Rozdział 1

•Zapraszam wszystkich do mojej opowieści, która ni stego ni zowego powstała w mojej głowie podsuwając świetny materiał na e-book'a.

                           ****

Wei Wuxan siedział samotnie na mostku w Zaciszu Obłoków obserwując zachód słońca i leniwe poruszanie się nurtu rzeczki w, której moczył stopy.
Właśnie kończył się dzień jego urodzin, a on nie wyglądał na zadowolonego.

Dostał mnóstwo prezentów od chłopców, brata, lidera sekty i nawet Lan Quiren się pofatygował aby dać mu mały upominek. Brakowało mu jednak jednej osoby- Lan Wangji'ego. Wiedział, że jego ukochany wyruszył na ważną delegacje w góry, ale miał nadzieję, że ten wróci chociaż na chwile w jego urodziny. Jednak mężczyzna się nie pojawił. Zrezygnowany już czekaniem Wei Young poszedł do Jangshi gdzie od tygodnia mieszkał z Wangji'm.

Otórz tydzień temu Lan Zach oświadczył mu się przy wszystkich co ogromnie nie spodobało się starszemu
Lan, który zaraz wylądował w pawilonie medycznym. Mężczyzna w czerni oczywiście z radością odpowiedział "Tak". Jednak następnego dnia Lan Zach wyjechał obiecując, że pojawi się na imprezie narzeczonego.

                               ***

Łóżko w Jangshi było zimne i puste, a Lan Wangji widocznie nie miał zamiaru szybko go ogrzać. Wei starał się nie myśleć o braku ukochanego, jednak był zawiedziony i wściekły przez nie dotrzymaną obietnicę.

Wiedział, że Lan Zach jest zapracowany i jako Drugi Jadeit nie może pozwolić sobie na odpoczynek, a jednak i tak nie docierało do niego jak mogł zostać tak potraktowany. Oprócz złości dręczyło go także inne uczucie- niepokuj, Wei Wuxan nie miał pojęcia z kąd się wziął i dlaczego narastał. Przez niego zamiast spać chodził całą noc po pokoju widocznie wydając przy tym strasznie głośnie dźwięki, ponieważ sam lider sekty wkrótce zapukał do drzwi.

-Proszę- Wei Ying nie brzmiał spokojnie. Bał się choć sam nie wiedział czego.
-Wei Ying noc w nowym miejscu jest stresująca dla każdego, ale czy mógłbyś się zachowywać ciszej?- Lan Xichen wyraźnie zmęczony odezwał się do mężczyzny.

-Nie oto chodzi- Wei zaczą krążyć po pokoju jeszcze gwałtowniej.- Coś jest nie tak. Czy Lan Zach już wrócił?- zatrzymał się gwałtownie badając twarz szwagra.

-Nie, nie widziałem go jeszcze- i na potwierdzenie swoich słów zerkną na swoje nogi, na których widnaiły kapcie widocznie mówiąc, że dopiero co wygramoli się z łóżka.
- Daj mu dzień albo dwa, wróci zanim się obejrzysz.- Wei Ying zaprzeczył widocznie głową.
- Obiecał, że wróci na moje urodziny, a go nie ma, coś jest nie tak.- tym razem i w oczach Lan Xichena zagościł niepokuj.

Lan Wanji zawsze dotrzymywał obietnic, szczególnie tych danych Wei Wuxanowi.
-Nie popadajmy w panikę, jak nie wróci za dwa dni wyślemy kilku ludzi żeby sprawdzili czy wszystko w porządku.- lider sekty starał się uspokoić Patriachę Yilling i siebie. Jednak mężczyzna w czerni narzucił na siebie kimono i natychmiast ruszył w strone biblioteki.

                            ***

Po całonocnym szukaniu zapisków Lan Zachna, Wei dowiedział się tylko tyle, że jego "delegacja" dotyczyła położonej kilka kilometrów z tąd wioski, którą nękały upiory. Nie widząc innego wyjścia Wei Wuxan ruszył zebrać potrzebne rzeczy i wyruszyć w drogę.

Nie zamierzał czekać dwóch dni aż sekta Gosu Lan zaeraguje i dzień później przyniesie mu wiadomość o śmierci Wangji'ego. O co to, to nie.
Wrzócił do plecaka opatrunki, których miał nadzieję nie używać,ciuchy na zmianę, sygnał a raczej kilka sygnałów alarmowych Gosu Lan i dwa lub trzy bukłaki alkoholu. Wzią jeszcze siatkę z jedzeniem i udał się w stronę stajni z Jabłuszkiem, kiedy na drodze staną mu zdezorientowany Lan Quiren.

-Wei Ying co ty robisz?- wycedził przez zaciśnięte zęby.
-Idę po Lan Zacha, a teraz zejdź mi z drogi- odpowiedział z lekkim poirytowaniem. Lan Quiren poczerwieniał na twarzy. Stanowczo nie życzył sobie takiego traktowania.
-Lan Wangji jest Drugim Jadeitem i moim uczniem, zapewniam, że umie o siebie zadbać.
-Dobrawdy?-rzucił Wei Wuxan z ironicznym uśmieszkiem i wyminął starszego Lan.
-Wei Ying jeżeli tak chcesz to rozegrać to proszę bardzo. Wynoś się, rób co chcesz, ale oddaj mi żeton.- Lan Quiren wyglądał już gorzej od pomidora.
-Nie będę mógł wejść do zacisza obłoków?- Wei widocznie nie zrozumiał przekazu.
-Owszem i nie będziesz tu mile widziany! Możesz też zostać i nie ponieść żadnych konsekwencji.- Wei Wuxan przetwarzał chwile informacje a potem odrzucił w stronę starszego Lan mały krążek. Dość zdziwiony Lan Quiren pochwycił go i z jeszcze większym zdziwieniem stwierdził że to żeton. Popatrzył pytającąco w stronę Patriachy Yilling, ale odkrył tylko pustą stodołę i zadek osła wychodzący przez bramę z mężczyzną na grzbiecie.

                            ***

Wei Ying nie był zadowolony z takiego obrotu sprawy, ponieważ znaczyło to również, że w razie niebezpieczeństwa musiał prosić o pomoc sektę Yumming, która była położona od wioski w, której miał być Lan Wangji o wiele dalej niż Gosu Lan.

Oprucz tego jak na złość Jabłuszko coraz bardziej zwalniało, odmawiając dalszej drogi. W ten sposób Wei musiał ciągnąć osła za sobą zamiast na nim jechać. Po upływie kilku godzin tak mozolnej wędrówki z radością stwierdził, że dochodzą do miasta od ,którego do wioski dzieliło ich tylko 5 kilometrów. Gdy tylko weszli na ulicę główną zaczął szukać po straganach jabłek, które zachęciłyby osła do dalszego wiezienia swojego pana.

Jednak w zimie nie jest łatwo znaleźć jabłka, a jak już je znajdziesz to wydają się zmarniałe, nie dojrzałe, albo odwrotnie wręcz zabardzo dojrzałe. Koniec końców Wei wybrał trzy jabłka, które jako tako nadawały się do spożycia i podsuną jedno z nich obrażonemu osłowi pod nos. Ten popatrzył krzywo, powąchał i nie zbyt chętnie ruszył za jabłkiem. Wei widząc to wskoczył na niego i żucił owoc jak najdalej mógł. Jabłuszko rzuciło się do biegu za nieco wymęczonym owocem i już za chwilę wybiegli z miasta w gęsty las.

                             ***

Po dotarciu na miejsce Wei nie mógł ukryć zaskoczenia. Gdy tylko przekroczył próg wioski , mieszkańcy, którzy go do tego momentu obserwowali, zaczęli panicznie uciekać i chować się w domach, beczkach i uliczkach. Gdy doszedł do połowy drogi nie było na niej ani jednej żywej duszy.
-Ummm...przepraszam?- Dość zdziwiony próbował się porozumieć, jednak chwile później przypomniał sobie, że jest przeciesz Wei'm Wuxanem postrachem siedmiu mórz i, że to naturalna reakcja na jego osobowość.

-Nie zrobię wam krzywdy, szukam przyjaciela czy ktoś może do mnie wyjść?- pytał z nadzieją choć wątpił w odpowiedź. Po minucie, może dwóch czekania cała wieś wyskoczyła na niego z grabiami, pochodniami i wszelaką bronią. Nim zdążył się zorientować, kiedy został otoczony. Tłum rostąpił się w jednym miejscu by przepuścić jakiegoś wyjątkowo niskiego faceta.

-Kim jesteś i czego tu szukasz?- powiedział niemiło miejscowy mieżąc w niego łopatą. Pod w pływem groźby tak straszną bronią Wei musiał włożyć całe siły w powstrzymywanie się od wybuchu śmiechu. Jednak najwidoczniej tutejsi nie wiedzieli kim jest. Skoro zareagowali tak na "zwykłego" podróżującego, Wei zaczą się poważnie zastanawiać czy to oni nie zrobili krzywdy Lan Zach'owi jeszcze przed upiorami.

-Jestem ummm...Mo Xian- mężczyzna stwierdził, że przy takim towarzystwie lepiej nie zdradzać swojej tożsamości.
-Wysłano mnie z Gosu Lan. Dostaliśmy od was list o nękających was trupach i przysłaliśmy na pomoc Lan Wangji'ego-Drugi Jadeit.- Wei stwierdził, że kwestie ich związku też lepiej zostawić w spokoju.

-Jednak nie wrócił on do Gosu w przewidywanym czasie i...- Wei Ying starał się brzmjeć jak posłaniec i odpowiednio poważnie dobierać słowa.
-I wysłano mnie aby upewnić się czy Lan Za-...Wangji'emu nic się nie stało. W razie potrzeby mam też zapewnić wsparcie.- Mieszkańcy wioski popatrzyli po sobie pokiwali główami i z przepraszającym wzrokiem opuścli nażędzia zagłady. Mały człowieczek wdrapał się na skałę tak, że był teraz na poziomie oczu Wei Wuxana i przemówił:

-Faktycznie z sześć albo pięć dni temu przybył do nas Drugi Jadeit. Wszyscy bardzo się ucieszyliśmy, bo oznaczało to dla nas spokój od tych ludożernych bestii.-Wei poruszył się niespokojnie.
-Ludożernych?- zagaił niepewnie. W liście do sekty Gosu nie było mowy o tym, że zobiaki są ludożerne.
-Tak ludożernych- mały ludek nie rozumiał problemu.
-Zżerają ludzi, a po wydaleniu ich w postaci kału ci zmieniają się w zombiaki.- dodał.
-Myślę, że mają jakiegoś szefa, który zmienia także żywych w zobiaki. No i właśnie dlatego nie wrucił wasz Jadeit.
-CO?!- Wei Wuxan nie dość, że był zdziwiony ludzożernymi zobiakami to jeszcze nie mógł uwierzyć, że Lan Zach najpotężniejszy człowiek w CAŁYM Gosu Lan nie dał sobie z nimi rady.
-Został zjedzony?- w głosie Wei'a słychać było przerażenie, a w oczach było widać wielką rozpacz.
-Nie wiem paniczu, jednak mogę paniczowi powiedzieć, do czego doszło.- Widząc, że mężczyzna ze łzami w oczach się w niego wpatruje zaczął mówić.
-Wczoraj w nocy zaczął się atak tych bestii. Panicz Lan bronił naszej wioski i świetnie mu to wychodziło aż nie pojawiła się jedna upiorka.- zatrzymał się na chwilę patrząc na zamarłą twarz Wei'a.
-Dziewczyna? Przegrał bo zobaczył dziewczynę?-
Wei Ying walczył w myślach ze samym sobą równocześnie słuchając głuchych słow malca.
- Kiedy ją zobaczył ręka, którą trzymał miecz zaczęła mu się trząść, a gdy ona zaatakowała nie umiał się obronić. Stał i dał sobie zadać obrażenia i zaciągnąć prawdopodobnie do ich kryjówki. Nie jestem pewien, ale chyba płakał.- Wei Ying kompletnie nie rozumiał sytuacji. Jego Lan Zach, który dotąd nie studzenie mordował trupy, popłakał się i dał się pobić bo zobaczył dziewczynę?Malec dodał na koniec:
- Tamtej nocy trupy zabrały ponad trzydziestkę z nas więc są szanse, że twój chłopak żyje.- Wei popatrzył pytająco na skrzata. Przceciesz nie powiedział mu, że Lan Wangji to jego...I zaraz się domyślił z kąd malec wiedział. Po jego policzkach obficie spływały łzy, szatę miał już mokrą, oczy czerwone, a na domiastke złego cały drżał. Postarał się uspokoić oddech. Popatrzył dokoła siebie ,na ulicy był już tylko on i jego rozmówca. Nawet nie zauważył gdy reszta osób zniknęła. Malec pokazał gest ręką by poszedł za nim.

                            ***

W pokoju karczmy gdzie osadził go prezydent miasta (jak się nazwał mały rozmówca) było cicho i brudno. Strasznie brudno. Jednak Wei Ying mógł tam dojść do siebie i odpędzić negatywne myśli. Zdążył wypić cały dzban alkocholu zanim zrobiło się ciemno. Wtedy wyszedł na dach i obserwując las czekał na pojawienie się hordy trupów. Miał zamiar je śledzić aż do ich kryjówki i odzyskać -WCIĄŻ ŻYWEGO,jak sobie powtarzał, Lan Zacha.

Patrząc na okoliczności ten plan był najrozsądniejszy, ponieważ rzucenie się w obięcia trupów by same go tam zaniosły nie było ani miłym ani wygodnym rozwiązaniem. Prawdopodobnie skończyło by się to poważniejszymi obrażeniami. Było jeszcze kilka innych metod, ale każda kończyła się śmiercią Lan Zacha, jego, lub zrujnowaniem całej okolicy.
Przejęcie kontroli nad trupami też nie wchodziło w grę, ponieważ mieszkańcy odrazu odkryliby, że nie jest Mo Xianem co skończyło by się dla niego w najlepszym przypadku zakazem wstępu do wioski. Tak więc siedział na dachu i czekał aż trupy pofatygują się uzupełnić zapasy na jutro. Jednak do dwudziestej czwartej był spokój. Mieszkańcy powoli usypiali gdy Wei zauważył pojedynczego trupa. Był bardzo szybki i ledwo nadążał łapać go wzrokiem jednak z całą pewnością było to dziecko.

Gdy zaczęło świtać mały truposzek zaczął czym prędzej znikać w lesie. Na co mocno przysypiający Wei zerwał się gwałtownie. Zrobiło mu się na chwilę ciemno przed oczami i z przerażeniem dostrzegł, że w swoim nagłym zrywie zerwał kilka dachówek. Te zaś skutecznie poinformowały młodego zawadiakę, że jest goniony. Zaczął kulczyć między drzewami i desperacko przyspieszać kroku. Wei Wuxan, który już wcześniej ledwo go doganiał ze zgrozą stwierdził, że jego flet wypadł podczas pogoni. Chwile później stracił też małego potwora z oczu.

                                ***

W lesie w, którym się znajdował nie było nikogo a próba pogoni spęłzła na niczym. Zaczął powoli, z niechęcią zawracać szukając Chenquinga. Okazało się, że flet wcale nie był tak daleko. Mężczyzna podniósł go z trawy i wyczyścił z ziemi. Ponownie umieścił za pazuchą. Popatrzył się na okolice i stwierdził, że nie ma pojęcia zkąd przyszedł. Usiadł przy drzewie i podciągnął kolana. Wtulił w nie głowę i ten zwykle pogodny Wei Wuxan zaczął płakać jak dziecko.
Uspokojił się dopiero gdy jego wzrok przykuł krzak w którym widocznie coś byłyszczało odbijając słońce. Wei wstał robiąc bardzo poważną minę i powiedział do siebie udając ton Lan Zacha
- Co za nie odpowiedzialne zachowanie, jeszcze las się podpali- zaśmiał się i poszedł usunąć artefakt. Jednak im bardziej się zbliżał tym bardziej owy przrdmiot przypominał mu coś tak dobrze znanego.

-Bichen!- wrzasną i teraz już biegł do krzków. Siłował się przez chwilę z zaroślami aż wyciągnął miecz.
Rzeczywiście był to Bichen. Miecz Lan Zachn'a był brudny od ziemi i...krwi.
Wei Wuxan rozważał dwie możliwości- albo to krew Wanjego albo, któregoś z przeciwników. Jednak przypominając sobie opis prezydenta i zwarzywszy na fakt, że miecz znalazł się w krzakach nie chętnie musiał przyznać, że pierwsza opcja jest owiele bardziej prawdopodobna. Zastanawiał się z, którego miejsca jego narzeczony mógł tak obficie krwawić i modlił się by nie z brzucha,szyi lub głowy. W gruncie żeczy spodziewał się jednak, że to conajmniej jedno z tych miejsc. Ręka trzymająca Bichen mocno się trzęsła na co Wei nie zwrócił większej uwagi i zaczą przeszukiwać okolice.

Postanowił, że zacznie od miejsca, w którego kierunku był wbity miecz. Był to dobry wybór, choć napewno nie emocjonalnie. Gdy przeszedł następne kilka metrów zauwarzył Guqin co świadczyło tylko na niekorzyść Lan Wangjego ponieważ oznaczało, że jest bezbronny. Jednak Wei Wuxan zauwarzył także ślady walki i zaschnięte na ziemi dość pokaźnie ślady krwi. Domyślał się co się stało po zerwanych strunach Guqinu.

Lan Wangji zapewne ocknął się z odrętwienia po zobaczeniu zombiczki i zaczą się bronić. Prawdopodobnie zrył sobie palce aż do krwi, ale nie powstrzymał wroga o czym świadczył jego brak w tym miejscu. Szedł dalej po kroplach krwi- zapewne z palców Wangjego. Doprowadziły go one do skrawków szaty mężczyzny. Jednak ta z natury no i przez zasady sekty zazwyczaj biała teraz miała przybrudzony brązowo-czerwony odcień. Do oczu Wei'a znów napłynęły łzy, ale dzielnie walcząc z płaczem pobiegł jeszcze szybciej za potarganą szatą.

Dobiegł w ten sposób do małego wodnego źródełka i w tym miejscu też trop się urywał...

                              ***

To by było na tyle.
Ponad 2K słów.
Podobało się? Mam nadzieję ze tak 😉
Nie wiem kiedy następna część, ale patrząc na trwoniące się pomysły w mojej głowie pewnie niedługo.
To do następnego. 👋

Ps. Przepraszam za wszystkie błędy ortograficzne po polsku jak i w chińskich nazwach i imionach, będę je poprawiać jak tylko będę miała czas, ale mam dysortografię i prawdopodobnie jakieś wymkną się z pod mojej uwagi.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top