XLVI To nie jest rozmowa na iryfon

Eichi w duchu, jak zawsze, przeklinał własną głupotę. Jak mógł przez cały ten czas w ogóle nie pomyśleć o ojcu? Bez przerwy martwił się tylko jednym i przeoczył coś tak oczywistego! I jeszcze tak długo... Co, jeśli już było za późno? Jeśli stało się coś tak poważnego, że nie da rady połączyć się przez iryfon?

Tak szybko, jak tylko zdołał, wygrzebał ze swoich rzeczy wszystko, co było mu potrzebne do połączenia się i to przygotował; nawet nie myślał już o wychodzeniu z domku, bo ani nie miał ochoty szukać ustronnego miejsca, ani nie wierzył, że ktoś by go podsłuchiwał, nawet jeśli by wszystko rozumiał. Ignorując supeł narastający w żołądku i mocno bijące serce, wrzucił drachmę w tęczę i poprosił o połączenie.

Oby tylko było z kim się połączyć...

Przez jeden straszny moment wydawało się, że nic się nie stało. Ale nareszcie ujrzał obraz. Na widok twarzy ojca odetchnął z ulgą. Jak dobrze... Cokolwiek się wydarzyło, to chociaż nie najgorsze. Pan Yokoyama zdawał się jednak zaskoczony jego widokiem. Spojrzał na Eichiego pytająco, ale ten nie bardzo wiedział, co powiedzieć, bo głupio było mu zacząć od wyrzutów o niezłożenie urodzinowych życzeń.

— Hej, tato — przywitał się w końcu. — Co słychać?

Wiedział, że jego ton nie był ani trochę zdawkowy i już nawet nie bardzo starał się ukryć niepokój, co nie zmieniało faktu, że nie miał pojęcia, jak przejść do sedna. Ojciec w odpowiedzi się uśmiechnął.

— Dobrze cię widzieć — odezwał się.

Teraz Eichi dostrzegł, że ten uśmiech zdawał się nieco wymuszony. W rozmazanym obrazie z tęczy nie zdołał jednak uchwycić nic więcej.

— To nie jest odpowiedź na moje pytanie. Zresztą, skoro miło ci mnie widzieć, to czemu nie chciałeś ze mną rozmawiać wcześniej? — Nie, nie, źle! Miał nie robić mu wyrzutów! — To znaczy... — zreflektował się — przepraszam. Nie to miałem na myśli...

— Miałem dużo rzeczy na głowie — odparł pan Yokoyama po chwili milczenia. — I wszystkiego najlepszego. Przykro mi, że spóźnione.

Uwadze Eichiego nie uszło, że ojciec unikał spojrzenia mu w oczy.

— Wszystko w porządku? — zapytał. — Trochę się martwię — przyznał po chwili.

— Teraz tak.

— A wcześniej nie było?

— Właściwie... — Pan Yokoyama zawahał się. — Jest coś, o czym powinieneś wiedzieć.

— Co takiego? O co chodzi?

— To... cóż... nie bardzo wiem, od czego w ogóle zacząć. Zresztą... to nie jest rozmowa na iryfon.

Eichi miał już odpowiedzieć, ale nie przychodziły mu na myśl dobre słowa, więc zamknął usta. Wiedział jedno: tym razem był na dobrym tropie. Odpowiedź na jego pytania z pewnością kryła się w dziwnym zachowaniu ojca. I musiało to być coś poważnego, skoro nie chciał mu powiedzieć przez iryfon, o co chodziło.

— Naprawdę przepraszam, że nie odezwałem się wcześniej — podjął znowu pan Yokoyama, widząc, że Eichi nie kwapił się do mówienia. — Musiałem sobie poukładać kilka rzeczy. Zresztą, dobrze wiem, że nie powinienem cię o to prosić...

— O co?

— Dobrze wiesz, że w zwykłych warunkach nigdy bym cię o to nie poprosił, ale muszę się z tobą zobaczyć. Za chwilę są święta, to będziesz mieć odrobinę wolnego...

Teraz do niego dotarło.

— Chcesz, żebym przyjechał? Do domu?

Pan Yokoyama kiwnął głową.

— To na pewno dobry pomysł? Sam mi mówiłeś, żebym nie wychylał się poza Obóz Herosów. No i...

— Wiem, że lepiej czujesz się tam, gdzie jesteś — westchnął ojciec. — Ale ja nie dam rady przylecieć do ciebie.

— Naprawdę nie możesz mi powiedzieć przez iryfon?

— Mógłbym, ale łatwiej będzie mi przekazać ci to osobiście.

Eichi znowu nie odpowiedział. Wcale nie miał ochoty postawić znowu nogi w Tokio, ani trochę nie uśmiechał mu się ten pomysł. Co takiego ojciec miał mu do powiedzenia, że tak się upierał? Zwłaszcza że doskonale wiedział o potworach, które wszędzie były w stanie wpaść na jego trop. Gdyby to nie było coś poważnego, to by tak nie ryzykował...

Nagle bardziej wyczuł, niż zauważył, że ktoś znalazł się obok niego. Odwrócił wzrok i ujrzał Benedicta.

— Co tu robisz?

Benedicto spojrzał na niego pytająco. Do Eichiego po sekundzie dotarło, dlaczego.

— Przepraszam — zreflektował się, już po angielsku. — Pytałem, co tu robisz.

— Zerwałeś się tak nagle... Rozmawiasz z tatą? — Benedicto nachylił się do iryfonu i pomachał ojcu Eichiego. — Dzień dobry — przywitał się.

Pan Yokoyama odwzajemnił przywitanie, a po chwili spojrzał wyczekująco na Eichiego.

— Ja... — Eichi zwrócił się znowu do ojca — nie wiem, czy to dobry pomysł.

— Jeśli bardzo nie chcesz, to zrozumiem... Ale wolałbym cię zobaczyć.

— Zastanowię się — uznał Eichi. — Pogadamy... rano, to znaczy w twoje rano.

To powiedziawszy, rozwiał ręką połączenie. Westchnął ciężko, nie bardzo wiedząc, co zrobić. Po tym, że materac obok niego zapadł się nieco, poznał, że Benedicto się do niego dosiadł, ale wcale nie miał ochoty z nim teraz rozmawiać. Tak więc przez chwilę siedzieli w milczeniu, zanim syn Afrodyty zdecydował się je przerwać.

— To... co teraz? — zapytał. — To znaczy...

— Nie wiem, co o tym wszystkim myśleć — przyznał Eichi. — Potrzebuję chwili, żeby to trochę przetrawić...

— A co ci powiedział? Wiesz już, czy coś się stało?

— Niezbyt. Powiedziałem mu, że pogadam z nim w jego rano, czyli wieczorem, ale wątpię, że dowiem się czegoś więcej.

Przez jeszcze parę chwil siedział, nie wiedząc, co ze sobą zrobić, aż w końcu zdecydował się paść na łóżko. Istniała obawa, że teraz przeleży tak cały dzień, ale z drugiej strony co lepszego mógł zrobić? Zresztą, teraz we znaki dała mu się nieprzespana noc...

— Obudź mnie za godzinę — mruknął.

Zamknął oczy, starając się o niczym nie myśleć, co wcale nie okazało się łatwe. Sen nie przychodził i Eichi wiedział dobrze, że gdy go zmoże, to akurat będzie musiał pewnie wstać, więc po paru bardzo długich chwilach ociągania znowu się podniósł.

— No dobra, nie będę spać — stwierdził. — Nie oszukujmy się. Będzie mnie to teraz wszystko dręczyć.

— Chcesz o tym pogadać?

— Nie wiem... To znaczy, na pewno pogadamy, ale nie wiem, czy teraz.

Bo jak miał powiedzieć Benedictowi, że prawdopodobnie czeka go wycieczka na drugi koniec świata? I to zapewne po to, by usłyszeć jakieś okropne wieści, które mogły wszystko zrujnować?

~~~~

TAM TAM TAAAM! Akcja zaczyna robić brr.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top