Rozdział 8


-Vaili!

Pobiegłam do szarego pegaza, który bez ruchu leżał na zimnej podłodze. Uklękłam, objęłam kopytkami jego twarz i zaczęłam płakać.

–Vaili...Proszę nie umieraj.

Spojrzałam w bok. Wokół mnie, w kole zgromadziły się wszystkie kuce. Ta czarna ropucha ciągle była w powietrzu i się śmiała.

–Zamknij się! Bo pożałujesz!-Krzyknęłam w rozpaczy.

-Nic mi nie zrobisz, nie masz wystarczająco siły aby mnie złapać. Załamiesz się niedługo, bo chyba przez przypadek zabiłam twojego przyjaciela.-Powiedziała to z takim jadem w głosie, że bym jej zrobiła wielką krzywdę.

Popatrzałam na Sword'a. Otworzył lekko oczy i zaczął cicho mówić.

-Luna... To już mój koniec... Żałuję, że cię tak późno spotkałem... Byłaś mi bardzo bliska... Żegnaj...-Jego oczy się zamknęły. Głowa opadła.

Byłam w szoku. To niemożliwe. On miał przed sobą całe życie. To ja tu miałam zginąć, nie on! Zaczęłam znów płakać. Zasłoniłam kopytkami twarz. Moje serce się rozerwało na pół. Bolało. To za dużo dla mnie. Chcę już umrzeć. NIE CHCE ŻYĆ! On też mi był bliski! A ja go ignorowałam! Idiotka!

Pamiętaj możemy go pomścić... Co masz do stracenia?

Racja... Wygrałaś... Ciesz się. Poczułam kolejną fale bólu. Nie takiego fizycznego, a bardziej emocjonalnego. Zmieniałam się w nią. Znowu. Przysięgałam, że tego nigdy nie uczynię, a jednak moja psychika przegrała. Właśnie tracę nad sobą kontrolę. Żegnaj wolności...

Twilight POV

-Księżniczko Luno!

Wrzasnęłam rozpaczliwie. Ona znowu się zmieniała. My jej już nie pokonamy. Nie mamy Elementów Harmonii, bo przecież drzewo Harmonii je przechowuje. Nikt jej nie pokona. Znalazła się w czarnej kuli i przechodziła w niej transformacje. Po chwili wyszła klacz wysokości Celestii. Była cała czarna i miała błękitną zbroję. Jej morskie oczy z wyglądem źrenic jak u kota idealnie kontrastowały z granatową grzywą, która nie była włosami, tylko tak jakby dymem. Wszyscy obecni się cofnęli, niektórzy nawet krzyczeli. Jedynie Chrysalis zeszła na ziemię i stanęła oko w oko z mroczną klaczą.

Luna/Nightmare Moon POV

-Kim jesteś i gdzie jest ta pokraka Luna!-Powiedziało niewdzięczne stworzenie.

Spojrzałam na nią. Była obrzydliwa jak zawsze. Jej włosy wyglądały jak wodorosty. Ble. Trzeba to skończyć. Wzięłam mój srebrny miecz i ruszyłam w jej stronę.

-Co ty wyprawiasz? Odczep się!-Ofiara zaczynała się bać. Uciekała coraz bardziej w tył, a ja podążałam za nią. W pewnym momencie nie miała dokąd iść. Była w potrzasku między ścianami. Moje ostrze zawisło nad nią.

–Teraz spotka cię kara za to co zrobiłaś Valiant'owi i innym kucom.-Powiedziałam głębokim głosem.

-K-kim t-ty jesteś?

-Jestem twoim koszmarem. Twoim najgorszym wspomnieniem. Jestem nocą. A Z NOCĄ NIGDY SIĘ NIE IGRA!

Wzięłam zamach i wbiłam ostrze w jej ciało. Zawyła z bólu i padła. Była cała we krwi. Żyje, ale przez jakiś czas nie będzie miała siły wstać. Skończyłam swoją misję, a teraz trzeba się zająć czymś innym. Odwróciłam się z zakrwawioną mieczem i podążyłam w stronę Celestii. Na pyszczkach wszystkich zebranych rozgościło przerażenie. Tia również była lekko zszokowana. Wyszczerzyłam zęby. Mają to za karę. Celestia dziś zginie. Gdy byłam blisko niej, drogę zagrodził mi pewien Draconequus.

–Luna, opanuj się, wiem jak ożywić Sworda!

-NIE JESTEM LUNA, TYLKO NIGHTMARE MOON!- Wrzasnęłam w jego stronę.

Chwila... On chce ożywić tego pegaza?

-Ale to nie możliwe...-Powiedziałam przez przypadek na głos.

-Możliwe tylko przemień się w Lunę... Proszę.

Chyba ze mnie skończona idiotka. Ale Vaili... Muszę iść do niego... Pod wpływem emocji zmieniłam się w moją milszą stronę. Boże... Ostro zraniłam Chrysalis... i to na oczach wszystkich... Będę do końca życia nazywana potworem.

Demonica zniknęła. Jakim cudem Nightmare Moon udało się tak szybko przegonić? Ona chciała władzy, a tak po prostu gdy była okazja to ona odpuściła?

Chciałam bardzo, ale niestety... Miłość przezwycięża wszystko. Do wiedzenia Luno...

Rozpłynęła się w mojej głowie. Nie wierzę. Po ponad tysiącu lat zniknęła. Czuję się wolna. Nareszcie.

Pobiegłam do Discord'a. Stał z rozłożonymi łapami nad Valiant'em i coś mówił pod nosem.

–Naprawdę możesz go ożywić?–Zadałam pytanie.

-Tak, jedyne czego teraz potrzebuję to prawda od ciebie. Musisz powiedzieć co o nim myślisz.

Spojrzałam wokół siebie. Zebrały się tu kuce, smoki i wszyscy żołnierze. Chcę Valiant'a przy sobie. Muszę przełamać wstyd i powiedzieć.

-Vaili... Byłeś... Jesteś dla mnie przyjacielem. Takim prawdziwym. Jesteś prawie wszystkim na czym zależy mi w ostatnich dniach. Wróć do mnie... Proszę...

Schyliłam głowę i zaczęłam znowu łkać. Przyzwyczaiłam się do smaku moich łez. Słyszałam jęki Discorda, musiał używać dużej dawki magii. Usłyszałam dźwięk ciała upadającego na podłogę. On zemdlał. Fluttershy do niego podbiegła i próbowała ocucić. Nagle zauważyłam poruszenie się ciała przede mną. Valiant... On otworzył oczy! Szybko podeszłam do niego i objęłam kopytkami.

–Ty żyjesz! Myślałam, że cię stracę!–Znów łzy, jednak tym razem łzy szczęścia.

-Tak żyję, spokojnie.-Uśmiechnął się i mocno przytulił.

Nie mogę pohamować swoich emocji. Muszę to zrobić. Wzięłam jego twarz i szybko pocałowałam. Co to było za uczucie. Brzuch mój prawie eksplodował. Odczepiłam się od niego. Był bardzo zdezorientowany. Nawet do końca nie wiedział co się stało. Uśmiechy nie schodziły nam z pyszczków. Zauważyłam Celestię idącą w naszą stronę.

–Widzę, że dużo mnie ominęło gdy byłam zahipnotyzowana.–Lekko posłała uśmiech w moją stronę. Odwróciła się w stronę zebranych.

-Drodzy poddani. Dzisiaj została ocalona Equestria! Podziękujemy za to naszym wybawcom dopiero za trzy dni na ogromnym spotkaniu całego narodu, a potem będzie bal. Teraz proszę o opuszczenie sali i powrót do swoich domów.

–Księżniczko Celestio, czy ja i moje smoki możemy już teraz wrócić? Bardzo przepraszamy za nasz brak udziału w tym spotkaniu, ale nasze sprawy wzywają.–Powiedziała Ember.

-Och, oczywiście, to żaden problem. Do zobaczenia i dziękujemy za pomoc.

Wszystkie smoki wzniosły się i odleciały, tylko Spike został. Kucyki powoli wychodziły z sali.

–Tia, a co zrobimy z Chrysalis?-Zapytałam niepewnie.

-Kapitan Armor już się nią zajął. Wraz z innymi gwardzistami zabrał ją do lochu i będzie czekać na sąd, który wykonam niedługo. Teraz muszę się zająć innymi sprawami, związanymi z odbudowaniem miast, gospodarki i polityki. Luna, proszę cię idź z twoim... yyy chłopakiem do twojego pokoju i odpocznijcie. Należy wam się. Poproszę też lekarza, aby do was przyszedł.-Powiedziała spokojnie i ruszyła w stronę wyjścia.

Ja i Vaili zostaliśmy sami.

-To co? Idziemy do mnie?–Uśmiechnęłam się w jego stronę.

–Oczywiście pani.-Zaśmialiśmy się.

*

Weszłam do swojego pokoju. Jak ja dawno tu nie byłam. Ponad tydzień. Usiadłam na dużym łóżku z białą pościelą. Vaili obok mnie. Patrzeliśmy w swoje oczy.

–Luna... Wtedy jak niby umarłem, to ty chyba bardzo się o mnie martwiłaś, a potem mnie... Ykhm pocałowałaś. To było tak z emocji czy naprawdę coś do mnie czujesz?-Zapytał mnie tym swoim pięknym głosem, który wpływa na moje uszy kojąco.

-Ehh dobrze, nie wierzyłam, że kiedyś to powiem komukolwiek, jesteś pierwszą osobą której to mówię... Vaili j-ja... ja cię kocham...

Powiedziałam to. Nie ma już odwrotu. Zrobiłam się czerwona jak jabłko. Najpierw go nienawidzę, a teraz wyznaje miłość. Czy to nie dziwne? Oczywiście. Ja taka twarda, zimna Królowa nocy, bez litości, którą nic nie interesuje, zakochałam się. Zakochałam się w chłopaku, który jest młodszy ode mnie o jakieś tysiąc lat!

Patrzył się na mnie w szoku. Żałuję teraz, że wyznałam mu moje uczucia.

-Lulu... Ja też cię kocham.

Co?! On odwzajemnia zakochanie? Nagle poczułam jego usta. Znowu złączyliśmy się w pocałunku. Fala gorąca zalała mnie od środka. Jejciu... jakie to przyjemne. Nie chciałam kończyć tego, ale przerwał nam pewien bardzo dobrze znany mi głos.

-Ymm j-ja przepraszam, że weszłam nie w porę, ale muszę kilka spraw objaśnić z wami.

Ja i mój ukochany odłączyliśmy się od siebie. Karcącym wzrokiem spojrzałam na Twilight, która stała w progu drzwi.

-O co chodzi? Nie widzisz, że jesteśmy zajęci?-Powiedziałam zła w jej stronę.

-Tak, tak widzę, ale tu chodzi o Discord'a i Zecorę.

–Co z nimi?-Sword jej się spytał.

-Jakby to powiedzieć... Discord po tym jak zemdlał, trafił do szpitala. Fluttershy przy nim tam siedzi. Nic nie zagraża jego zdrowiu. Za to Zecora... Nie żyje.

-Co?! –Powiedzieliśmy w dwójkę w tym samym momencie.

-Zaraz po tym jak nam przekazała twoją wiadomość to zmarła. Mówiła coś o jakieś klątwie. Jej pogrzeb odbędzie się jutro. Razem z innymi pogrzebami...

Zaszkliły mi się oczy. Mało ją znałam, ale między innymi ona ocaliła Equestrię.

–Chwila... Jak to z innymi pogrzebami?-Spytałam jej.

-No bo jeszcze znaleźliśmy zwłoki dwóch ogierów... Jeden z nich to niejaki gwardzista Flash Sentry. Został on dźgnięty nożem. Sprawca nie jest znany i nie ma żadnych poszlak. Drugi z nich to... Big Mac, brat Applejack. Zabity tak samo jak poprzednik. Tutaj akurat znaleziono dużo śladów i policja już podobno zna sprawcę. Teraz szukają go, ale dopóki nie potwierdzą czy to on, to nie chcą nikomu ujawniać podejrzanego. On i Chrysalis zostaną w tym samym czasie osądzeni. No to tyle. Aha mam jeszcze jedną prośbę. Przez najbliższy tydzień nie rozmawiajcie z nikim z rodziny Apple. Są bardzo załamani, a szczególnie Applejack. Dziękuję za chwilę uwagi i do zobaczenia.-Wyszła.

Ja i Sword nadal byliśmy szoku po tym co usłyszeliśmy. Przez parę dni tyle osób zginęło. To jest straszne. Na pewno będziemy na tym pogrzebie. Spojrzałam na Valianta. Był smutny. Przytuliłam go.

-Nic się nie martw. Musiało po prostu tak być.

-Ten Flash był moim jedynym kumplem, a teraz go tu nie ma.–Zachlipał.

-Spokojnie, teraz jestem ja i zawsze będę cię wspierać. Nawet możesz u mnie zamieszkać.

-Serio?–Spytał z niedowierzaniem.

-Tak.- Co ja wygaduje?

-Dziękuję ci za wszystko kochanie.

–Ja tobie też.

-Za co?

-Za to, że pokazałeś mi co to znaczy kochać.

Lekko go pocałowałam. Jestem w końcu szczęśliwa. Tak, on jest idealnym chłopakiem. Tą miłą chwilę przerwał kolejny głos. Odkleiłam się od niego i przewróciłam oczami.

-Czy nie można mieć pięciu sekund prywatności?!

-Ja przepraszam, ale pani siostra mnie tu wezwała.-To był lekarz. Stwierdził, że musi nas zbadać.

Po dziesięciu minutach oznajmił, że z nami wszystko dobrze. Zabandażował moje kopytko, ucho i wyszedł. Całe szczęście, że ta rana to nic poważnego. Nareszcie mieliśmy chwilę dla siebie. Zamknęłam magią drzwi na klucz i pocałowałam z pasją Vaili'ego. Odwzajemnił pocałunek. Teraz już nikt nam nie przeszkodzi...

Tak wiem rozdział miał być jutro, jednak nie będę mieć jutro zbytnio czasu, więc dzisiaj jest. Heh myśleliście, że morderstwo Big Mac'a obejdzie się bez skutków? To się mylicie... Dobra, to był ostatni rozdział. Został tylko epilog, który pojawi się w czwartek. Powiem wam tyle, że warto poczekać... ;) Dziękuję wszystkim za tyle wyświetleń :3 Ps Mam zamiar dobić 100 gwiazdek, zostało tylko 16, mam nadzieję, że mi się uda :D Pozdrawiam!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top