Rozdział 2

• Witam po minimalnej przerwie (nie jestm robotem żeby pisać 24h na dobę) No i zapraszam do czytania :)

                            ***
Wei przeszukał całą okolicę w około stawu, jednak na darmo. Teraz siedział patrząc się na swoje wodne odbicie i zastanawiając się co przeoczył.

Analizował wszystko czego się dowiedział do tej pory, ale nijak nie mógł tego że sobą skleić. O ile liczył na choćby najmniejsze wskazówki w opowiadaniu prezydenta, tak dostał jeszcze większy problem.
No i ta zombiaczka nie dawała mu spokoju. Lan Zach się w niej zakochał czy jak? Jeśli tak to mógł się wypchać tym pierścionkiem zaręczynowym.

Jednak Patriacha Yilling musiał przed sobą przyznać jedną rzecz. Miał rację z jego narzeczonym coś się działo. Od początku miał rację. Cała sekta Gosu się myliła.

Ale co mu po racji jeśli teraz siedzi nad wodą, wpatrując się w swoją już wymęczoną łzami twarz? Bez wątpienia pojawiły mu się wory pod oczami. Jednak nadal to nie było najgorsze. Najgorsza była świadomość, a raczej jej brak.

Wei poważnie zaczą się zastanawiać czy chce poświęcać życie dla mężczyzny, który zamarł bo zobaczył upiorkę. Skoro tak łatwo zmienia swoje poglądy miłosne, to równie dobrze i on może ożenić się z jakąś- NIE,NIE,NIE!

TO JEGO LAN ZACH- on by czegoś takiego nie zrobił. To ON czekał na niego 13 lat, to ON go bronił gdy wydało się, że nie jest Mo Xianem i wkońcu to ON był zawsze po jego stronie!

-A ja mam zamiar się poddać i zostawić go w spokoju?! Tyle razy ratował mi tyłek, a ja tu siedzę i myślę nad czymś co wogule nie muści być prawdą?!- Wei krzyczał na siebie w myślach.

-Ten jeden raz Lan Zach potrzebuje pomocy, a ja myślę o moich worach pod oczami!!!- Wei Wuxian po takiej motywacji poderwał się do pionu.

Szelest. Tak wyraźny szelest. Znowu.

Wei wskoczył w najbliższe krzaki. Pojawił się mały ząbiak. Wei Ying patrzył na niego starając się nawet nie oddychać. To nie było tamto dziecko. Ten był trochę niższy i... Wei więcej nie mógł o nim powiedzieć.

Słońce, które było już na niebie idealnie omijało to miejsce zakrywając zombiaka półmrokiem.

Upiór zaczą się ruszać w dziwny, specyficzny sposób, a zarazem taki ludzki. Po serii następnych ruchów i dotknięciu jakiejś gałęzi ziemia pod upiorem się zapadła.

Wei z zaskoczeniem stwierdził, że bestia zjeżdża na dół jak po zjeżdżalnii. Gdy ten tylko zniknął w czeluśćach ziemia wróciła do pierwotnego stanu.

Wei wyszedł z krzków i z wielką precyzją odwzorowywał ruchy. Złapał za gałąź i...NIC. Ciche, straszne, puste i przepełnione rozpaczą nic.

Coś zrobił źle. Powtórzył czynnoś z tym samymym skutkiem. Jeszcze raz i jeszcze. NIC! NIC! NIC! NIC! Nic się nie działo...Zrezygnowany Wei Ying wrócił do kryjówki w krzakach.

Musi czekać do nocy. Musi zobaczyć to jeszcze raz. Musi zdążyć!

                               ***

Nadchodziła północ. Wei Ying, który nie  spał od wczoraj, więc dwa dni i prawie dwie noce, czuł się wyraźnie padnięty.
Nawet gorzej. Przy świadomośći podtrzymywał go tylko fakt, że dziura w ziemi co chwila się pojawiała, żeby wypuścić pojedyncze potwory.

Jednak żaden z nich narazie nie wracał. Próba wskoczenia do dziury gdy ta się otworzy okazała się nie możliwa, bo gdy Wei właśnie miał spróbować, ta jakby przeczuwając zamknęła się przecinając wychodzącego właśnie upiora na pół.

-Zasnołęm? Nie... To już świta?...- Wei Ying powoli przetarł oczy. Świtało.

Trupy, które wcześniej wyszły zaczęły się schodzić i jak wczorajszej nocy odtańcywać dziwny taniec-pokolei.
Ich ruchy były mniej zgrabne niż te małego trupa. Ale dokładnie takie same.

Patriacha Yilling po prześledzeniu ich kilka razy zaczą nawet  obrazować je patykiem w ziemi.

Na swoją kolej czekały jeszcze trzy trupy.
-Jak by nie mogły wejść wszystkie na raz- Wei Ying przeklinał w myślach i patrzył się na żywe zwłoki, którym najwidoczniej się nie śpieszyło.

-Zjednej strony później zjedzą śniadanie, którym może być Lan Zach, ale z drugiej to później im też to śniadanie odbiorę.
-Wei widocznie znudzony zaczął cicho przeszukiwać plecak. Raca alarmowa...!

Patriacha Yilling poważnie rozważał czy jej nie wystrzelić, gdy do dziury wszedł ostatni chętny.

To widząc zderminiwany Wei Wuxan wyleciał z krzków i uważając na każdy ruch odtańczył dziwny taniec. NIC- puste NIC. Skorygował ruchy z zapiskami na ziemi i z ulgą stwierdził, że to następny jego błąd.

Zaraz odtańczył- tym razem całkowicie poprawnie- taniec i już spadał w dół.

Mężczyzna złapał się najbliżej wystającego korzenia i tak wisząc nad głęboką dziurą zastanawiał się co dalej.
Puści się - zginie od upadku. Zostanie tu- nic nie osiągnie.

Podnosząc głowę do góry stwierdził także, że droga powrotu jest już zamknięta. Mógł użyć urażonej energii
do złagodzenia upadku jednak wyczuwał jej tu tak dużo, że miał wątpliwości czy ta go posłucha.

Koniec końców musiał puścić. Oderwał ręce od korzenia i złapał za flet. W dziurze rozległo się okropne fałszowanie, które zmieniło się w spójną melodję.

Szczątki urażonej energii z niechęcią otoczyły Wei Wuxana. Tak jak myślał jej większość nie zamierzała go słuchać.

Leciał długo w dół asekurowany przez pojedyncze pasma. Jego pozycja była następująca:
Wyglądał jakby stał z założononymi rękoma i wystawiał język do wszystkich pasem , które nie raczyły mu pomuc.

                               ***

Lądując Wei Wuxan skręcił sobie kostkę, co go nawet ucieszyło. Spidziewał się poważniejszych obrażeń po zleceniu z takiej wysokości.

Dookoła było zimno, brudno i ciemno. Przed nim rozwijał się jeden tunel, po którego bokach były mniejsze. Wei z fletem przy ustach i trochę kuśtykając wszedł do niego i zajrzał w pierwszą odnogę.

Kraty, mocne, żelazne lub granitowe. Cela była pusta. Leżały w niej jakieś kości- zapewne ludzkie- co sprawiło, że Wei znów zaczą płakać i błagać w duchu aby tak nie wyglądał Lan Wangji.

Przeczytał tabliczkę nad celą "Alfred Xingo"-nieznał, ale to tylko plus. Nie wiedział jednak, że upiory piszą, a przeciesz podaję się za demonicznego kultywatora. Nie, nie piszą.

Zajrzał do następnej odnogi, tam także po człowieku zostały same kości, ale tabliczka nad celą była napisana zupełnie innym pismem. Tak samo z następną i następną celą.

Patriacha Yiling zaczą się domyślać o co chodzi- osoby, które przebywały w tych celach same pisały sobie tabliczki z imieniem i nazwiskiem.

Dzięki tej wiedzy Wei poruszał się dużo szybciej ponieważ zamiast czytać karzdą tabliczkę i patrzeć do celi po prostu szukał pisma ukochanego. A rozpoznałby je choćby było na wpół spalone, a na wpół mokre.

                              ***

Gdy tylko lider sekty Gosu Lan dowiedział się co zrobił jego wujek natychmiast wezwał go do siebie i kazał oddać żeton, by mógł go zwrócić właścicielowi.

Prawda była taka, że Lan Quiren nie dostał kary tylko z resztek szacunku i manier Lan Xichena, które jeszcze do niego zachował. Kazał także natychmiast przygotować oddział i lecieć po Wei Yinga. Zaciągnął się po niego nawet osobiście.

                             ***

Grupa kultywatorów wylądowała w wiosce i została potraktowana identycznie do Patyiachy Yiling. Nie wyszedł ich też powitać prezydent, a jego zastępca, który z kolei wymierzył w Lan Xichena nożycami ogrodowymi.

Po przedstawieniu się, mały ludek opuścił broń i stwierdził, że tak straszna osoba jak Wei Wuxan tu nigdy nie gościła, a gdyby się ośmielił ci powieśili by jego głowę nad szyldem wsi. Wspomniał jednak, że w ostatnim czasie pojawił się tu Mo Xiaen, który szukał przyjaciela.

Lider sekty Lan oczywiście domyślił się kim był jegomość zwany Mo Xiaenem i zapytał gdzie teraz przebywa z jego bratem. W odpowiedzi dostał tylko smutne kręcenie głową i całą opowieść o zniknięciu Drugiego Jadeitu i reakcji "przyjaciela" jego brata.

Załamany Lan Xichen najpierw upadł na kolana powtarzając do siebie
-Trzba było słuchać Wei'a Wuxana, trzeba było słuchać...- jeden z sieniorów dotkną go w ramię. Jakby nagle obudzony lider wystrzelił do lasu...

                               ***
Wei zdążył zbadać chyba z piędziesiąt tych durnych cel i w ani jednej nie było śladu po Lan Wangjim. Przed nim była teraz ostatnia cela, która kończyła cały korytarz. Nie miała imienia.

-Może Lan Zach odmówił autografu?- Wei nieco się uśmiechną. Podszedł do krat i z ogromnym zdziwieniem stwierdził, że drzwi są otwarte. Czy może nikogo tu nie było? Nawet kości? Może dlatego nie było imienia na drzwiach?

Wszedł. Stanowczo wolał, żeby drzwi pozostały otwarte więc zamiast je domknąć - otworzyły na maksimum ich ruchu. Rozejrzał się ta cela była nieco większa niż inne ale pu...- nie, nie była pusta.

W rogu na wpół leżała na wpół siedziała jakaś postać. Miała na sobie białe kimono w nie których miejscach splamione krwią. I...i...miała też białą wstążkę na czole. Nie wyglądała na martwą, ale całkowicie żywą też nie.

Wei Wuxan już płakał. Płakał tak jakby już nigdy miał nie płakać. To tłumaczyło otwarte drzwi. Widocznie Lan Zach nie był w stanie wstać, a gdyby spróbował jakość doczołgać się do wyjścia niebyłby najtrudnieszym celem do zatrzymania.

-L-Lan Zach...?- wybękotał Wei jakby dla upewnienia, ale nadmiar płaczu odbierał mu już mowę. Biała postać drgnęła. Wydawało się jakby próbowała odwrucicić głowę, ale nie mogła.

-W-wei Yin...?- zapytał cichy stłumiony jakby żalem, bólem i radością za razem  głos. Jedank nie dane było mu dokończyć bo Wei Ying już był przy nim. Obrócił głowę narzeczonwgo w swoją stronę i uśmiechną się przez łzy.

Lan Zach też płakał tylko Wei Wuxan nie był pewny czy przez radość czy przez swoje rany, które wydały się dużo poważniejszymi niż ten zakładał. Brzuch Lan Wanjego wyglądał jak mielonka, był przebity przynajmniej w trzech miejscach, chocisz trudno było to ocenić przez taki upływ krwi. Ręka wyglądała na złamaną, a na głowie błyszczało spore rozcięcie. Szczerze Wei zaczął się zastanawiać jak to możliwe, że jego sympatja nadal żyje, bo wyglądało to tak jakby już jakiś śmiałek z niego jadł.

Jednak przed wszystkim co zamierzał zrobić Wei podciągnął Lan Wangjego do pozycji siedzącej, co wywołało jęk bólu u partnera i mocno (ale uważając, żeby go bardziej nie uszkodzić) przytulił Drugi Jadeit.

Lan Zach jakby na wpół zaskoczony tylko pogładził Wei Yinga po plecach swoją zdrową ręką.

Po chili Patriacha Yiling przypomniał sobie, że jego ukochany dalej jest ranny i niechętnie się odczepił.

Lan Zach popatrzył na Wei'a i szczerze przeraziło go to co zobaczył. W tym momencie nie wiedział czy to on jest w gorszym stanie czy jego partner.
Wei Ying miał oczy podkrążone jakby nie spał od kilku miesięcy. Po policzkach cały czas spływały mu łzy, a ręka w której ściskał plecak i flet drżała, jak on cały.

-We-
-Lan Zach- mężczyzna przerwał Wanjemu. Na co ten odpowiedział tylko pytającym wzrokiem.
-Czy one cię...?- Wei Ying nie dał rady dokończyć, nie mógł. Wbił wzrok w ranę na brzuchu, a potem bandarze i alkohol. Przynajmniej mają jakiś dezynfekator.

Lan Wangji jakby domyślił się dalszej części i siląc się na powstrzymanie drgania swojego głosu powiedział:
-Nie nawet mnie nie tknęły, a to...-popatrzył na ranę na brzuchu
- Zrobił mi jeden z nich żebym się nie bronił, zresztą podobnie jak całą resztę.

-Tam gdzie walczyłeś Guqin'em?- w odpowiedzi uzyskał tylko ciche "Mhm".
Zaraz chwycił alkochol i polał nim obficie po brzuchu partnera. Lan Wangji próbował stłumić w sobie ból, ale był widocznie na to w tym momencie zasłaby ponieważ łzy znów pociekły mu po policzkach, a on sam zamknął sobie buzię ulubionym zaklęciem Gosu.
Krzyczał, ale dzięki zaklęciu uciszenia brzmiało to raczej jak rozpaczliwe pomruki. Wei widząc przez co przechodzi jego druga połowa znów zaczą płakać. Chwycił Lan Zachna za rękę by ten mógł się na niej wyrzyć.

Lan Wangji ściskał ją tak mocno, że Wei czuł swoje łamane kości. Nie przeszkadzało mu to. Teraz nakładał zioła przez co musiał dotykać rany, spowodowało to chyba nie dokrwienie dłoni ściskanej przez Lan Zacha. Wei zaczą się zastanawiać co się z nią stanie kiedy zacznie nakładć bandarze.

Niedługo miał się przekonać, a nie było to pozytywne doświadczenie bo Wei Wuxan zaczą czuć się tak jakby nie miał dłoni. Dopiero po zatamowaniu krwawienia i opatrzeniu brzucha Lan Wangjego ten zaczął się czuć lepiej i z przerażeniem stwierdził, że chyba pozbawił narzeczonego ręki.

Wei wuxan na to stwierdzenie tylko wybuchną śmiechem i znów wtulił się w Drugi Jadeit.

Rana na głowie nie okazała się taka straszna i wystarczyło ją tylko zszyć co spotkało się niewiedzą Wei Wuxana w efekcie czego Lan Zach sam ją sobie zszył.

Natomiast rękę wystarczyło nastawić przy czym Wei potrzebował chwili po pierwsze: bo kości były tak powiginane, że nie wiedział, która powinna być w, którą stronę, a po drugie, kiedy kości La Zacha są całe trudno jest przestawić tak, żeby można było wyjść z jego żelaznego uścisku. A teraz kiedy sytuacja wyglądała dwa razy nie bezpieczniej Wei musiał włożyć całą swoją siłę w przestawienie ich odpowiednio. Lan Zach oczywiście starał mu się to ułatwić, ale kiepsko mu to wychodziło.

Po kilku godzinach katuszy gdy ręka została usztywniona (w końcu) mężczyzna usiadł obok Lan Wangjego, który wyglądał jak wniebowzięty. Wei obstawiał, że mocno mu ulżyło już po naprawieniu -przynajmniej w pewnym stopniu- jego ciała.

-Skoro mamy to już za sobą- zagaił wesoło do Lan Zacha na co ten odpowiedział przepełnionym ciepłem, radością i wdzięcznością wzrokiem.
-To Lan Zach kim jest ta dziewczyna przez, którą przegrałeś?- Wei Wuxan starał się brzmieć miło, ale w jego tonie słychać było irytację.

Lan Zach momentalnie posmutniał i choć starał się dalej zachować kamienną tważ widać było, że chce mu się płakać. Wei widział reakcję partnera jednak uważał, że zasługuje na wyjaśnienia.
-Lan Wangji kim ona- przerwał mu głos dochodzący z głębi korytarza i słyszalnie idący wich kierunku.

-Może sam mnie o to zapytasz?- truposzka wyłaniała się powoli z mroku. Lan Zach już płakał i drżał za razem, a z półmroku wyjawiły się białe szaty sekty Gosu Lan...

                              ***
TADA! Taki tu macie wątek kurka.
Poddobało się?
Jak myślicie kim jest upiorka z Gosu?
Myślę, że się domyślacie -_-
Hehe......
Następna część nie długo. (Zapewne)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top