3. Potwór Rhadasha

Niedługo po tym, jak z babcią zasiadłam przy stole w saloniku przybyła garderobiana Larisa oraz służąca z tacą pełną ciastek z jagodami i czarną herbatą z cytryną. Annabell nie piła innej, wszyscy doskonale o tym wiedzieli.

Staruszka zamieszała łyżeczką w ślicznej, zielonej filiżance, przy czym nie wydała żadnego dźwięku. Siedziała prosto, z dumnie uniesioną brodą oraz złączonymi kolanami. Nowa dziewczyna, której imienia nie znałam, odchodząc, nietaktownie zerkała przez ramię, posyłała mi spojrzenie pełne fascynacji wymieszanej ze strachem.

Nie zdziwiła mnie jej reakcja. Samej trudno było mi się odnaleźć w zaistniałej sytuacji, tym bardziej w towarzystwie babci. Myśli odpływały, a kobieta bezwzględnie ściągała mnie na ziemię i niemal apodyktycznie kazała skupić się na sprawach, według niej, niepodważalnie priorytetowych.

Żyłam, więc po co przejmować się drobnym, co za niedopowiedzenie, incydentem? Najlepiej zająć się doczesnymi kwestiami. Co najważniejsze Rytuałem Złączenia. On stanowił meritum, a nawet bym rzekła panaceum na stabilizację napiętej sytuacji politycznej, pogodzeniem rodów i skupieniem się na oddzieleniu wyspy od Talorii. Wszystko zaczęło się komplikować, gdy ojciec zachorował, a ja wciąż nie dojrzałam, nie przejęłam władzy, nie dałam potomka. Kuzyni tylko czyhali, aby któreś z nas zostało pożarte przez Rhadasha.

Mój ojciec, na chwałę bogów, uparcie trzymał się życia, ale za to ja balansowałam, już zanurzyłam się w ciemnościach bądź jasności drugiej strony.

Rhu czy Rhadash? Kto po mnie przybył? Na co zasłużyłam? Na potępienie czy łaskę?

– Czy pamiętasz, co się stało po śmierci?

Chociaż babcia posiadała przed sobą dziesiątki lat, to nawet jak na czarodziejkę nie należała do młodych osób, przez co z pewnością zaciekawił ją wątek życia po śmierci. Możliwe, że mimo wiary niepewność i strach i tak drążyły kobiece wnętrze wraz z pytaniem, co bogowie dla nas przygotowali.

– Nie pamiętam – odparłam, ale i tak skupiłam się na wspomnieniach, na momencie ataku, na ostatnich, bolesnych oddechach, na smrodzie alejki i wypływającej z ciała ciepłej krwi. Co stało się potem? – Nie pamiętam. – Pokręciłam głową. – Nie mam pojęcia, jak wróciłam, skąd wróciłam i po co...

– Możliwe, że wspomnienia są traumatyczne, stąd zanik pamięci. Słyszałam, że w takich wypadkach należy dać organizmowi się zregenerować bądź spróbować pewnych technik rozbudzających.

– Co jeśli nie umarłam? – zapytałam z lichą nadzieją.

– Umarłaś, dziecino.

Skinęłam głową niezbyt gotowa przyjąć prawdę do świadomości.

– Jak długo nie żyłam?

– Kilka dni – odparła z głębokim westchnieniem, tak do niej niepodobnym.

– Nie widać po mnie rozkładu, nie czuć... – Znowu pokręciłam głową, gdyż we wnętrzu rozlewały się niepokój i burzył je ferment. Wpatrywałam się w swoje dłonie, wsłuchiwałam w bicie serca, brałam głębokie oddechy, niepewna, co się ze mną stało i co miało nadejść.

– W powietrzu unosił się przykry zapach, twoja skóra straciła na kolorze i zaczęłaś... – Westchnęła w pół zdania, z pewnością zniesmaczona odtworzonym w głowie wspomnieniem. – Umarłaś, dziecino, co do tego nie mam żadnych wątpliwości. Intryguje mnie tylko powód twojego nadzwyczajnego powrotu oraz źródło. Skąd i dlaczego przybyła pomoc?

– Bogowie znani są z tworzenia pokrętnych ścieżek losu.

Chociaż mnie samej ta odpowiedź nie usatysfakcjonowała, babcia nie pociągnęła tematu, a wręcz przeciwnie, przeskoczyła na kolejny.

– Thomass z pewnością zapragnie się spotkać, kiedy już rozejdzie się wieść o twoim... powrocie.

– Aż dziwne, że nie znalazłam go wśród płaczek.

– To nic dziwnego, dziecko – odparła na pozór spokojnym tonem, chociaż w głosie skrywało się rozbawienie połączone z przyganą. – Nie należy do rodziny, więc jego miejsce nie znajdowało się z nami. Jeszcze nie.

W milczeniu poprawiłam materiał peniuaru, aby szczelniej zakryć nagie ciało, choć nie z zimna. Mimo nalegań babci na robdeszan obstałam przy cieńszym materiale, chociaż zaczęłam żałować podjętej decyzji. On z pewnością efektywnie zakryłby mnie przed niezwykle mało taktownym spojrzeniem.

Larisa w oczekiwaniu na instrukcje czekała przy drzwiach do sypialni, przy czym zerkała na rany, na mnie – na dziwoląga, który powstał z martwych. Tylko obecność Annabell powstrzymała mnie przed zwróceniem dziewczynie uwagi. Nigdy nikogo nie odprawiłam, ale babcia bez mrugnięcia okiem by się jej pozbyła. Dla zasady.

Służka i tak przeszła swoje. Trójkę braci oraz ojca wysłano na front i wieść o nich zaginęła, prawdopodobnie zginęli, a ciał nie odnaleziono. Nikt nie przejmował się lekkimi ludźmi. Do tego matka zachorowała, a siostra zaczęła sprzedawać się na ulicy, hańbiąc i tak liche imię rodziny.

Trwała wojna, ludzie tracili majątki, pracę i życia. Myśl, że z tak błahego powodu mogłam zaszkodzić, już i tak skrzywdzonej przez los, dziewczynie zdusiła rosnącą w gardle przyganę. Starałam się skupić się na słowach babci, próbując zlekceważyć natrętne uczucie bycia obserwowaną.

– Miejmy nadzieję, że w trakcie twojej nieobecności żadne inne koalicje nie poszły w ruch i ślub wciąż jest aktualny. Ten związek przypieczętuje sojusz i zakończy odwieczny spór między rodami, ale i polityczną batalię o władzę. Pierwszy raz od narodzin Hansbra się zjednoczy.

– Jeśli oczywiście znowu ktoś mnie nie zabije – cynizm najlepiej smakował w obliczu strachu.

– Już się postaramy, aby do tego nie doszło.

– Domyślam się...

Babcia nie posiadała w sobie za wiele poczucia humoru. Stworzona z żelaznych zasad, ciężkiego poczucia obowiązku oraz wpojonych manier rzadko się śmiała, chociaż i tak nieustannie starałam się ją rozbawić. Mówi się – życie jest za krótkie, co w moim przypadku stanowiło mało śmieszną ironię. Kyanitowa czarodziejka na granicy śmierci.

– Opuścisz swoje komnaty tylko w obstawie straży i tylko i wyłącznie w razie konieczności – kontynuowała, jakbym nie rzuciła ironicznej uwagi, jakby moje zdanie w ogóle nie miało znaczenia. – Skończyły się przejażdżki konne, żadnych spacerów po lesie, żadnych trywialnych spraw do załatwienia w mieście. Twoje życie jest zbyt cenne.

– Areszt domowy – podsumowałam, czując gorycz w ustach.

– W życiu politycznych figur nie istnieje luksus wolności. Sądziłam, że już dawno to pojęłaś.

Ostatnie miesiące, może rok, mojego życia zaczęły malować się w niesamowicie ekscytujący sposób. Czający się za każdym krokiem strażnicy, dyszący mi w kark zakuci w stal mężczyźni, bezustanne uczucie bycia obserwowaną, kontrolowanie każdego kroku oraz całkowity brak prywatności. Przed morderstwem ograniczono mi swobody, jednak przeczuwałam, że babcia oprócz wymienionych obostrzeń planowała o wiele głębiej poszerzyć zakres imperatyw.

Oczywiście już planowałam sposób, aby magią nagiąć myśli i pragnienia strażników, wyprowadzić w pole, uciec i odetchnąć. Chociaż na chwilę. Bycie kyanitową oznaczało krótkie życie, ale i otwierało wiele możliwości, aby je ułatwić bądź urozmaicić mocą kontroli umysłu.

Dyskusja z babcią mijała się z celem, ale od życia pod kloszem dusiłam się, dostawałam szału, potrzebowałam odrobiny wolności, nawet jeśli miałam o nią walczyć.

– Byłabym niezwykle wdzięczna gdybyś tym razem zapomniała o swojej krnąbrnej naturze i pozwoliła mi działać na rzecz twojego bezpieczeństwa, ale i przyszłości.

– Babciu doskonale zdajesz sobie sprawę, że walka z naturą od zawsze przychodziła czarodziejom z łatwością, niemal jak oddychanie.

– Oddychanie – powtórzyła z groźbą wymalowaną nie tylko na napiętej twarzy, ale i brzmiącej w każdej z liter. – Jeszcze chwilę wcześniej twoje płuca nie wykonywały tej niezbędnej czynności i rodzina, ale i nie tylko, opłakiwała twoją śmierć, więc zachowaj żarty na właściwy moment. Kiedy już odnajdziemy oraz zneutralizujemy mordercę, a także poznamy charakter zbrodni.

Charakter zbrodni. Mściwość. Zraniona duma. Może i złamane serce.

Jednak ona nie musiała o tym wiedzieć. Nie mogła.

– Kasztanko. – Babcia pochyliła się i dotknęła spoczywającej na kolanie dłoni. – Wiesz, że boli mnie sama myśl o twojej śmierci. – Nie odważyłam się na kolejny dowcip, spojrzenie staruszki zdusiło w zarodku wszelkie żarty. – Oczywiście, że równowaga polityczna stanowi niepodważalny element wszelkich działań, ale jesteś moją wnuczką, i co by się nie wydarzyło, czego bym nie uczyniła czy nie powiedziała, nic nie zmieni tego faktu. Umrzesz przede mną raz jeszcze. – Jedynie pozwoliłam sobie na pocieszający uśmiech, kiedy Annabell mocniej zacisnęła palce wokół mojej dłoni. Larisa po lewej poruszyła się, ale nie zwróciłam na nią większej uwagi. – I to rozrywa moje serce na kawałki. Tak nie powinno być, dlatego dokonam wszelkich starań, abyś żyła jak najdłużej.

Bezsensowna dywagacja o braku poczucia bycia traktowaną jak człowiek, a co dopiero wnuczka, odeszła na drugi plan. Babcia mnie kochała, tylko to się liczyło, nawet jeśli okazywała to w dość nieczuły sposób. Areszt, strażnicy, przysłowiowa klatka. Zimna, bezwzględna troska w imię większego dobra.

– Cieszą mnie twoje słowa, babciu. – Poklepałam pomarszczoną, chłodną dłoń i dodałam weselszym tonem: – Najważniejsze, abyśmy doprowadziły do ślubu i zdusiły spór.

Po komnacie rozniósł się dźwięk pukania. Do środka wszedł dostojny, ubrany w liberię kamerdyner. Mężczyzna o wiele młodszy od babci, ale mimo podeszłego wieku i braku pierwiastka magii, wciąż roznosił wokół aurę godności. Do tego z łatwością można było stwierdzić, że za młodu był przystojny. Pociągła twarz, wydatne kości policzkowe, duże, przyjazne oczy, orli nos.

– Och! lady kin Wakefree! Panienko! – Wykonał gest szacunku z dłonią na piersi i pół ukłonem. Nie obarczył mnie ciekawskim spojrzeniem, nie wyglądał na przestraszonego moim widokiem. – Przybył Thomass kin Parr.

– Ten młodzieniec zdecydowanie powinien odświeżyć nauki dobrych manier oraz powściągnąć popędliwość. – Oburzenie nie zdołało całkowicie zamaskować ulgi. Sojusz nie został zażegnany. Rytuał Złączenia miał dojść do skutku.

– Wprowadź go, Kavinie.

– Chyba nie mówisz poważnie, drogie dziecko! Jesteś w samej bieliźnie! – zaoponowała Annabell

– Babciu, już niedługo i bez niej mnie ujrzy – odparłam żartem niezrażona jej pąsem oraz oburzeniem, choć tak naprawdę chętnie założyłabym suknię, aby lepiej się zaprezentować i zakryć ślady morderstwa.

– Zacietrzewiłaś się wzrokiem kuzynostwa podczas opłakiwań, a to nic niewłaściwego. W końcu tak wymaga tradycja, a teraz pragniesz ukazać się półnaga niespokrewnionemu młodzieńcowi.

– Dziadek tkał o wiele plugawsze myśli, niż sobie możesz sama to wyobrazić, babciu.

Dama w każdym tego słowa znaczeniu. Poważna nuta oraz zniesmaczona mina, nie zrobiły na staruszce oczekiwanego wrażenia, ale także nie zaskoczyło mnie to. Na niej niewiele spraw wywoływało jakiekolwiek wrażenie, chociaż sama starałam się wyprowadzać ją z równowagi.

– Taka tradycja, a teraz przejdźmy do garderoby. Trzeba się tobą zająć, nim wparadujesz na korytarz w samej bieliźnie. – Gdy wydałam z siebie chichot, zganiła mnie bez słowa, a ostrym spojrzeniem, po czym zwróciła się do kamerdynera: – Zaproś Thomassa do pokoju dziennego, niech tam wyczekuje naszego nadejścia.

– Jak sobie życzysz, och! lady kin Wakefree. – Wykonał gest szacunku, jednak nie wyszedł, tylko zwrócił się w moim kierunku: – Zanim odejdę, pragnę wyrazić moją ogromną radość na wieść, ale i teraz naoczny dowód, na twój powrót, och! panienko Wakefree.

– Śmiem twierdzić, że moja radość przebija twoją, Kavinie, zwłaszcza po usłyszeniu tak ciepłych słów.

– Do usług och! panienko kin Wakefree.

Odwrócił się i wyszedł, drzwi już zaczęły się zamykać, gdy kroki oraz przyciszone słowa powstrzymały kamerdynera.

– Musicie mi wybaczyć, och! lady kin Wakefree! Przybył Edmand szmaragdowy Kemper.

– Nie cwałował, aby do nas dołączyć.

Annabell uśmiechnęła się na moją grę słów. Na nawiązania do koni zawsze reagowała z powściągliwą wesołością.

– Wprowadźcie go i przeproście Thomassa za zwłokę, zdrowie wnuczki stanowi priorytet.

Przystanęłam w drodze do sypialni zaskoczona decyzją. Spodziewałam się, że babcia zapragnie uspokoić mojego niedoszłego bądź przyszłego wybranka.

– Nie trzeba... – urwałam w pół zdania, gdyż nagły ruch garderobianej mnie zdekoncentrował.

Nóż błysnął w blasku kryształów. Dziewczyna do białości zacisnęła palce wokół prostej rączki. Skupioną, młodą twarz przesycało przerażenie, oczy wbiły się w moją postać, jak dwa miecze.

Ostrze nie zdołało mnie dosięgnąć. Z wąskich, bladych warg wyrwał się jęk, gdy wdarłam się do umysłu i powstrzymałam przed wykonaniem jakiegokolwiek ruchu. Nie stawiała większych oporów. Stanowiła miękką masę naiwnych wierzeń, dziewczęcej beztroski, prostych marzeń oraz strachu. Ogromnej ilości strachu.

Bała się, ale nie wieczornego powrotu do domu ciemną alejką, ani pasa ojca czy bezpańskiego kundla, a mnie.

Wróciłam z martwych, stanowiłam zaprzeczenie sensu istnienia, mój powrót podważył równowagę życia i śmierci oraz...

Zadrżałam na mglisty obraz potwora, mogący stanowić jedynie wyobrażenie dziewczyny, ale także i prawdę. Tak mnie widziała. Postać otoczona czarnymi płomieniami spozierała na wszystko z głodem i nienawiścią, gotowa do ataku szczerzyła lśniące srebrem i kwasem zębiska.

Wyrwałam się ze świadomości garderobianej w momencie, gdy dwóch strażników powaliło ją na deski salonu. Brutalnie wykręcili drobne ramiona, coś chrupnęło, dziewczyna wrzasnęła, nóż znalazł się kilka qua dalej, babcia pojawiła się obok, poczułam dłoń na ramieniu.

– Ona musi zginąć! To potwór wysłany przez samego Rhadasha! – Próbowała się wyrwać mimo złamanej kości i silnego chwytu strażników.

– Zabrać ją! – rozkazała Annabell.

Strażnicy poderwali dziewczynę do góry. Czerwoną od wysiłku twarz zalewały łzy, a z ust wyleciały kolejne słowa:

– Musisz zginąć, inaczej Mehra zażąda zapłaty!

Szarpiącą się, niedoszłą zabójczynię wyniesiono na korytarz. Wrzaski wciąż niosły się po sam sufit, wibrowały w uszach, zmuszały do deliberacji.

Po co wróciłam?

Czy mój powrót posiadał większe znaczenie?

Czy naprawdę stanowiłam anomalię, zaburzyłam równowagę i czym prędzej powinnam umrzeć?

A może powinnam znaleźć głębszy sens i cel w niezwykłym wydarzeniu?

– Ten incydent jasno pokazał, jak rygorystycznie należy podejść do kwestii twojego bezpieczeństwa, moje drogie dziecko – Annabell odezwała się głosem niewzruszonym, jakby chwilę wcześniej raz jeszcze nie próbowano mnie zamordować.

Sama drżałam, w ustach mi zaschło, nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. W głowie kotłowały się obrazy potwora w czarnych płomieniach, sztylet, zapłakana twarz Larisy oraz słowa o Mehrze. Nie znałam tego imienia. Musiałam czym prędzej poznać.

– Dziedziczce Regen zawsze ma towarzyszyć dwóch strażników. Proszę przysłać kilku, sama poddam ocenie, który z nich spełnia oczekiwania. Do tego przed wejściem do komnat, gdzie znajduje się dziedziczka, należy skrupulatnie przeszukać każdego gościa, choćby i był nim sam król Talorii! – babcia wpadła w obłęd kolejnych rozkazów, nakazów i wymagań. Byłam jej wdzięczna, gdyż sama nie potrafiłam skupić się na niczym innym oprócz oddychania i cichnących krzykach garderobianej.

– Ona musi zginąć! Potwór musi zginąć! Inaczej wyspa spłynie krwią!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top