Rozdział 7

•Tak więc...Następny rozdział! A i zapraszam wszystkich do filmu u góry. (To mój kanał, film zrobiłam sama) ^^

***

-Wangji!Xichan! Co to ma znaczyć?!
-....
-Wujku...Księgi nie ucierpiały...Wangji i A-Cheng zapłacą...
-Nie oto pytam!!!
-...?

Lan Huan patrzył pytająco na starszą osobę, która właśnie zakończyła swój trzysetny zawał. Byli teraz w pawilonie medycznym. Lan Quiren siedział na łóżku, a w okół niego stali Zewu-Jun, Jiang Cheng, Shizui i Jin Ling.

Wei Wuxan z Wangjim znajdowali się trochę dalej. Właściwe to Wangji siedział na łóżku obok. Patriacha stał przy nim. Uparł się, aby medyk obejrzał Lan Zacha i teraz czekał aż ten się łaskawie pofatyguje.

Lan Xichan chciał namówić do tego także A-Chenga, ale w skutku nabawił się tylko śliwy pod okiem.

-Wangji! Odejdź od tego..tego- uch!- Lan Qiuren jak zwykle zaczął się, rzucać.
Jak związek Lan Xichana i lidera Yunming mógł jeszcze przecierpieć, tak związku tej dwójki już nie.

Zawsze uważał Wangjego za swojego następcę, owiele lepiej wychowanego od brata. Kiedy tylko Wei zbliżał się do niego bliżej niż na metr dostawał białej gorączki.

A ponieważ Pariacha cały czas czyścił osmoloną cerę Drugiego Jadeitu, już brudną chusteczką, to stanowczo stał bliżej niż metr.

-Wujku...To mój narzeczony.

Wei uśmiechnął się jak najszeżej potrafił.

-Nie widzę problemu, poprostu zerwijcie zaręczyny.
-Wujku...
-Tak,tak! Pomyślimy o tym! Poważnie pomyślimy!

Wangji zamarł, a wujek się blado uśmiechnął. Popatrzył z satysfakcją po pozostałych. Wangji zwrócił wzrok na Patriachę Yiling i dodał półgłosem.
-Wei Ying?
-Daj spokój! Przecierz nie mówię poważnie! Gdybym tego nie powiedział to by się nie odczepił!
-...
-Lan Zach ani mi w głowie zostawianie ciebie! Tu mi dobrze.
-Mn.

Lan Wangji sprawiał wrażenie spokojniejszego. Natomiast Wei przeciwnie. Rozglądał się po namiocie i szukał czegoś wzrokiem.

Lan Xichen oczywiście to zauważył.
-Paniczu Wei? Czegoś szukasz?

-Phi! Oczywiście! Szuka kłopotów! A czego innego?!
-Jin Ling! To mój ojciec.
-A właśnie, że nie!
-A tak!
-Kurwa! On to ci wmówił czy ty jemu.?!
-Hmmm...Właściwie to chyba my sami sobie.
-No, ależ zgarna rodzinka!
-Jin Ling!
-Jeszcze tylko matki brakuje!
-No właściwie to...

Wei podskoczył słysząc określenie "matka" bo doskonale wiedział co jego syn ma zamiar powiedzieć. Natychmiast się wtrącił.

-To Lan Zach!

Wszyscy na niego popatrzyli pytająco.

-Wei Ying?
-No co. Jesteś bardziej...um...No wiesz.
-...?
-No gotujesz, jak ktoś zachoruje to ty go leczysz i plenisz ogródek w Jangshi!

Wei zaczął wyliczać na palcach.

-Wei Ying. Gotuje bo twoje potrawy są zjadalne tylko dla mnie. Shizui po nich zieje jak smok. A gdybyś dał je wujkowi to chyba odrazu by zginął.

Wei pokiwał głową. Musi kiedyś tego spróbować.

-Opiekuję się chorymi, bo mam energię duchową, którą mogę im przekazać, a ty nie. Pozatm twoje metody leczenia są um...specyficzne.

W tym momencie Wei przypomniał sobie ostatnią chorobę, A-Yung'a. Kazał mu stać na rękękach i jeść na tyle pikantną zupę, że nawet on sam wymiękał po kilku łyżkach.

-No, ale wyzdrowiał!
-Tylko dlatego, że tata cię wygonił z pokoju i sam się mną zajął.

Wei puścił synowi gniewne spojrzenie.

-A ogrodem się zajmuje, bo ty jesteś na to zbyt leniwy. Zawsze, kiedy jest twoja kolej to wymyślasz jakąś nie podważalną wymówkę, więc muszę to zrobić sam.

To prawda. Wei był mistrzem wymówek.

-No dobra, ale przyznaj, że to bardziej maminne zajęcia.

Wszyscy na sali zgodnie pokiwali głowami. Hangon-Jun nieco spoważniał.

-Wei Ying ja nie-...
-Spokojnie tato. Raczej daleko mi do nazwania cię mamą.

Na te słowa Wei kopnął w łóżko. A było tak blisko! Lan Quiren siedział zdołowany tą rozmową na łóżku.
Jiang Cheng się uśmiechnął.

-Wei Wuxan, ma doła.
-Nie, nie prawda! Nie mam doła! Mam kanion!

Na sali odrazu pojawiło się więcej uśmiechów.
-I gdzie ta kura bez zegarka?!
-Wei Ying? Jaka kura? Kury nie noszą zegarków.
-Oj no! Ten bażant bez środka lokomocji!

Wszyscy oprucz Jiang Chenga patrzyli się na niego pytająco.
-Wei Ying...
-Nie warto! On gada swoją gwarą. Wychowałem się z nim, a i tak połowy zdań nie rozumiem.

-Jiang Cheng przetłumaczysz?
Xichan popatrzył na ukochaną osobę.
-Obstawiam, że kura czy tam bażant to lekarz. A to, że niema zegarka czy czegoś tam, znaczy , że się spóźnia.

Teraz wszyscy popatrzyli wyczekująco na Patriachę.
-Punkt dla mojego shidi!
-KURWA NIE NAZYEAJ MNIE TAK!!!!
-Bo co?
-BO TO!

I lider Yunming rzucił się na Wuxana.
Za fraki złapał go Quiren.

-Co za brak wychowania! Ale jeżeli już mówimy o lekarzu to faktycznie trochę go nie ma. Oczywiście rozumiem, że ma przyjść do mnie.
-Phi! Teraz kozioł walnął w płot no nie?
-WEI WUXAN! GADAJ KURWA NORMALNIE!
-Ech... Staruszek Lan walnął się w łeb prawda?

Staruszek Lan, był cały czerwony. Niedość, że znosił ciągłe przekleństwa szwagra to jeszcze został nazywany kozłem!
-Wei Wuxan! Jesteś następny w kolejce do kary!
-Kolejce?
-Wangji, Jiang Cheng, ty.
-O jestem drugi.
-KURWA WEI WUXAN ZAWSZE BYŁEŚ GŁUPI ALE ŻEBY DO TRZECH NIE UMIEĆ POLICZYĆ?!
-No nie wiem. Przde mną jest tylko jeden debil nie?
-KURWA! SAM JESTEŚ DEBIL!

-Tato, pominąłeś tate.
-Co, że Lan Zacha?

Jiang Cheng kipiał ze złości. Gdyby nie fakt, że Lan Quiren nie chcąc bujki cały czas go trzymał za frak, zaraz rzuciłby się na Wei'a. Ten matoł go poprostu zignorował!

-Ale Lan Zach nie dostanie kary.
-Wei Wuxan, cała wasza trujka ją otrzyma.
-Nie, nie, nie..Wujaszku coś ci się  pokićkało. Jestem pewien, że słyszałeś jak mówiłem, że nietkniesz Wangjiego.
-Wei Wuxan! Wangji jest moim siostrzeńcem i mam prawo decy-
-Twoje decyzję są jakieś upośledzone. Pozwól, że będę decydować za ciebie.

Miaraka się przebrała. Lan Quiren już miał puścić Jiang Chenga, kiedy do namiotu wbiegł zadyszny lekarz.

-Przep...- popatrzył na całe zgromadzenie.
-O patrzcie kura przyszła!
-Kura? Nie warzne. Proszę osoby, które nie potrzebują pomocy niech wyjdą.

Wangji zaczął wstawać z łóżka, ale Wei ponownie go przyszpilił do pościeli.
-Nie wyjdziemy dopóki cię nie zbada.
-Mn.

I tym sposobem w namiocie została tylko czwórka osób.
-Dobrze kto pierwszy?
-Lan Zach!
-Starszy Lan wygląda na bardziej potrzebującego...

Lekarz patrzył na Lan Quirena wspułczujco.
-Tej starej gnidzie i tak nic już nie pomoże.

Lan Quiren aż podskoczył z oburzenia. Lekarz niechętnie skierował się do Wangjiego. Przebadał go i stwierdził, że nic mu nie jest.
-Może wracać, a panicz?
-Oh! Nie ja tylko dla towarzystwa.
-Wiem, że panicz jest ranny.
-Byłem.
-Rany się zagoiły?
-Nie do końca ale...
-W takim razie panicza przebadam.

I w ten oto sposób chwilę potem Wei musiał słuchać narzekań lekarza.
-Mówiłem, żeby panicz się mniej ruszał! Jak można tak bardzo zaniedbywać własne ciało?! Ma panicz szczęście, że rany się nie pootwierały!
-Naprawdę w porządku. To wcale nie boli.
-Jasne. Wmawiaj lekarzowi, że rany cięte nie bolą.
-Ale...
-Paniczu Wei! Zostałeś dwukrotnie przebity na wskroś! Dosłownie!
-No i co? Nic mi nie jest! Naprawdę nie boli!
-Dobrze, w taki razie nie będziesz miał nic przeciwko nałożeniu maści.

Rany Weia bolały niemiłosiernie, ale niemógł tego przyznać. W końcu obok stała ich przyczyna- Wangji. I tak miał już nietęgą minę. Nakładanie maści wiązało się z dotykaniem ran. Wei tylko zacisnął zęby i się uśmiechnął.

-Proszę bardzo. Tylko szybko. Bo staruszek się niecierpliwi.

Lan Qiuren w żeczywistosci siedział jak na szczudłach. Wyglądał jakby niemugł się doczekać diagnozy.

Lekarz szybko posmarował maścią rany Patriachy, który nawet nie sykną opierając się bólowi całą siłą woli.

-Dobrze skończyłem.
-Nie bolało.
-Tak...Jestem lekarzem, paniczu.
-A ja pacjentem. Kogo ma obowiązek wysłuchać lekarz? Ech..Lan Zach chodźmy.
-Mn.

Wei wstał i zaraz został wzięty na ręce.

-Lan Zach! Znów zaczynasz!? Nic mi nie jest!
-Mn
-No to mnie postaw.
-Mn

Ale nie został postawiony. Wręcz przeciwnie nawet w Jangshi Lan Zach cały czas go trzymał na kolanach. Nie żeby mu to przeszkadzało. Wangji zaczął czytać książkę więc on umieścił się na nim wygodnie i zaczął się nudzić.

-Lan Zach co czytasz?

Wangji zamiast odpowiedzieć zasłonił ręką okładkę. Wei zwykle nie interesował się książkami Wangjego, ale jak już do tego dochodziło, wywalał mu wszystkie egzemplarze zasad sekty, historii sekty i takich jak on to określał "badziewów napisanych przez tego kozła".

Reakcja Wangjego tylko upewniła go w przekonaniu, że to coś "nielegalnego". Ponieważ siedział na kolanach mężczyzny, wcale nie trudno było mu wyrwać książkę.

-Wei Ying oddaj to.

Wei zauwarzył, że uszy Hangon-Juna różowieją. Nie byli w intymnej sytuacji. Nawet się nie całowali! Siedział mu już nie raz na kolanach i jego uszy nigdy od tego nie zmieniły koloru. Więc czemu się rumienił? A może się wstydził?

Wei popatrzył na okładkę książki. Po przeczytaniu tytułu najpierw zamarł, a potam wybuchnął śmiechem.

Na tą reakcję uszy Wangjego zaczęły świecić z zażenowania jak latarnie, a on sam zamknął oczy.

-L-Lan Zach!!!Haha!! Serio-?! Hahaha..
-....
-"Jak pokazywać uczucia - poradnik dla Wangjego od Lan Xichana" Hahahaha!!!
-....

Kiedy Wei się trochę uspokojił, zauwarzył w jak opłakanym stanie jest Wangji. Nigdy nie widział, żeby jego uszy aż tak żarzały! Nawet w najbardziej intymnych momentach jego życia!

-Lan Zach...Nie musisz się wstydzić.- pogładził drugą połówkę po policzku.

Wangji otworzył oczy, ale ciągle nie patrzył na Wei Yinga. Czerwień nie schodziła z jego uszu. Wei odwrócił jego głowę w swoją stronę.

-Lan Zach po co ci to?- Wei pomachał książką.
-Sam poprosiłeś o to Xichana prawda?

Wangji dalej milczał, znów odwracając wzrok.
-Dorze w takim razie to wyrzucam.

Wei zaczął się podnosić z kolan mężczyzny.
-Czekaj!
-To mi powiesz?
-...Bo...

Wei z powrotem usiadł mu na kolanach. Od jego uszu biło już tak intensywne światło, że oślepiało.
-Bo?
-Słyszałem...

Naprawdę niechciał stracić tej książki. Hangon-Jun nigdy mu nie odpowiadał na takie pytania, więc Wei zagroził mu wyrzuceniem książki. Nie myślał, że Wangji zacznie mówić! To musiało być coś strasznie ważnego.

-Słyszałeś? Co słyszałeś?
-Ludzie w karczmach...
-Co z nimi?
-rozmawiali..-
-Podsumowując słyszałeś jak ludzie w karczmach rozmawiali o...?

Wangji nigdy nie był taki zawstydzony.

-Lan Zach...? Dać ci kartkę? Może napiszesz?
-Mn.

Wei podał mężczyźnie kartkę, a ten szybko, dość chwiejącą się ręką zapisał na niej kilka zdań.
Wei zabrał przdmiot. Przeczytał i znów zaczą się śmiać.

-Hahah- Lan Zach- Hahaha!!!
-....
-Hahaha!!

Kiedy się trochę uspokojił spalił kartkę w dłoni.
-No już Lan Zach. Uspokuj się.

Przyłożył ręce do jego uszu, zakrywając je. Były ciepłe. Pewnie wyeminowały za dużo światła na raz.

-Lan Zach bo coś sobie zrobisz! Chcesz
być potem głuchy?!

Światło eminowane z uszu lekko zmalało.
-Lan Zach... Nie musisz się zmuszać do pokazywania emocji.
-....
-Naprawdę mi to nie przeszkadza. Kocham cię takiego jakim jesteś. Niesłuchaj tych debili z knajpy. Jak ich spotkam to już ich oducze gadania takich bzdur!
-Wei Ying zostaw ich...

Wangji mówił prawie niesłyszalnie. Jego uszy znów zaczeły mocniej świecić.
-Naprawdę Lan Zach. Nie wyobrażam sobie złego Hangon-Juna. Albo przerażonego. Albo zgorszonego...albo...
-Wei Ying!
-No dobra, dobra! Już się zamykam! To słodkie, że chciałeś to zrobić dla mnie, ale nigdy nie powiedziałem ani nie pomyślałem, że mi to przeszkadza.
-....
-Nie wierz we wszystko co usłyszysz od pijaków z knajpy!
-Też jesteś pijakiem...
-CO? CO ZA OSZCZERSTWO!! Ja się nie upijam! To już prędzej ty!
-Ja nie pije.
-"Ale jak już to powala mnie jeden kieliszek." Czy nie tak?
-Wei Ying...

Wei podniusł się z Lan Zacha.
-Choć Lan Zach czas spać.
-Mn...

Uszy Wangjego zaczęły przybierać normalny odcień. Wei przebrał się w piżamę. Hangon-Jun także. Potem płożyli się cicho w łóżku.
-Mam wrażenie, że o czymś zapomniałem...
-Mn?
-A!

Wei wygramoli się i podszedł do stolika na którym leżała owa książka. W następnej kolejności ją spalił.
-Wei Ying!
-No co? Niemów, że jest ci potrzebna.

Wangji się przewrucił na drugi bok. Ciepne pomieszczenie znów zostało roświetlone.
-Ech Lan Zach.

Wei ponownie się wgramolił i wtulił w starszego.

***
W środku nocy Patriachę obudziły jakieś ruchy. Podniusł powieki, żeby zobaczyć kręcącego się po łóżku Wangjego.
On nigdy się nie kręcił! Zawsze spał  nieruchomo w tej durnej pozycji Gosu!

-Lan Zach?
-Mn?

Wangji wydał się zaniepokojony.

-Obudziłem cię.
-To nic. Co robisz?
-Nic. Nie mogę spać.
-Coś się stało.
-Nie.

Wei podciągnął się na poziom głowy Drugiego Jadeitu.

-Lan Zach!

Wei poderwał się tak gwałtownie, że aż mu zamroczyło przed oczami. Nie czekając na odpowiedź wybiegł z sypialni, żeby zaraz wrócić z małymi woreczkami z lodem i chustką.
Wygramolił się na łóżko.

-Lan Wangji! Czemu nic nie mówisz! Usiądź.

Lan Zach posłużnie usiadł. Wei bardzo rzadko używał jego oficjalnego imienia.

-Mówiłem, że coś sobie zrobisz! Trzeba było słuchać. Teraz cierp.

Mówiąc to przyłożył zimne okłady do krwawiących uszu mężczyzny. Zimno dobrze podziałało na rozpalną część ciała i Wangji trochę się lozluźnił. Wei wytarł krew i przywiązał zimne worki tak aby nie spadły.

-A teraz śpimy!

Wangji się położył i po chwili zasnął. Widząc to Wei zaraz ponownie usiadł na łóżku i zaczął gładzić włosy narzeczonego.

Ktoś go w końcu musiał pilnować tej nocy.

***

Tada! To tyle na dziś!
Ponad 2k słów.
Myślę, że buba wkońcu wyszła z tej dziury ;)
Zapraszam też na mój profil bo tłumaczę manhue z MDZS :)
Ps. Też bym chciała takiego cudownego brata jak Lan Xichan.
:)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top