Zima życia wiosną
Śnieżek pruszy nad ciepłym ranem,
w witrażu kościoła płonie sakrament
skrzypiącej ciszy bezruchem zasypanej
Ja palę się w środku nawy ceglanej
kominka, co roztapia moją skórę
Przelewam się dalej, płynę z kościelnym chórem
Płynę najdalej, jak w życiu płynęłam
Zamiast żeglować przeciw wiatru, płynąć z wodą zaczęłam
I jestem dalej, stoję w płatkach, co odpadły z obłoku
Światła na budynkach piszą powieść o minionym roku
Szramy na budynkach śpiewają o latach
starych jak królowie, w podniszczonych szatach
Poddani ich spieszą, ku końcu spieszą
z prędkością światła, więc światełka ich cieszą
Para z czajnika może kiedyś okryje bielą
ziemię, naszą matkę, tak stanie się kądzielą
gdy aksamitnym kocem mroźnego wytchnienia
przykryje na chwilę źródło naszego istnienia
Noc do snu rozkołysze, słońce położy
Jak mgłę wypluje ciszę, ruch uliczny zmorzy
Ja spojrzę w witraż i zobaczę, jak płonie
Gwiazda mrozem rzeźbionej wody, upadnie na skronie
Pierwsza gwiazdka zagości pod butem, pod lodem,
uciekając przed żądnym lat przeszłych Herodem
Rok ostatni nazwałbym jednak Piłatem
Chciał być dobry, wyszło jak zwykle, zatem
zabrał się w troki i zabił mój czas
Kiwając się w boki uciekł kolejny raz
Niby rok nie żyje, a będę wspominać,
zmartwychwstania zamek corocznie rozpinać,
na górę życiową po kroku się wspinać
A gdy dzień się skończy, ja będę zaczynać
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top