Dziura w przeznaczeniu
Wewnętrzna strona dłoni
nad nosem się kryje
Od zmęczonych wzniesień skroni
ciepło bezwładności bije
Lecz od głowy nie wychodzi
nic prócz biczu złej radiacji
Słońce nad wzniesieniem wschodzi,
ja nie wchłaniam jego racji
Promień życia się odbija
od sfrustrowanego czoła
Kolejna godzina mija,
dziura w przeznaczeniu woła
Ja zawiodłam i zawodzę
I tak nikt mnie nie usłyszy
Po horyzoncie wzrokiem wodzę
niemal widząc smugi ciszy,
co mi linię zamazują,
więc podążam na ślepego
Jedyne znaki, co w przód wskazują
to błędy człowieka szkaradnie młodego
Przypominam sobie nocą
jak dzień rzucał mi haracze
Głupi, oczy się nie pocą...
ja po prostu sobie płaczę
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top