Depresyjny Świetlik bez recepty

Proszę, powiedz że masz coś w sobie,

cichą oazę w hałasu serca chorobie

prócz sali lamp, rozbitych w drobny mak

[pojazdu wrak, zwrócony wspak, woda się wlewa, a zaworu brak]

i migających złowieszczo świetlówek,

gry niewykrzyczanych, bezdomnych półsłówek

Mrugają coraz rzadziej, zamykają zmęczone powieki

Znów świeci światełko w tunelu, och, tunel to ścieki

Na Ziemi żyjesz, a jednak pod ziemią

a wyjścia nie widać, poza szczęśliwą chemią

Gdy oni krzyczą, a ty jesteś głuchy

na słowa boleści i słowa otuchy

Jedyne, co dociera przez grube słuchawki

to zewnętrznych bodźców zmęczone migawki

Nogawki cię plączą, więc próbujesz chodzić na rękach,

każdy upadek tonie wnet w dźwiękach

rozkładu komórek, ciemności jękach

nikt nie szkolił cię na atletę, a ziemia nie jest miękka

Ciągniesz za sznurek, a światło nie płonie,

spalona żarówka tylko pali ci skronie

Może podeślę ci mojego świetlika,

choć wiem, że wszystko w czarnej dziurze znika

Na chwilę możesz się w lekkim blasku zatracić

To mój przyjaciel, lecz nie boję się go stracić

Choć się brzydzę owadów, wyhodowałam tego dla ciebie,

może na chwilę cię spod zapadni wygrzebie

Wyrzutek, zniszczony, przez wiatr potargany...

jesteś tego wart, nie czujesz, że jesteś kochany

***
Zostawiam was z kawałkiem na najczarniejszą godzinę i życzę wszystkim czytającym jak najszczęśliwszej podróży przez życie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top