Rozdział 4

•Witam! Już jestem! Trochę długo, ale miałam egazmainy próbne -_-. Db zapraszam do czytania.

                              ***
Choć Lan Xichen nie poznał małego kolegi osobiście to był pewny, że w ów niegościnnej wiosce wisiały jakieś jego plakaty czy zdjęcia.

Natomiast Wei Wuxan i Lan Zach odrazu poznali człowieka, który to niby był taki miły. To był mały prezydent wioski!

Uśmiech goszczący na twarzy Wei'a odrazu pobladł. Podpierając się jedną ręką o ścianę muru podszedł do któregoś z upiorów.

Ten odrazu się zamachnął i przeciął pazurami po oku mężczyzny. Wei przeraźliwie syknął i cofnął się jak tylko najszybciej mógł dobywając fletu.

Wangji próbował podnieść się i pomóc ukochanemu, który niemógł otworzyć zranionej powieki. Widząc to Wei wymienił spojrzenie z synem, który natychmiast przybił ojca spowrotem do ściany.

-Widzą ich- powiedział Lan Sizhui do lidera sekty. Na tą informację mina Pierwszego Jadeitu spochmurniała. Mieli problem...

Wei Ying i Lan Zach byli ranni, a jedyna osoba, która mogła pomóc im się bronić to A-Ying.

Patriacha Yilling zaczą już obmyślać  plan jednak potrzebował czasu.

-Kim ty wogule jesteś- wypalił Lan Sizhui, jakby odgadując myśli ojca.

Prezydent uśmiechną się tajemniczo. Popatrzył na wszystkich zebranych i powiedział pełnym grozy głosem:
-Ja jestem Wei Wuxan- i wyją flet zza pazuki jakby na potwierdzenie swoich słów.

Wszyscy zgromadzeni popatrzyli na Wei'a potem na karzełka i wybuchnęli śmiechem. Nawet Lan Wangji lekko się uśmiechnął.

Kiedy Wei uspokojił swój śmiech na tyle by móc normalnie oddychać wyszedł do przodu i powiedział wyzywająco:
-Skoro Ty jesteś Patriachą Yiling to kim ja jestem?- popukał kciukiem w swoją klatę piersiową.

Mały karzeł popatrzył na niego z pogardą.
- A skąd mam wiedzieć kim jesteeee...- przeciągnął ostatnie słowo widząc Chenquinga w dłoni mężczyzny. Wei Ying jakby na potwierdzenie jego domysłów odpowiedział:
-Ja jestem Wei Wuxan...-popatrzył po mężczyźnie- i nigdy nie byłem taki niski.- skrzat zapałał złością. Prychnął i popatrzył na swoją armię.

Wei Ying przedstawił mu się tylko dlatego, że miał nadzieję na wycofanie się "sobowtóra". Nie był wstanie teraz walczyć, a nadmiar mrocznej energii źle działał na ciało Mo Xyuannu. Pozatym z sojuszników tylko Lan Sizhui go widział. Lan Zach był ranny, a w odmętach tunelu skrywała się jego matka, która mogła tu w każdej chwili przyjść i pozbawić tym razem Lan Xichena świdomości. Nie było innej opcji jak uciekać.

Wei przywołał gestem ręki do siebie syna. Wyszeptał mu coś na ucho, na co ten zaczął głośno protestować.

Lan Xichen, który jeszcze nie przywykł do tego, że Wei od teraz wygląda...a raczej nie wygląda...jak powietrze chciał skarcić siostrzeńca za wygłupy w takim momencie.

W ostatniej chwili uświadomił sobie, że dziecko musi rozmawiać z którymś z rodziców. Po kilkuminutowych protestach A-Ying pod karcącym wzrokiem Wei'a zgodził się na jego słowa.

-Uciekamy- powiedział niechętnie do wujka. Słysząc to Lan Xichen od razu kazał seniorom się wycofać, a sam czekał aż Lan Shizhui podniesie z ziemi Huangon-juna.

Widząc, że jego bratanek ugina się pod ciężarem własnych rąk, stwierdził, że mężczyzna już został podniesiony przez syna. Poczekał aż dziecko go wyminie i zakończył orszak uciekinierów.

Jednak Sizhui jak na ucieczkę poruszał się bardzo wolno i Lan Xichen zastanawiał się jaki cudem trupy ich jeszcze nie dopadły.

Dopiero gdy popatrzył na bratanka zauważył, że jego ręce ruszają się niespokojnie tak jakby ktoś próbował się wyrwać, a on sam szepcze do powietrza przed sobą, "uspokuj się bo rany ci się otworzą".

Lan Xichen odrazu odgadł dlaczego trupy ich nie gonią, bo w gruncie żeczy był tylko jeden wytłumaczalny powód takiego zachowania u jego brata.

-Panicz Wei?- Zapytał najpierw patrząc na młodego kultywatora, a potem za siebie.

Sizhui pokiwał smutno głową.
-Został- wyszeptał. W tym momencie dało się słyszeć dźwięk Chenquinga.

Słyszeli go wszyscy. Lan Xichen, seniorzy i chłopcy. Wei Wuxan walczył, a melodia, którą grał brzmiała jak i była Wuxaną.

Po kilku pierwszych nutach Sizhui się przewrócił. Sytuacja była bardziej niż oczywista. Lan Wangji właśnie wyrwał się z rąk syna. A-Ying szybko się podniósł i pognał w kierunku od którego mieli uciec. Nie pobiegł daleko gdy stanął i zagrodził dalsze przejście korytarzem. Lan Xichen nawet nie widząc, dobrze wiedział co się dzieje.

-Wangji uspokuj się, nic mu nie będzie- zaczął powoli.
-Panicz Wei jest najpotężniejszym demonicznym kultywatorem, poradzi sobie.- Lan Xichen lekko uśmiechnął się w stronę gdzie prawdopodobnie stał jego brat.

Lan Sizhui zaczął rozpaczliwą szarpaninę, aż w końcu wyjął talizman otumanienia i naklejił go na ojca. Lan Zach momentalnie zasnął upadając prosto na ręce syna, który zaraz go podniósł i poszedł dalej.

Lider sekty spojrzał na chłopaka.
-Skad miałeś ten talizman...? W naszej sekcie...- W tym momencie bratanek mu przerwał.
-Mama wiedziała, że tak będzie i mi go dała zanim zaczęliśmy uciekać.- uśmiechnął się.

Kiedy Wei'a nie było w pobliżu często mówił o nim w postaci żeńskiej. Oczywiście wiedział, że gdyby ten się tylko o tym dowiedział to złajał by go tak, że nigdy w życiu nie palną by już takiej głupoty.

                              ***

Wei Wuxan dał synowi notkę otumaniającą i kazał uciekać. Nic lepszego w tej sytuacji nie przyszło mu do głowy. Mógł im tylko kupić trochę czasu i liczyć na szczęście. Miał też nadzieję, że Lan Sizhui ma dość siły by zatrzymać Lan Zachn'a.

Kiedy mały skrzat wydał rozkaz do ataku, Wei podniósł Chenquinga do ust i automatycznie zaczął grać Wuxanę.

Pomyślał co robi dopiero po chwili gry i momentalnie zmienił utwór, wyobrażając sobie jak to zadziałało na Lan Wangjego.

Przepraszając za to w duchu syna, miał nadzieję, że ten wygra walkę, którą zapewne właśnie zaczął toczyć z ojcem.

Wei obejrzał się przez ułamek sekundy, żeby sprawdzić czy napewno nikogo z jego sojuszników już nie ma i zaczął zbierać dookoła siebie energię urazy.

Na początku pojedyncze niechętne pasma podlatywały powoli. Jednak kiedy Wei Wuxan zaczą mocniej grać na flecie, a jego oczy podświetliła czerwień urażona energia zaczęła się do niego szybko zlatywać, jakby zaciekawiona nowym obiektem.

Drugi "Patriacha Yiling" także zaczął grać kontrolując chordy trupów nad, którymi Wei Wuxan z niewiadomych powodów nie umiał zapanować.

Po kilku unikach i ciosach w stronę wroga jakiś trup przyszpilił go do ziemi. Wei Wuxan wyszeptał tylko "Słyszałem" kiedy dobiegł go głos syna nazywający go mamą. W następnej kolejności stracił przytomność.

                            ***

Lan Qiuren kręcił się niecierpliwie po Zaciszu Obłoków. Właśnie zaczął się zastanawiać czy może coś naprawdę się nie stało, gdy zobaczył Lan Xichena lecącego na mieczu w jego stronę. Za nim lecieliała starszyzna. Na samym końcu lecieli uczniowie.

Lan Qiuren pobladł kiedy zobaczył w jak nie przepisowej pozycji lecieli ostatni. Otórz Lan Sizhui leciał nad pozostałą dwujką, a ci podpierali jego miecz od dołu jakby było na nim za duże obciążenie, żeby ten mógł sam się utrzymać w powietrzu.

Kiedy wylądowali Lan Qiuren już miał wtrącicić swoje trzy grosze, kiedy Pierwszy Jadeit przerwał mu ruchem ręki.
- Wujku- ukłonił się. Lan Qiuren odwzajemnił gest i popatrzył pytająco.
- Lan Sizhui trzyma na rękach uśpionego Wangjego.- skomentował szybko Lan Xichen i zaraz doskoczył do wujka, aby go złapać kiedy ten upadał.

Lan Sizhui zawlukł się do pawilonu medycznego i z nieukrywaną ulgą położył ojca na łóżku. Na miejscu obok wylądował Lan Qiuren, który to mdlał to patrzył z oburzeniem na siostrzeńca.

Lider sekty skinął głową w stronę bratanka, a ten zdjął z torsu ojca talizman otumanienia. Nie minęła nawet chwila jak Lan Zachn poderwał się do pionu (w siadzie) tak gwałtownie, że A-Ying musiał się cofnąć.

Rozejrzał się szybko dookoła siebie jakby szukając czegoś wzrokiem i badając sytuację. Z przerażeniem stwierdził, że znajduje się w Zaciszu Obłoków.

Rozejrzał się ponownie. Nie znalazł tego czego szukał wzrokiem więc zwrócił się do A-Ying'a.
-Wei Ying?- W jego głosie słychać było nadzieję i strach. Lan Sizhui zaskoczony takimi gwałtownymi emocjami u ojca najpierw nie wiedział co miał powiedzieć, a potem popatrzył się przepraszającym wzrokiem.

-Został...- powiedział prawie niesłyszalnie. Chwile potem musiał poderwał się z krzesła aby złapać Lan Wangjego, który właśnie przygotowywał się do wyjścia z łóżka i szukał Bichenu.

Lan Qiuren patrzył na dziwne poczynania swojego ucznia. Widok Lan Sizhujego uganiającego się za powietrzem go przeraził. Zwrócił się do siostrzeńca, który zaczą mu pospiesznie streszczać sytuację, widząc, że jego wujek powoli dostaje obłędu.

                              ***

Wei Wuxan nie miał pojęcia ile był nieprzytomny. Widział tylko tyle, że nadal jest na tym samym korytarzu, nadal nie może otworzyć oka, wszystko go cholernie boli, a przed nim znajduje się Wen Ning.

Ta ostatnia informacja go bardzo ucieszyła i spowodowała napad śmiechu poprzedzanego łzami. Trupy padały przed nim po kolei okładane ciężkimi łaćuchami Upiornego Generała. "Wei Wuxan" widząc, że walczy z naprawdę oryginalnym sobą uciekł w popłochu i teraz dzikie trupy mogły być kontrolowane.

Patriacha Yiling z trudem podniósł Chenquinga do ust i zagrał jeszcze raz Wuxane - tym razem umyślnie.

Wen Ning odwrócił się w stronę swojego pana, dopiero teraz zauważając, że jest przytomny.

Trupy były na generalnie niskim poziomie więc Wei bez problemu przejął nad nimi kontrolę jasno nakazując odwrót.

Kiedy te zniknęły za rogiem Wen Ning przemówił:
-Paniczu...Paniczu Wei...- Wei Wuxan skinął głową.
- Co ty tu robisz?- jego ton był poważny, ale nie było w nim złości.
-Usłyszałem jak panicz gra i przyszedłem- Wen Ning patrzył zmartwionym wzrokiem na Patriache.
Wei postanowił pominąć pytanie jak się tu wogule dostał i zaczął oszacowywać straty w swoim ciele.

Jak się okazało nie były zbytnio większe niż poprzednio. Najwyżej kilka zadraśnięć. Oprucz tego na języku czuł trupi pył. Chyba nie nawdychał się go za dużo, ale i tak potrzebna była odtrutka. Podniusł się powoli na nogi.

-Paniczu...! Mogę panicza ponieść...- zaoferował się Wen Ning, ale Wei machnął tylko ręką. Podparł się o ścianę i spróbował otworzyć oko. Zadziałało, ale obraz był zamglony.

Wei Ying mało się tym przejął i ruszył w zdłuż korytarza. Upioryny Generał bardzo chciał pomóc, ale znał charakter Wei'a i w efekcie mógł tylko grzecznie iść z boku.

Po dojściu pod dziurę Wei Wuxan przypomniał sobie, że był nieprzytomny.
- Wen Ning od ilu tu jesteś?- zapytał upiora.
-Przyszedłem jakieś dwie, albo trzy doby temu- padła odpowiedź.

DUŻO CZASU!

-A jak mnie znalazłeś, w jakiej sytuacji byłem?- Wei ściągnął brwi. Naprawdę chciał usłyszeć, że przyszedł tuż po jego utracie przytomność i, że nie spędził w tych podziemiach ani sekundy dłużej niż te trzy doby.

-Byłeś oparty o ścianę...Jakiś trup coś z tobą robił...- Wei nie spodziewał się takiej odpowiedzi! Widocznie jego sobowtór nie miał zamiaru go zabić, a tylko obezwładnić.

-TO ILE JA MDLAŁEM?!- Wei Wuxan sam był zszokowany, że na tak długi czas stracił przytomność.
- Paniczu... Nie mdlałeś...Ktoś przylepił ci do pleców notkę otumaniającą...- Wen Ning odezwał się cicho.

Patriacha Yiling wiedział, kiedy to się stało. Wtedy kiedy zombiak przycisnął go do ziemi. Wei zrobił dwa wdechy i zapytał nieco spokojniej.

-Wiesz co z Lan Zachn'em? Ile mnie nie było? A Sizhui?- Upiorny Generał popatrzył na mężyczyzne.

-Paniczu...Panicz Wangji wyzdrowiał...Z tego co słyszałem nie zostały mu nawet blizny...- Wei Ying odetchnął- Podobno po jego powrocie do zdrowia odrazu ruszył Cię szukać, ale wioska zniknęła, a z nią przejście.- Wen Ning mówił powoli.

-Skąd wiesz?- Wei Wuxan patrzył badawczo na twarz trupa.
-Słyszałem, ludzie plotkują, a w promiennych sektach nie mówi się o niczym innym.- Truposz zabrzmiał tak jakby był kiedykolwiek w jakiejś promiennej sekcie oprucz Gosu.

-Słyszałem też, że po miesiącu poszukiwań panicz Lan został uziemiony...- Wei, aż się zachlusnął własną śliną. PO MIESIĄCU...?! UZIEMIONY...?!

Upiorny Generał kontynułował.
-Podobmo dużo medytuje...Słyszałem, że dostał też kilka ofert Twojego pogrzebu, ale się nie zgodził...Paniczu, nie wiem kiedy dokładnie panicz wpadł do tej dziury, ale minęło napewno kilka miesięcy...-Wen Ning brzmiał łagodnie.

Wei Wuxan usiadł opierając się o ścianę. Wyglądał na skołowanego. Łzy zaczęły mu się zbierać w oczach. Kilka miesięcy...kilka miesięcy...Przez ten czas ci dranie musieli go karmić i poić, aby nie zginął...Po co im było usypianie go na tak długi okres? Co chcieli w ten sposób osiągnąć?

-Skoro przejście zniknęło to jak się tu dostałeś?- popatrzył ponownie na Wena choć jego jedno oko nadal nie było w pełni sprawne.
-Nie wiem...- przyznał.
-Jakś upiorka z sekty Gosu mnie znalazła i przeteleportowała. Powiedziała, że ma mało czasu i żebym o nic nie pytał, więc nie pytałem...- upiorny generał lekko się zarumienił.

Mama Wangjego! Pierwsza myśl Wei'a była oczywista, ale i prawdopodobna. Może uzanła, że mu pomoże jak już się dowiedziała, że jest jej zięciem? Mimo wszystko do przeteleportowania jakieś osoby jest potrzebne sporo ergii duchowej. Wei potrząsnął głową i klepnął się w policzki. To nie ważne! Musi z tąd wyjść!

Jednak na myśl nasuwało mu się jeszcze jedno pytanie.
-Wen Ning widzisz mnie? Czy tylko czujesz?
-Widzę...?- Upiornego Generała lekko skołowało to pytanie.

Zaklęcie musiało zostać zdjęte. Patriacha Yiling podejrzewał, że to sprawka starszyzny z sekty Lan. Pewnie zdejmując zaklęcie z Lan Zachna on oberwał rykoszetem. I dobrze.

Popatrzył do góry. Przejscie faktycznie zniknęło. Kilka miesięcy...Musi się z tąd wydostać! Nie chce dłużej grać na uczuciach Lan Zachna, a przynajmniej nie w taki negatywny sposób!

-I jak my teraz wyjdziemy?- popatrzył na kolegę.

                              ***

Tada! KONIEC?
A, może nie? Dajcie znać...
Podobało się? Przepraszam, ale musiałam wprowadzić wątek mojej małej buby (Wen Ninga).
Myślicie, że jak wyjdą? XD Czas pokaże.
[*] Biedny Lan Zach. Ale jakoś tak lubię męczyć jego postać. {*}

Ps. Ponad 2k słów...trochę krótszy rozdział niż poprzednie, ale musicie mi wybaczyć.. aka egzaminy -_-

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top