4. Szmaragdowy
Szmaragdowy wszedł do salonu napuszony jak paw i z ciekawskimi oczkami godnymi samych kankam. Psotnych, krnąbrnych stworzeń budową niemal identycznych do kapucynek, jeśli nie liczyć większych rozmiarów oraz zakończonego piórami ogona. To nim kusił swoje ofiary, aby ostatecznie złapać je w szpony i ostre jak brzytwy zębiska.
Medyk za pozwoleniem usiadł obok mnie, przy czym nie omieszkał kilka razy podkreślić faktu, że jeszcze kilka dni wcześniej potwierdził zgon na podstawie zatrzymanej akcji serca. Nie pominął wątków utraty ogromnej ilości krwi, przebitej tchawicy, aorty i samego serca. Nie chciał wyjść na dyletanta, chociaż w tłumaczeniach, mimo uczonego tonu, brzmiała desperacka nuta amatora pragnącego zabrzmieć poważnie.
Babcia wiele razy mi powtarzała, że osoby światłe nie potrzebują niczego klarować i tylko głupcy się tłumaczą. Przy czym często wspominała, że winni także.
– Wczoraj, zanim przygotowano och! pannę do obrządku...
Kiedy dłońmi i energią błądził po moim ciele, ja wprosiłam się do jego umysłu, co poszło gładko ze względu na fakt, że skupił się na swoich obowiązkach. Myśli posiadał głęboko zakorzenione w sferach nie tylko nauki, ale i erotyki, ociekały ciekawskim, brudnym wejrzeniem, przez co odstręczał mnie od siebie. Pragnęłam go odepchnąć, ale nie siłą mięśni, ale magią. Zmusić, aby padł na kolana i uderzył czołem o drewnianą podłogę. Raz, drugi, trzeci, aż wybiłby sobie z głowy wszelkie plugawe fantazje.
– Rozumiem, och! panie Edmandzie Kemperze. Nie żyłam. Dziękuję za nieustanne przypominanie mi o tym przykrym incydencie i proszę o zaniechanie kolejnych wspominek.
Badał rany. Palce miał niezwykle zimne i nieprzyjemnie mokre. Z pewnością ze stresu. Stwierdził zgon, jednak żyłam – jego reputacja wisiała na włosku.
– Poczuwam się do obowiązku wyjaśnienia kwestii, aby nie podważono moich kwalifikacji – kontynuował z chłodną, niemal grobową powagą, a każde słowo przeciągał i zdawał się dobierać z przesadzoną deliberacją, jakby postawiono go przed trybunałem o zdradę stanu. – Pogłębiałem swoją wiedzę u najlepszych profesorów z Uniwersytetu Inisyjskiego, zdobyłem tytuł mentora Eksperymentalnego, mentora Biologii oraz Magii Sprężonej. Po czym pod dowództwem pułkownika Germina Hashina odbyłem służbę jako medyk polowy podczas walk z Klanem Palących na wschodnich terenach kontynentu Wontalor, gdzie zdobyłem mentora Chirurgii. – Puszył się, jątrzył przeszłość oraz moją cierpliwość. – Wykładałem na tutejszym Uniwersytecie Elosyjskim takie tytuły, jak: Magia Sprężona, a Genetyka Lekkich Ludzi, a także Energia Wymiarowa. Mit czy Fakt?. Następnie wiernie wykorzystywałem zdobyte doświadczenie jako medyk rodowy szlachetnej rodzinie kin Neville.
– Medyku Kemper, wybacz mi moją słowną nonszalancję, ale nawet ślepy łachmaniarz mógł potwierdzić zgon mojej wnuczki. Nie potrzebny jest do tego tytuł mentora ani twoje niepodważalne doświadczenie. – Annabell siedziała na szezlongu z dłońmi splecionymi na głowie ogiera-rączce laski. Wyglądała na niezwykle znużoną, co mnie nie zdziwiło. Gdyby nie ona powstrzymała słowotok pyszałkowatości, sama bym to uczyniła. Może mniej zręcznie i z gracją, niż babcia, ale zdecydowanie. – A teraz proszę przedstaw nam wynik oględzin, zanim moja wnuczka złapie przeziębienie.
Magom nie tak łatwo szło się przeziębić. Nagość, kąpiel w zimnym jeziorze, czy leżenie na śniegu nie stanowiły tak oczywistego zagrożenia. A siedziałam w ogrzewanym kominkiem salonie, zakryta od pasa w dół pledem, kiedy medyk skrzętnie zajął się autopsją nagiej piersi oraz szyi, gdy zsunęłam koszulę i rozsunęłam poły peniuaru.
Starszy uczony o siwych, zaczesanych do tyłu rzadkich włosach spłonął rumieńcem. Nawet gruba warstwa pudru nie zdołała ukryć pąsu.
– Rany goją się nad wyraz sprawnie, tkanki zasklepiły się niezwykle szybko, nawet pokusiłbym się o stwierdzenie–nienaturalnie.
– Och! panie Kemperze, samego powrotu do żywych nie określiłabym innym mianem. – Moja uwaga nie rozbawiła mężczyzny, ale babcia wydawała się zadowolona.
– Podsumowując, obrażenia, och! panienki, nie zagrażają ani życiu, ani zdrowiu. – Wreszcie się odsunął, przyrządy zaczął wkładać do kufra medycznego. Czynił to flegmatycznie, rozważnie, jakby obchodził się z niemowlęciem. – Rany goją się, a stan psychiczny nie podlega dyskusji o sprawności, jednak zostaję zmuszony do zdystansowania się do optymistycznych, dalekosiężnych wniosków. – Proste narzędzie ze szkiełkiem i białym kryształem, zwane retinoskopem, jako ostatnie wylądowało w obitym skórą pudle. – Tak poważna i niezbadana dotąd anomalia mogła przynieść nieprzewidywalne uszkodzenia, których nie sposób przewidzieć czy nawet spostrzec w tak krótkim czasie.
– Do rzeczy, medyku, proszę.
– Och! panienko Regen proszę skupić energię i wykorzystać ją na mnie – zażądał, aż zaniemówiłam.
Mało możliwe, że nie wyczuł mojego grzebania w świadomości. Nie starałam się czynić tego potajemnie, a wręcz przeciwnie przechadzałam się po umyśle, jak po własnym pokoju. Oczywiście powierzchownie. Nie grzebałam w szufladach, nie zajrzałam do szafy, ani nie sprawdziłam, co skrył pod łóżkiem. Co ważniejsze i tak leżało na wierzchu, niczym zrzucona z ramion koszula. Nie ukrywał się.
– Wciąż posiadam moc, jeśli to masz na myśli, medyku Kemperze – odparłam, ale i tak wślizgnęłam się do myśli starszego mężczyzny. W komnacie gościło zirytowanie brakiem uległości, chociaż z twarzy i postawy mężczyzny nic nie wyczytałam.
– Raczej powinniśmy się skupić na amnezji. Regen nie pamięta, co wydarzyło się po śmierci – wtrąciła babcia. – Z pewnością hipnoza, medytacja czy wzmocnione magią zioła mogą pomóc w odkryciu zapomnianych wydarzeń.
Uczucie zdenerwowania jeszcze bardziej się zaogniło. Mimo wielu lat posługi nie zaakceptował faktu, że mu się rozkazywało, w dodatku nie przepadał za podważaniem jego autorytetu.
Jestem medykiem, wiem, co jest najlepsze dla pacjenta i na czym powinienem się skupić.
Nagła myśl rozbrzmiała blisko, klarowanie, niemal jakby mężczyzna wypowiedział ją na głos. Gdyby nie fakt, że usta trzymał zaciśnięte w wąską linię, zaczęłabym wątpić, co się wydarzyło.
Usłyszałam jego myśl, co nigdy wcześniej mi się nie przydarzyło.
Dar kyanitowych należał do rzadkich i krnąbrnych umiejętności, niewiele wiedziano na ich temat nie tylko ze względu na nieliczność przypadków i krótką żywotność, ale także wielu ukrywało się w strachu przed porwaniem. Ambitni medycy pragnęli badać nas nawet wbrew woli, do tego niehumanitarnie. Porywali, po czym cięli na żywca, badali krew, mięśnie, mózg, przeprowadzali najróżniejsze eksperymenty. Za młodu sporo na ten temat czytałam, aż dostałam koszmarów i babcia zakazała mi się tym interesować.
Za to politycy, królowie, a nawet majętni kupcy pragnęli takich jak ja wykorzystać do własnych celów. Jeśli poszczęściło się dostawał wynagrodzenie, w innych przypadkach trzymano go pod kluczem.
Stara raszpla.
Po nowej myśli medyka nie zdołałam zdusić rozbawienia.
– Uważam, że amnezja nie stanowi problemu – rzekłam z łagodnością, po czym dodałam, nim Annabell zdołała zaoponować: – Nie znamy sfery śmierci, nie wiemy, czy niepamięć to norma w takiej sytuacji. Możliwe, że bogowie uczynili tak, abyśmy nie poznali prawdy, co dzieje się po drugiej stronie.
– Może tak być – zgodził się medyk.
Pragnęłam dowiedzieć się, co stało się ze mną po drugiej stronie i co czyhało za rogiem, ale z drugiej strony ogarniał mnie przeraźliwy lęk na samą myśl o prawdzie. Czekała mnie kara czy nagroda?
Czy przybył Rhadash i wrzucił mnie do swojej uzbrojonej w zębiska paszczy? Zostałam przeżuta i połknięta, skąd gardzielą wpadłam do trzewi okrutnego boga i tam płonęłam w kwasowych oparach i płomieniach?
A może wręcz przeciwnie? Może Rhu z łagodnością zabrał mą esencję i zaniósł do swojej świątyni, gdzie na drobną chwilę stałam się jednym z jego motyli zwanych authul, zanim ponownie wezwano mnie na śmiertelny padół.
Bałam się. Tak okrutnie i niewyobrażalnie się bałam. A słowa Larisy dzwoniły w uszach: potwór Rhadasha, potęgując uczucie.
Kemper jeszcze chwilę zadawał pytania, sprawdzał i badał reakcje, jakby mój umysł stanowił problem, gdyż w ciele nie znalazł nic niepokojącego. Oczywiście jeśli nie liczyć nienaturalnie gojących się ran i regeneracji martwego ciała. Jednak to mogło niepokoić i fascynować, ale nie zagrażało mojemu życiu, wręcz przeciwnie.
– Nic nie wydaje się odbiegać od normy, nawet jak na kyanitową w tak sędziwym wieku. Ostateczny obłęd nie martwi. Nawet bym rzekł, że nie zbliża się do zaawansowanego stadium. Jednak ze względu na ostatnie wydarzenia zalecam i wręcz impertynencko wpraszam się na ponowne oględziny jutro z samego rana. Nie wybaczę sobie żadnych zaniedbań.
– Oczywiście, medyku Edmandzie. – Babcia wstała, co wziął za jasny znak, że sam także powinien uczynić to samo.
Zatrzasnął wieko kufra.
– Oprócz rutynowych badań pokusiłbym się o dodatkowe. Zmartwychwstanie och! panienki Regen to niezwykły przypadek i warto pobrać krew, fragment skóry, możliwe...
– Moja wnuczka to nie szczur laboratoryjny – babcia głos miała wyuczony; spokojny, ale i groźny.
– Oczywiście, że nie och! pani Annabell kin Wakefree. Nie sugerowałem...
– I radzę ci niczego nie sugerować. – Umilkła, podkreślając wagę słów i dokonanego afrontu. – Medyku Kemperze – z zauważalną niechęcią naprawiła despekt.
– Do usług och! pani Annabell kin Wakefree. – Odchrząknął, przyłożył dłoń do serca, wykonał płytki ukłon, złapał za kufer i wyszedł.
Drzwi zamknęły się za nim. Pozostałyśmy same, jeśli nie liczyć gotowych na każde skinienie, wybranych przez babcię strażników oraz służki, tymczasowo nowej garderobianej. Nie pozwoliłam sobie na więcej niepewności i sprawdziłam myśli wszystkich.
Jednego z mężczyzn ciekawiłam, od drugiego śmierdziało strachem, natomiast dziewczyna we wnętrzu skrywała obawy odnośnie mojej osoby, chociaż nie mniejsze dotyczące Annabell. Jednak trema odnośnie oczekiwań przysłoniła strach. Nieustannie odtwarzała w głowie pospiesznie rzucone przez kamerdynera Kavina wskazówki o manierach i wymaganiach.
Dobroduszny Kavin zawsze dbał nie tylko o wszelkie wygody oraz porządek w rezydencji, ale także o swoich podwładnych. W tym celu pragnął zaniechać błędów, ale także wspomóc niedoświadczonych lokajów, służki czy nawet pomocnice kucharek, którym zakręcili w głowie młodzi lordowie.
Mili, jak każda służąca, nosiła szarą, obszytą koronką sukienkę, czarny gorsecik z cienkim paskiem z metalowymi okuciami. Do tego włosy spinała gładko, nie tylko z wygody, ale tego wymagała procedura.
– Nie każmy Thomassowi czekać dłużej niż to konieczne, przynieś suknię, Mili.
– Jaką sobie życzy och! milady kin Wakefree?
– Coś zniewalającego, ale w sposób nie tak oczywisty – odparła świadoma swoich oczekiwań, które z pewnością trudno szło sprostać, o czym świadczyło chwilowe wahaniem młodej dziewczyny.
– Wybierz ciemny kolor tkaniny i ekstrawaganckie wykończenie – wyjaśniłam, nim służka opuściła pomieszczenie.
– Oczywiście, och! panienko Regen.
Garderobiana zniknęła za drzwiami sypialni.
– Bezczelny, stary, plugawy... – rozpoczęłam litanię, nawiązując do medyka i jego obleśnych dłoni oraz myśli.
– Musimy na niego uważać, gdyż także cechuje go ambicja i przebiegłość, a to niebezpieczne połączenie. W dodatku ten człowiek zna wiele tajemnic oraz posiada przyjaciół w całym państwie. Przed nami służył rodowi kin Neville, a także kilku innym na terenach Wontalor. W dodatku podczas przyjęcia się do nas na służbę, nie omieszkał się zapomnieć o niewygodnej kwestii ostatniego zatrudnienia. Z pewnością ze wstydu.
– Wstydu?
Garderobiana metodycznie przyniosła kilka pierwszych kreacji i jedna po drugiej ułożyła na kanapie, po czym ze spuszczoną głową i w milczeniu stanęła z boku. Obserwowałam ją, co i rusz wgryzałam się w myśli, sprawdzałam, czy zmieniła podejście, czy ogarnął ją większy strach, mogący popchnąć dziewczynę do ataku. W międzyczasie także szperałam w umysłach strażników. Próbowałam znaleźć imię Mehra, ale nie znali imienia czy też tytułu, albo prawdę skrywali tak głęboko, że nie byłam w stanie odkryć w pobieżnej analizie.
– Nasz szpieg odkrył, że Kemper został odprawiony, jednak nikt nie zna przyczyny. Wszyscy zgodnie milczą. – Poprawiła palce na głowie konia. – Powszechnie wiadomo, że odesłanie medyka to delikatna sprawa i nikt nie czyni tego pochopnie, a więc powód musi być niezwykle poważny i personalny. Na tyle, aby kupić milczenie rodziny.
Szperanie w umyśle maga nie należało do łatwych, zwłaszcza gdy nie skupili energii na czymś innym, ale kusiło odkrycie tajemnicy obleśnego medyka Kempera.
– Aż dziw, że dziadek go przyjął.
– Służyli razem na froncie – wyjaśniła i wskazała na śliwkową, mroczną suknię z niemal niewidocznym haftem i ubogim gorsetem. – Ta nadaje się idealnie.
– Babciu, nie uważasz, że skoro wróciłam z martwych, zasługuję na coś bardziej ekstrawaganckiego? – Suknia w kolorze głębokiej zieleni usłana diamentami oraz cytrynami od razu przyciągnęła wzrok.
– Ekstrawaganckiego? – obruszyła się i spojrzała na mnie z przyganą – Przez kilka pierwszych dni odradzam krzykliwość. Sama afera powrotu do żywych, nie potrzebuje podkreślającej dramatyzm wydarzenia przepysznej kreacji.
– Mówię to z ogromną niechęcią, ale Mili, przygotuj fioletową suknię. Niech stracę.
– Stracić to możesz w oczach przyszłego wybranka, jeśli wyjdziesz w samym peniuarze.
– Skąd taka pewność, babciu? – W drodze do parawanu zsunęłam materiał z ramion i posłałam kobiecie kokieteryjny uśmiech.
Pokręciła głową i zmrużyła oczy, ale ciężko szło określić, czy ją zirytowałam, czy może wręcz przeciwnie, rozbawiłam. Skryłam się za parawanem, gdzie garderobiana rozpoczęła nakładać warstwy ubioru. Zaczęła od bielizny; bawełnianej, delikatnej, dopiero po tym włożyła jedwabną suknię. Kiedy zaczęła wiązać gorset, zatopiłam się w myślach nad wydarzeniami.
Nad powstaniem z martwych, nad incydentem z Larisą – nie znałam jej zbyt dobrze, ale ufałam jej na tyle, że posiadała dostęp do mojej garderoby, do biżuterii, do mojej sypialni w dzień i w nocy, nie spodziewałam się, że mój powrót mógł wywołać tak dotkliwy strach, aż popchnął dziewczynę do szalonego czynu.
Dotknęłam zasklepionej rany na szyi. Ciepła w dotyku skóra niemal nie bolała.
Szmaragdowy określił regenerację tkanek jako nienaturalną, jednak co takiego w moim wydaniu można było określić tym mianem?
Od narodzin patrzono na mnie, jak na dziwaka, jak na smakowity kąsek do spróbowania albo obiekt badań. W znalezienie dla mnie wybranka pomógł jedynie fakt, że byłam dziedziczką i tak niedługo miałam ponownie odejść na drugą stronę, reszta mnie przemawiała przeciwko związkowi.
Mimo tego poczciwy Thomass się zgodził, nie dla bogactw ani tytułów, dla mnie. Dlatego chciałam, aby tego nie żałował, aby był ze mną szczęśliwy odrobinę dłużej niż sezon.
Niech bogowie raz jeszcze mają mnie w swojej opiece – nawiązałam do powrotu, ale i do niedalekiej przyszłości. Majaczyła ona przede mną w barwach krwi, ale i smakowała pokojem. Cel, który miał wszystko połączyć.
Chociaż...
Obok pragnienia zduszenia walk pojawiło się kilka innych motywów, już nie tak nieśmiałych, jak na początku.
Wróciłam do żywych i musiało mieć to jakiś większy sens.
Mehra, zmartwychwstanie, pokój. Wszystko się ze sobą łączyło, należało tylko znaleźć element spajający całość.
– Ona musi zginąć! Potwór musi zginąć! Inaczej wyspa spłynie krwią!
Czyżby moje poświęcenie nie miało uratować wyspy? Naprawdę miałam ją zniszczyć? Ale jak? W sercu gorzała miłość do miasta, do ludności i krajobrazów. Kochałam wszystko w Elos od wysokich klifów, przez kamienne miasto aż po same deski i gwoździe.
Byłam gotowa poświęcić wszystko, aby zakończyć spory.
Nawet własne życie, nawet jeśli strach smakował siarką i popiołem.
Nawet jeśli w szczęściu zakochanego Thomassa, sama miałam być nieszczęśliwa.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top