, jak dostać się do Thosimy. Nie chciałam też grzebać w jego rzeczach w poszukiwaniu pieniędzy. Nawet bym nie śmiała. Na szczęście komunikacja miejska w Tokio działa niezawodnie, a rozkład jazdy miałam wybity na pamięć. I nadal działającą studencką kartę, bo była opłaconą do końca semestru. Tylko legitymacji nie miałam, bo musiałam ją zwrócić w dziekanacie. Z duszą na ramieniu wysiadałam na przystanku Ikebukuro Sunshine City, tuż obok centrum.

Tak samo jak wczoraj, przy wejściu czekał na mnie ten sam ochroniarz i zaprowadził pod drzwi gabinetu. Bałam się chyba bardziej niż poprzedniego dnia, bo nie było przy moim boku Hanae. Ale nie miałam innego wyjścia. Zapukałam więc i po usłyszeniu zaproszenia, weszłam do środka. Isao Akijo siedział tym razem nie za biurkiem, ale na fotelu, przy małym stoliczku stojącym pod ogromnym oknem, za którym rozciągała się bajeczna panorama miasta. Wczoraj okna były szczelnie zasłonięte szarymi, pionowymi żaluzjami. Teraz widok zapierał dech w piersiach i chyba mógłby przyprawić o zawał serca każdego z lękiem wysokości. Pan Isao chyba jednak go nie posiadał. Nie bał się prawie niczego, o czym miałam się przekonać jeszcze niejeden raz.

- Moja droga Joan – odezwał się, po tym jak się ukłoniłam w przywitaniu.

Rzecz jasna nawet nie wstał. Jednak zaszła jakaś zmiana, bo tonem nie znoszącym sprzeciwu, przywołał mnie do siebie i nakazał usiądź przy sobie. Tym razem na prawdę. Usiadłam więc, nieco bardziej ośmielona, choć serce miałam w gardle. Spocone dłonie schowałam pod stolik.

- A może powinienem cię nazywać Kitsu? Lub Kitsune? Jak wolisz?

Przyglądał mi się spod zmrużonych powiek, a ja z trudem opanowałam drżenie. Wiedziałam już od pierwszego spotkania, iż wie kim jestem. Jednak teraz ewidentne to przyznał. Milczałam nadal.

- Może jednak zostańmy przy Joan, nieprawdaż? Młodzi niech cię tak nazywają. Susumu... Seijuro... prawda?

Skinęłam niepewnie głową, nie wiedząc o co mu chodzi. Isao wstał nagle i podszedł do biurka. Wyjął z szuflady teczkę. Po czym wrócił do mnie, usiadł i otworzył ją. Spojrzałam dyskretnie. W teczce były chyba wszystkie informacje na mój temat. Łącznie z moim planem biznesowym. A także mój akt urodzenia, zdjęcia mamy, wycinki z prasy o katastrofie, w której zginęli, ona i pan Onari. Moje akta z sierocińca, ze szkoły i wiele, wiele innych. Całe moje życie, nie tak długie przecież, na papierach, które Isao przeglądał w milczeniu, choć na żadnym z nich nie zatrzymał wzroku dłużej niż na sekundę czy dwie. Wywnioskowałam, że zna je już chyba bardzo dobrze. A ta demonstracja była przeznaczona dla mnie.

- Jak widzisz - rzekł, spoglądając mi w oczy – lubimy wiedzieć komu pomagamy.

Znów użył liczby mnogiej i chyba powoli coś mi świtało, dlaczego. Usilne prośby Seija o to, bym nie przyjmowała pomocy od jego ojca, pomogły mi w tych domysłach. A także sygnet na jego prawej dłoni. Sygnet z wizerunkiem smoka.

- My? – odważyłam się zapytać, zanim ugryzłam się w język.

Pominął milczeniem moje pytanie. Nie odważyłam się zapytać po raz drugi. Nie chciałam go obrazić moimi sugestiami. A i nie miałam żadnej pewności, czy są słuszne lub prawdziwe.

- Joan, przeczytałem twój biznesplan i jestem pod ogromnym wrażeniem.

Zatkało mnie. Co takiego? Naprawdę? Nie odważyłam się nawet uśmiechnąć, tak mnie tym zaskoczył. Nie oczekiwał chyba jednak żadnej reakcji z mojej strony, a już na pewno nie werbalnej. Kontynuował.

- Jednak zanim powiem ci, jaką decyzję podjąłem, chciałbym byś odpowiedziała mi na kilka pytań. Oczekuję prawdziwych odpowiedzi, bo nie ukrywam, od nich także zależy, czy się zgodzę czy nie. Rozumiesz chyba... są rzeczy, których nie sposób dowiedzieć się z raportów, wycinków gazet i teczek z dokumentami - poklepał stos papierów jaki leżał na stoliku. – Tylko szczera rozmowa może rozwiać moje wątpliwości, choć przyznam, nie ma ich wiele.

Byłam zaskoczona, ale przytaknęłam głową, kłaniając się.

- Oczywiście Akijo-sama – mogłam tylko rzec.

- Dobrze więc... Zacznę od tego, co łączy cię z moim synem?

Nie żebym się nie spodziewała takich pytań. Od początku wiedziałam, że padną. Jak nie tu i teraz, to potem. Już wczoraj, gdy Hanae sypnął się, skąd znam Seijuro, te pytanie wisiało nade mną jak miecz Damoklesa. Wiedziałam, że go nie uniknę! Postanowiłam być szczera, nie tylko dlatego, iż byłam przekonana, że Isao Akijo wie o mnie wiele więcej niż bym chciała. Ale dlatego, że żadne kłamstwa nie pomogą mi przecież w uzyskaniu celu. A tym były pieniądze od ojca Seijuro. No i dlatego, że Seij nie wstawił się za mną. Co bolało mnie dość mocno.

- Szanowny panie Akijo... - zaczęłam, może zbyt oficjalnie, ale nie chciałam obrazić czy zrazić do siebie kogoś, od kogo zależał mój los.

- Ależ wystarczy Isao-sama – zapewnił mnie łaskawym gestem dłoni.

- Isao-sama, jak pan na pewno wie – mimowolnie skierowałam swoje spojrzenie na teczkę i dokumenty rozłożone na stole – poznałam Seijuro w sierocińcu w Fukudenkai, w Hiroo. Trafiłam tam, co też jest panu wiadome, po tragicznej śmierci mojej matki i pana Onari. Byłam pięcioletnią, zagubioną dziewczynką... - bardzo starałam się nie rozkleić, jednak wspomnienia były takie bolesne. Isao milczał, czekając na to, co jeszcze powiem. – Nie znałam japońskiego... a Seij... on... - zaczerpnęłam oddechu, zauważając, że Isao nieznacznie poprawił się w fotelu, marszcząc czoło. – Seij mi pomógł! Nie tylko otoczył mnie opieką, ale i nauczył japońskiego. Był jedynym z tamtejszych podopiecznych, który wyciągnął do mnie pomocną dłoń.

Nie doczekawszy się żadnej słownej reakcji, kontynuowałam:

- Kiedy wyjechał... nagle i niespodziewane... nie miałam z nim od tamtej pory żadnego kontaktu. Nie, dopóki nie spotkałam go na tym nieszczęsnym After, gdzie... no cóż... zniszczyłam suknię pana Yamamoto, a z nią całe swoje życie – zakończyłam z westchnieniem, nie tylko ulgi.

- Czyli widziałaś go wtedy pierwszy raz, odkąd opuścił dom dziecka? – doinformowywał się ojciec Seija.

Przytaknęłam skinieniem głowy.

- I od tego czasu nie widywaliście się?

Nie wiedziałam do czego zmierza i po co te pytania. Ale wolałam powiedzieć prawdę. Nawet jeśli mogłaby się komuś nie spodobać lub jakoś zaszkodzić Seijuro, ale w sumie niby czemu? Był jego jedynym synem i następcą, a już na pewno dziedzicem. Do czego jednak zmierzała ta rozmowa? Nie miałam pojęcia!

- Widziałam go także u Hanae, oraz spotkaliśmy się w Ginzie. Pomagał mi w zakupach.

- Pomagał? – Isao podniósł brwi.

- Noo... - zarumieniłam się i od razu tego pożałowałam. – Kupił mi sukienkę. Miałam randkę z Susumu i nie miałam w czym iść, ani za co kupić... a Seij... no cóż, kupił mi, co potrzebowałam. Ale... - dodałam od razu – oddam i te pieniądze, jeśli to konieczne.

- Jeśli Seijuro kupił ci cokolwiek, to widać miał na to ochotę. Nie odrzuca się prezentów, nieprawdaż?

A tak! Zupełnie zapomniałam! Japończycy i ich mania obdarowywania. Dobrze, niech mu będzie. Nie wiedziałam nadal do czego zmierza i na co mu te wszystkie informacje.

- Isao-sama – odważyłam się zapytać – dlaczego pyta pan mnie o to wszystko? Seijuro nie powiedział panu o naszym spotkaniu?

- To nieistotne. Chcę usłyszeć to od ciebie.

A! Czyli nie dowiem się prawdy? A może chciał sprawdzić, czy syn go nie okłamał? Dobrze, trzeba było zagrać w jego karty. Nie miałam innego wyjścia. Milczałam, czekając na dalsze pytania.

- Mam rozumieć, że nic już nie łączy cię z moim synem? Czyli teraz jesteś dziewczyną Hanae?

- Nie wiem, co pan ma na myśli mówiąc: że nic JUŻ mnie z Seijem nie łączy? – Spojrzałam mu w oczy, co było nader odważne albo i głupie. – Nic mnie z nim nie łączyło. No, może dziecięca fascynacja, kimś kto pomógł mi przetrwać najtrudniejsze dni w domu dziecka. Ale to było dawno temu! Zbyt dawno... I już minęło - mimowolnie westchnęłam. Bardzo chciałam wierzyć, że to prawda.

Byłam wtedy mała, ale nie tak mała, by nie pokochać chłopca, który wyciągnął do mnie pomocną dłoń. Był moim opiekunem, moim niisan – czyli czymś na kształt starszego brata. Moim Seijem! A potem nagle zniknął z mojego życia, na bardzo, bardzo długo. Myślałam, że już więcej go nie spotkam. Nie wiedziałam, co się z nim działo. Aż do tego nieszczęsnego After. A teraz siedziałam u jego ojca i czekałam na łaskę, niczym na wyrok. Isao nadal milczał, więc uznałam, iż czeka na dalszą odpowiedź.

- A co do Hanae... - nadal stawiałam na szczerość, więc po krótkim namyśle powiedziałam - nie wiem, czy jestem jego dziewczyną. Nie sądzę... Nie sądzę, by zwrócił uwagę na kogoś tak miernego jak ja. – Bardzo się starałam, by nie było w moim głosie żalu. – Ma przecież dookoła siebie tyle pięknych kobiet. Śmiem twierdzić, że gdyby nie ten „wypadek" z suknią, nigdy nawet by na mnie nie spojrzał. Nie mam pojęcia, dlaczego mi pomógł. I nadal pomaga – wypuściłam powietrze z płuc.

- Moja droga... ty chyba nie doceniasz własnej urody! Jesteś bardzo piękną, młodą kobietą Joan Onari.

Milczałam. Nie wiedziałam, czy mu dziękować - bo Japończycy raczej nie prawią kobietom komplementów – czy się obrazić, bo się ze mnie nabijał w tak jawny sposób?

- Śmiem twierdzić – Isao nadal perorował – że nie tylko Susumu się podobasz, moja mała Kitsune. Ale wróćmy do naszej rozmowy. Powiedz mi, czy mój syn w jakikolwiek sposób obiecywał ci pomoc? Lub że się za tobą u mnie wstawi?

Ze zdziwienia prawie opadła mi szczęka. Isao Akijo nie wiedział tego, że Seijuro nie tylko nie chciał się za mną wstawić, ale wręcz mnie odwodził od tego pomysłu, by iść po pomoc do jego ojca?

- Pan powinien wiedzieć to najlepiej, Isao-sama. Ale nie – zaprzeczyłam. – Wręcz przeciwnie!

- Przeciwnie? – Isao zdawał się być zaskoczony. Albo to była bardzo dobra gra!

- Tak, nie życzył sobie, bym prosiła pana o pomoc – rzekłam może nieco zbyt oschle. Byłam jednak urażona, nie tylko zachowaniem Seija. – I nie wyrażał chęci wsparcia mnie w tym.

- Ciekawe... - zastanowił się.

- Dlaczego? – chciałam wiedzieć.

- Bo to właśnie Seij przekonał mnie, by ci pomóc. A ściślej rzecz biorąc, przekonał mnie do twojego biznes planu. Jest bardzo dobrym strategiem. Oraz matematykiem. I przyszłym szefem AKI & Oil. Moim jedynym dziedzicem.

Spojrzał na mnie tak wymownie, jakbym już oświadczała się Seijuro i to tylko dlatego, że odziedziczy fortunę tatuśka. Prychnęłam.

- Panie Akijo... Isao-sama, przyszłam tu, bo jestem w sytuacji wręcz patowej. I tylko pan może mi pomóc. Nie potrzebuję do tego ani protekcji Hanae, ani wstawiennictwa Seija, cokolwiek by panu nie naopowiadali. Jestem pewna, że moje przedsięwzięcie odniesie sukces. A ja będę mogła wrócić na studia dziennikarskie i pisać. Tak, jak zawsze o tym marzyłam.

Isao milczał, spoglądając na mnie badawczo. Być może nie spodziewał się takiej riposty z mojej strony. Jego milczenie przeciągało się w nieskończenie długą chwilę. I gdy już myślałam, że odprawi mnie z kwitkiem, on powiedział:

- Dobrze więc. Pożyczę ci potrzebną sumę. Spłacę także twój dług u Yamamoto. Mam jednak kilka warunków!

Niczego innego się nie spodziewałam. Wiedziałam, że nie da takiej kasy na „ładne oczy", a nawet na dobry plan biznesowy.

- Mianowicie? – odważyłam się zapytać, chociaż wiedziałam, że wyłuszczyłby mi je i bez tego.

- Mianowicie: to my wskażemy ci lokal, w którym otworzysz swoją kawiarnię. To raz! – znów zaczął mówić w liczbie mnogiej, a mnie przeszły irracjonalne dreszcze strachu. – Dwa: darujesz sobie na razie studia i skupisz się na pracy. Od tego przecież zależy nie tylko twoja egzystencja, ale także czy spłacisz swoje zobowiązania. I trzecia rzecz – spojrzał mi prosto w oczy, a ja naprawdę poczułam strach. – Nie życzę sobie żadnych zażyłości z moim synem! Ani przyjaźni, ani tym bardziej jakiś romantycznych porywów. Nie zamierzam ci tłumaczyć, dlaczego i drugi raz o to nie poproszę! Od chwili, gdy otrzymasz pieniądze, Seijuro Akijo przestaje dla ciebie istnieć! Jeśli się dowiem, a uwierz dowiem się, że się chociażby kontaktujecie lub spotykacie, czeka cię surowa kara. Rozumiemy się?

Nie mogłam wykrztusić słowa. Totalnie zbaraniałam. Skinęłam tylko głową, bo co innego mi zostało? Gdybym się nie zgodziła, równie dobrze mogłabym rzucić się z okna gabinetu pana Isao.

- To wspaniale – Isao wstał, a ja za nim. – Umowa między nami już jest gotowa. Zaraz przyniesie ją tu sekretarka. I małe ostrzeżenie Joan Onari. Przeciwstawisz się nam. Zrobisz coś nie tak. Nie dotrzymasz warunków... no cóż... - uśmiechnął się, a mnie na ten widok znów oblał zimny pot. – Bądź pewna, że poniesiesz tego dotkliwe konsekwencje.

Potem, jak gdyby nigdy nic podszedł do biurka i zadzwonił po sekretarkę.

Podpisując umowę, czułam się jakbym podpisywała cyrograf lub wyrok śmierci. Gdybym tylko mogła przewidzieć przyszłość... Ale nie mogłam. I być może na tę chwilę nawet nie chciałam! Gdy tylko pan Isao złożył podpis, zatwierdził go swoją służbową Hanko – czyli pieczęcią, która w Japonii była ważniejsza od podpisu. Potem dostałam w pięknej, czerwonej teczce swoją kopię umowy. Isao usiadł za biurkiem.

- To wszystko moja droga! Możesz odjeść. Już niebawem twój dług u Yamamoto będzie spłacony. Otrzymasz też instrukcję, co do otwarcia swojego biznesu. I potrzebne pieniądze. Skontaktują się z tobą moi podwładni. Gdzie cię można znaleźć?

Dziwne, że o to zapytał! Dobrze wiedział, gdzie obecnie mieszkam.

- Na razie u Hanae. Muszę pomyśleć nad jakimś lokum. Nie mogę mu wiecznie...

- Tym także się zajmiemy - przerwał mi. - A teraz żegnam! I oby nie do rychłego zobaczenia.

Ukłoniłam się, ale on już nie spojrzał na mnie. Wyszłam, ledwo opanowując drżenie kolan. Co ja takiego właśnie zrobiłam ze swoim życiem? Ale czy miałam inne wyjście?

cdn... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top