11
Spędziliśmy w Ginza Six więcej niż godzinę. Seij kupił mi śliczną sukienkę w kolorze spłowiałej szarości i całą masę potrzebnych dodatków. Wysokie szpilki i maleńką torebkę z cekinów. Oraz perfumy od Kenzo Takady. Sam takich używał i nie uznawał żadnej innej marki. Opowiadał mi o tym wszystkim w uroczej herbaciarni na dachu centrum, gdzie mieścił się także ogród o powierzchni ponad czterech tysięcy metrów kwadratowych. Piękna, soczysta, młoda zieleń była miłą odmianą od stali i szkła, tak wszechobecnego w nowoczesnym centrum. Usiedliśmy z Seijem pod ogromnym drzewem Citrus Limon Burm, na którym pojawiały się pierwsze pąki kwiatów. Był koniec kwietnia i choć święto Hanami było już przeszłością dla Tokio, bo wiosna zawitała do Japonii wyjątkowo wcześnie, inne drzewa dopiero rozkwitały. Zwłaszcza takie jak cytryna, pod którą właśnie stał nasz stolik. Kelnerka z miłym uśmiechem, kłaniając się kilkakrotnie, podała nam specjalność lokalu – delikatną, białą herbatę z płatkami wiśni i kwiatami cytryny właśnie. Do tego kruche rożki z ciasta francuskiego z wiśniową konfiturą. Seij podziękowało skinieniem głowy. Odeszła, odwracając się kilkakrotnie. Pewnie dziwna była z nas para. On w eleganckim, markowym garniturze. Ja – w wytartych dżinsach i koszulce, która pamiętała pewnie lepsze czasy i wielokrotne pranie w miejskiej pralni. Nogi wsunęłam pod stół, by starte trampki nie raziły eleganckich gości wytwornego domu towarowego. Pewnie rzadko kto widywał tu kogoś tak pospolitego, jak ja. I tak zwyczajnie ubranego. Seij zdawał się nie zwracać żadnej uwag na kierowane na nas ukradkowe spojrzenia. W Japonii w zasadzie cudze życie nie było sprawą innych, ale musieliśmy wzbudzać zainteresowanie. Bez dwóch zdań!
Upiłam herbaty, była pyszna. Przy moim krześle stały liczne pakunki w firmowych torbach. Czułam się niczym Julia Roberts w kultowym już filmie „Pretty Woman"- choć nie byłam ani w połowie tak ładna, jak ona. Nawet włosy miałam bardziej rude. No i nie byłam prostytutką. Seij przyglądał mi się w milczeniu.
- Co jest? – zapytałam zdezorientowana.
Ciężko mi było odgadnąć jego intencje. Nie mówiąc już o uczuciach i myślach. Kiedyś byłam ich zawsze świadoma i pewna. Kiedyś... Westchnęłam.
- To ty mi powiedz co! – stwierdził. – Jesteście ze sobą?
- Kto? – zakrztusiłam się herbatą. – Ja i Hanae? Kpisz? Popatrz na mnie! Nie spojrzałby na kogoś takiego jak ja, nawet gdybym była jedyną dziewczyną na świecie – bardzo się starałam, by w moim głosie nie było słychać rozpaczy. Ani zawodu czy żalu.
- Zleży ci na nim? – podniósł znów brwi.
Wzruszałam ramionami. Starałam się grać obojętną.
- Na nikim i niczym mi nie zależy. Już od dawna – stwierdziłam dobitnie, wiedząc, że być może go tym zranię.
Przez chwilę milczeliśmy oboje. Herbata stygła powoli, sącząc stróżki dymu, które ulatywały gdzieś w bezchmurne niebo. Niepodziewanie Seij ujął moją rękę, spoczywającą na blacie stolika.
- Tęskniłem za tobą, Kitsu...
Tradycyjny japoński zwyczaj podziwiania urody kwiatów, w szczególności kwiatów ozdobnych wiśni.
W jego głosie było coś takiego, że wzruszenie odebrało mi mowę. Zamrugałam, by powstrzymać niechciane łzy. Spojrzałam mu w oczy.
- Każdego dnia, każdej nocy... Nawet nie wiesz jak bardzo – dodał.
Uścisk jego dłoni był miły i ciepły. Nasze palce splotły się ze sobą.
- Byłeś mi jedyną bliską osobą Seij... a potem tak nagle cię straciłam. Zostałam sama! Musiałam sobie radzić całkiem sama.
- Przykro mi - wyszeptał.
- Wiem - powiedziałam po prostu.
- Obiecywałem cię chronić! – wzburzył się nagle. – Być przy tobie na dobre i złe! Zawiodłem cię...
- Seijuro! Daj spokój. Mieliśmy kilka lat. Byliśmy tylko dziećmi. Żadne z nas nie mogło przewidzieć, co się wydarzy. Jak los nas czeka! Nie twoja wina.
Seij milczał, rozmyślając nad moim słowami.
- Co teraz? – zapytał.
- Co masz na myśli?
- Jak zamierzasz wybrnąć z tego wszystkiego?
- Nie wiem - odparłam szczerze. – Jeszcze nie wiem, ale się dowiem – dodałam z mocą. – Coś wymyślę, nie martw się. Nie musisz się o mnie martwić. Już nie...
- A kto Kitsune? On?
Wkurzyłam się. Nie dość, że nie zamierzał mi pomóc, mimo iż Hanae prosił go o to, to jeszcze zgrywa poszkodowanego chłopaczka. Nie ja wyjechałam nagle z domu dziecka! I nie ja nie dałam o sobie znać przez kilkanaście lat. Nie będzie mi teraz robił wyrzutów.
- Nawet jeśli... co ci teraz do tego? Już nie jesteś moim obrońcą. Moim straszmy bratem, jak kiedyś się mianowałeś. Nie mamy już ze sobą nic wspólnego, Seij. Trafiliśmy na siebie przypadkiem, po tych wszystkich latach. Taka prawda.
Zamilkł zaskoczony.
- Masz rację – odparował nagle. – Ale proszę cię... nie pakuj się w to, Joan!
- W co? – nie pojmowałam, o co mu chodzi.
- W to wszystko. Nie daj się skusić obietnicom Hanae! On nie może ci pomóc. Nie chcesz takiej pomocy, uwierz mi!
- Seijuro, czy mógłbyś mi wytłumaczyć, o co ci chodzi? – zapytałam.
Nagle zadzwonił jego telefon. Sięgnął niechętnie do kieszeni marynarki.
- Wybacz, muszę odebrać.
Odszedł na skraj ogrodu, ku barierkom które oddzielały taras od krawędzi dachu wieżowca. Nie słyszałam rozmowy, ale był krótka. Gdy wrócił, znów miał ten obojętny wyraz twarzy i zmarszczone czoło.
- Twój Susumu szybko działa – powiedział, a w jego głosie usłyszałam niechęć i źle tłumioną złość.
- Nie jest mój i o nic go nie prosiłam – zarzekłam się, bo miałam dość tych jego skoków nastroju.
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
- Czas na mnie. Na ciebie też!
Ruszyliśmy ku windzie w niezręcznym, ciężkim milczeniu. Jednak gdy żegnaliśmy się przed ogromnymi drzwiami domu towarowego, Seij spojrzał na mnie smutno.
- Joan! Proszę cię! Cokolwiek by ci zaoponował Hanae, nie gódź się na to. Nie pakuj się w to bagno. Możesz to dla mnie zrobić?
Milczałam. Nie mogłam nic mu obiecać, nie wiedząc, co mnie czeka. To irracjonalne. A jeśli to jedyny sposób, by wyciągnąć mnie z tych kłopotów? Pokiwał głową jakby w zrozumieniu.
- Sayonara Kitsu! – odwrócił się i wsiadł do toyoty, która z cichym szumem kół zabrała go gdzieś w dal.
Poczłapałam na stację metra, zupełnie nie wiedząc, co o tym wszystkim myśleć.
cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top