Rozdział 7
Luna POV
*Ostrzegam, ten rozdział jest dziwny... żeby potem nie było... Serio...*
Do pomieszczenia wszedł Armor i kazał ze sobą iść. Tylko ja sama. Musieliśmy przerwać tą przyjemną chwilę ze Sword'em. Wyszłam z celi, Shining nawet kajdan nie nałożył. Czyżby przestali się mnie obawiać?
Zaprowadził mnie do jakieś innej sali. Szczerze? Nie kojarzę jej, mimo iż po części to mój zamek. Wepchnął mnie do środka tak, że upadłam twarzą na zimną podłogę. Poczułam, że jakaś siła mnie podnosi. Była to magia Chrysalis. Ona sama się na mnie patrzała i szczerzyła zęby. Zaczynam się bać.
-Witaj Księżniczko nocy. Coś marnie wyglądasz. Czyżbyś źle się czuła?-Nabijała się i ciągle trzymała mnie w swojej zielonej magii nad podłogą. Nie dam się złamać i nie będę jej odpowiadać.-Coś ty taka cicha?–Rzuciła mną brutalnie o posadzkę.–Nie powinnaś już się drzeć tym swoim głupawym głosem?
Leżałam na ziemi. Nie chciałam wstawać i patrzeć w jej zielone oczy oraz czarne podziurawione ciało, które mnie obrzydzało.
-Czemu nic nie mówisz!-Krzyknęła i mnie kopnęła w brzuch.-Wstawaj ty niewdzięczna klaczo! Walcz, czy rób coś! Cokolwiek!-Uszy mi pękały od jej donośnego głosu. Spojrzałam na nią. Gotowała się ze złości.
-Po co mnie tu sprowadziłaś?-Postanowiłam się odezwać.
-No nareszcie... Jesteś tu bym ci mogła opowiedzieć mój plan. Wszyscy źli tak robią.–Zaczęła chodzić wokół mnie.-Najpierw pokaże ci twoich zahipnotyzowanych znajomych, którzy nie zdążyli uciec, potem będziesz świadkiem hipnotyzowania tej nędznej grupy, która na razie leży sobie spokojnie w celi, a potem powiesz mi grzecznie gdzie leży wasza główna baza i pójdziemy tam razem i na twoich oczach połowę wymorduję, a połowę wezmę do niewoli, a potem zamienię ich w pachołki.
Z każdym jej słowem coraz bardziej kuliłam uszy ze strachu i coraz szerzej otwierałam oczy oraz pyszczek. To było straszne co mówiła. Zrobiło mi się w sekundę zimno.
-A-ale c-czemu mnie nie za-zahipnotyzujesz?-Spytałam ze strachem.
Ona wybuchła głośnym śmiechem, który rozniósł się po dużej sali, w której przebywałyśmy same. Gdyby miała ciut piskliwy głos to ogromne, szklane, kolorowe witraże, które otaczały prawie całe pomieszczenie, roztrzaskałyby się.
-Czemu? Bo wiesz... na kimś muszę się wyżywać gdy się tu zrobi nudno, a że jesteś twardą zawodniczką to miło będzie patrzeć na twój ból i cierpienie.–Znów się zaśmiała.
Odwróciła się i magią wzięła nóż. Podeszła do leżącej mnie. Ciarki przeszły ponownie po moim ciele. Złapała kopytem mój podbródek, podniosła go i patrzała w moje oczy. Ujrzałam w jej tęczówkach błysk, a za chwilę poczułam metal na mojej szyi. Przyłożyła ten gładki bok, nie ostry i zaczęła jeździć nim w tę i z powrotem. Poczułam zimny sprzęt na moich plecach, kopytach i brzuchu. Strach sparaliżował mnie. Bałam się ruszyć. Ciągnęła narzędzie ku górze, aż poczułam ból na uchu. Syknęłam. Zaczęła po twarzy spływać mi strużka ciemno-bordowej cieczy. Przecięła mi ucho. Boli. Mimo iż to tylko płatek ucha, to bardzo boli. Spojrzała na moją pierś. Uśmiechnęła się ponownie.
–Cóż ci się stało, że masz taką brzydką ranę na klatce piersiowej? Ktoś cię dźgnął? Czy sama sobie to zrobiłaś?-Mówiła z udawaną opiekuńczością. Żałuje, że przed wyjściem z bunkru nie nałożyłam bandaża.-Odpowiadaj jak mówi twoja Królowa!-Krzyknęła wprost do mojego krwawiącego ucha.
–Ja sama...
-Ślicznie... Już nie wytrzymujesz, to będzie tylko chwila, zanim powiesz gdzie ci twoi pomocnicy.-Uśmiechnęła się, a mnie krew chciała zalać. Dosłownie jak i w przenośni.
Pamiętaj kochana, wystarczy tylko słowo, a będziemy niezwyciężone...
Odpieprz się! Nie mogę... Moja psychika wysiada.
Poczułam kolejną fale bólu. Dotykała czubkiem noża mojej rany. Trafiła w mój czuły punkt. Piekło niemiłosiernie. Ja już mam dosyć. Szczypie to. Pali. Rozwala mnie od środka. Wypala moją dusze. Łzy zaczynają spływać po mnie. Mieszają się z krwią. Opadam z sił.
–Słaba jesteś.-Syczy mi nad uchem. Odchodzi. W końcu zostawia mnie w spokoju.
-Shining! Wezwij naszych gości!
Patrzę się na drzwi. Wchodzi Księżniczka Cadance, Applejack, Rainbow Dash, Rarity, Pinkie Pie, mała Flurry Heart w ogromnej zielonej bańce i...Celestia. Stanęli w jednym szeregu, tak jak w wojsku. Wzrok mieli nieobecny.
–Podobają ci się? Ta mała w bańce dostarcza mi miłości, więc nawet nie myśl o mojej śmierci z głodu. Twoi kumple z celi niedługo do nich dołączą.
Płakać mi się znowu chciało. Tym razem głośniej i bez zahamowań. Twoi znajomi, rodzina, bliscy dla ciebie, stoją teraz i się nie ruszają. Są marionetkami. Marionetkami szalonej klaczy. Szalonego robala, którego z chęcią bym zamordowała.
Masz mnie...
Nie mam ciebie! Sama sobie poradzę! Sama...
-To co Luno? Powiesz mi gdzie jest wasza kryjówka? Czy chcesz dalej cierpieć?
Moja poważna mina dała jej odpowiedź. Spojrzałam kątem oka na siostrę. Była taka sztywna. Jej dobroć, opiekuńczość, miłość z serca wygasła. Jest niczym. Tak bardzo pragnę znowu ją ujrzeć. Tą prawdziwą.
Poczułam znowu ból. Tym razem w tylnym prawym kopycie. Spojrzałam tam. Ostrze wbijało się w nogę. Spływała po niej krew. Jeszcze gorszy ból niż na piersi. Jakby coś mnie rozrywało na pół. Przestałam trzymać łzy. Poleciały po moim pyszczku niczym wodospad. Wyjęła sztylet. Rzuciła go na bok.
-Mów!-Wrzasnęła w moją twarz.
Milczałam.
-Widzę, że muszę tutaj użyć straszniejszych metod...Kapitanie!
Armor podszedł to tej zgniłej klaczy. Coś mu mówiła na ucho. W jednym momencie jego poważna mina przybrała dwuznacznego uśmiechu. Spojrzał się na mnie i zaczął iść w moim kierunku. Błagam...Tylko nie to... Nie z nim! Nie na oczach wszystkich. NIE!
–Shining! Ty masz żonę! Masz dziecko! Nie rób głupoty, której będziesz żałował!–Mówiłam w jego stronę łamiącym się głosem. Nie zatrzymał się. Szedł dalej. Jakby to do niego nie doszło. Usłyszałam szept nad uchem.
-On tego nie słyszy, jest mi całkowicie posłuszny.-Zaśmiała się cicho i odeszła dalej. Armor był już przy mojej twarzy.–Mówisz gdzie jest wasza kryjówka?-Chrysalis nie kończyła słownych tortur. Nic nie odpowiedziałam. Strach był silniejszy.–Kapitanie, jest twoja.
Nie wierzę. To nie prawda. Ogier zaczął mnie całować po szyi. Chciałam go kopnąć czy coś, ale nie mogłam! Byłam bezbronna. Upokorzona. Żałosna. Cała we łzach i krwi. Obok napalonego kuca. Tak się kończy moja ostania część godności. Teraz mnie podgryzał po karku i uszach. Myślałam, że dojdzie do najgorszego.
Wtem usłyszałam głośny ryk. Na pewno to nie był głos kuca, tylko... Smoka! Wszystkie witraże roztrzaskały się na drobne elementy. Do sali wparowały ogromne smoki. Shining się odsunął ode mnie i pobiegł gdzieś. Zapewne po jakąś armię.
Zauważyłam Spike'a w fioletowej zbroi na niebieskim smoku w złotej zbroi, który próbował powalić Chrysalis.
–Jakim cudem udało się wam przedostać przez bańkę!? –Krzyknęła podziurawiona do Spike'a.
-Och dla smoków rozwalenie takiego pola ochronnego to pestka.-Zaśmiał się mały smok i ponownie próbował zaatakować Chrysalis.
Przez drzwi weszła Twilight z całym uzbrojeniem. Miała czarną zbroję z nadrukiem białej gwiazdy. Za nią weszło dużo ogierów i znajomych kucy z bunkru. Również w takich samych zbrojach. Każdy miał swój miecz i tarczę.
Podeszła do mnie filetowa alicorn i pomogła mi się podnieść.
–Matko, Luna... Co ci się stało!?
-Długa historia. Czemu przyszliście dziś? Mieliście jutro i gdzie moje uzbrojenie?
-To też długa historia. Możesz stać o własnych siłach?
–Tak.-Odpowiedziałam, chociaż to było trochę kłamstwo, bo noga boli, a poza tym jestem w szoku po wydarzeniach z ostatnich paru minut.
-Już ci daje.
Dostałam taką samą zbroję jak Twili, tylko zamiast gwiazdy miałam pół księżyc. Odblokowali mi magię i rozwiązali skrzydła. Wzięłam mój miecz i rozejrzałam się za Chrysalis. Gdzieś zniknęła. Potem ją poszukam. Na razie trzeba się zająć odczarowaniem wszystkich kucy i unieszkodliwieniem ledwo co przybyłej zahipnotyzowanej armii. Moja zemsta będzie słodka.
Chwila! Co z Vaili'm i resztą?!
–Twilight! Muszę coś załatwić! Poradzicie sobie sami?
-Pewnie! Leć już!-Zanim dokończyła zdanie, ja już byłam w drodze do lochów. Jak dobrze być wolnym.
Zeszłam po krętych schodach, po drodze powaliłam dwóch strażników. Krzywdy im nie zrobiłam. Podbiegłam do celi i wyważyłam kraty ciałem. Moja drużyna popatrzyła się na mnie w niedowierzaniu.
-Szybko wychodźcie! Niezła jadka jest na górze.-Krzyknęłam i odwiązałam liny na ich skrzydłach. Zdjęłam magią obrożę antymagiczną Discord'a.
Za chwilę poczułam ciepło rozchodzące się po całym moim ciele. Odwzajemniłam przytulenie od Sworda. Fluttershy z Discord'em poszli już pewnie po swoje wyposażenie, a ja i Vaili nie mogliśmy się odkleić od siebie.
-Tak bardzo się martwiłem. Myślałem, że nigdy cię nie zobaczę. Twojego uśmiechu, twoich oczu, twego głosu.–Głos mu się łamał z każdym słowem. Zaczął łkać.
Zrobiłam coś czego się nie spodziewałam. Pocałowałam go w policzek. Znowu zesztywniał.
–Ja też ciągle myślałam o tobie...
Odsunęliśmy się i patrzeliśmy na siebie. Zaczęłam się do niego zbliżać. On do mnie też. Zamknął oczy. Brzuch mnie zaczął łaskotać. To dziwne uczucie. Chwila... Co ja robię! Odsunęłam się szybko. Posłał mi zdziwione spojrzenie.
–Chodźmy już, potrzebują nas na górze.- Powiedziałam i ruszyłam w stronę wyjścia.
–Ymm racja.-Ruszył za mną.
*
W sali była normalnie bitwa stulecia. Wszyscy walczyli i to bez litości. Mam nadzieje, że będą małe straty. Zauważyłam Generał.
–Twi! Jak tam odczarowywanie kucy?
-Słabo, nie da się, nikogo nie uratowaliśmy. Księżniczka Ember wraz z innymi smokami unieszkodliwiają tamtych żołnierzy. Jest trudno.-Mówiła załamanym głosem.
Szlag. Chociaż... Mam pomysł!
-Posłuchaj mnie! Idź do twojego brata i opowiedz mu jakąś wspólnie spędzoną chwile.-Krzyknęłam w jej stronę, bo mówić się nie dało. Był taki hałas, miedzy innymi przez smoki i ciągle brzdękający, metalowy sprzęt.
-Dobrze, ale nie wiem w czym ma to nam pomóc.–Podeszła ona do Shininga i zaczęła coś mówić. W jednym momencie jego zielone tęczówki zniknęły, a pojawiły się niebieskie.
-C-co się stało?-Zapytał zdezorientowany.
-Luna! To działa! Ogłoś wszystkim co mają robić!-Jak Twili powiedziała tak uczyniłam.
Postanowiłam użyć Królewskiego Głosu Canterlot, aby mnie wszyscy usłyszeli.
-DRODZY PODDANI! JUŻ WIEM CO MUSIMY ZROBIĆ, ABY ZŁAMAĆ ZAKLĘCIE! DO DANEJ OSOBY TRZEBA PODEJŚĆ I OPOWIEDZIEĆ JEJ JAKIEŚ WSPÓLNE, MIŁE WSPOMNIENIE! DO ROBOTY KOCHANI!-Skończyłam przemowę i od razu wszyscy wzięli się do pracy.
Ja na razie nie widziałam nikogo, z kim bym mogła mieć coś wspólnego. Po dziesięciu minutach prawie wszyscy byli odczarowani. Shining opowiedział Cadance o ich ślubie, Rainbow opowiedziała Applejack o wyścigu jesiennym, a Rarity mówiła Pinkie o wspólnie spędzonym dniu na Manehattanie z nią i jej siostrą. Jedynie mi brakowało tutaj obecności Chrysalis i... Tia!
Zaczęłam szukać mej siostry. Gdzie ona jest?! Po szybkich poszukiwaniach, znalazłam ją gdzieś w rogu sali, tego wielkiego chaosu. Podeszłam do niej.
-Tia... To ja... Twoja mała siostrzyczka.-Patrzała na mnie obojętnym wzrokiem.–Może pamiętasz jak byliśmy małe i zawsze co wieczór oglądałyśmy gwiazdy? Albo jak zjadłaś kiedyś tyle ciasta, że potem ci było niedobrze.-Zaśmiałam się w duchu.
Wtem oczy Celestii zmieniły barwę na fioletową.
-Luna? Co się tu stało?-Przytuliłam ją i nie chciałam puścić. Łza spłynęła mi po twarzy. Nareszcie odzyskałam moją siostrę.
-Na wyjaśnienia czas będzie później. Teraz pomóż mi znaleźć Chrysalis.-Kiwnęła głową i ruszyłyśmy w środek tłumu.
Nagle coś mi mignęło między oczami. Coś czarnego. Rozejrzałam się, ale tylko zauważyłam Twilight, która ze szczęśliwą mordką biegła w moją stronę.
–Księżniczka Celestia! Luna! Udało się. Odczarowaliśmy wszystkich. Brakuje tylko Chrysalis.
Usłyszałam w jednym momencie męski wrzask i szmer, który rozchodził się przez tłum. Pobiegłam w stronę głosu i ujrzałam leżącego oraz mocno krwawiącego Valiant'a, a nad nim unoszącą się w powietrzu dziurawą istotę. O nie...
*
Mówiłam, że dziwny? No właśnie... Powoli zbliżamy się do końca tego opowiadania, w sumie nie powoli, a szybko, bo zostały tylko dwa rozdziały...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top